Duży Książę (8)

 - Jakież to niebo jawi się Waszej Wysokości, co je diabeł tu, wedle mowy waszej, spreparować umie?

-  Diabeł i tylko diabeł, Bóg bowiem daje jedynie tworzywo... 

-  Sam Książę lubi się na Oscara Wilde'a powoływać, a ten karmił słuchaczy kiedyś opowiastką o tym, jak to dusza poszła do Boga. Bóg, kiedy ją ujrzał, rzekł: - Nagrzeszyłaś, tedy pójdziesz do piekła. - A dusza na to: - Do piekła pójść nie mogę, bo właśnie stamtąd przychodzę. - Ach tak! - Bóg się zamyślił: - Zatem niebo ci pisane. - Ale tam też nie mogę pójść - odparła dusza. - Jakże to? - No bo ja sobie nieba nijak nie potrafię wyobrazić...

- Ależ to ziemskie niebo... To pewna wygoda gwarantowana cyrografem. Wcale nie wolna od trudności, ale jednak dająca sposobność spojrzenia na szary mozół ludzki z góry. Diabeł ma nosa, i wie doskonale, kto dzieł mu wielkich a zdumiewających dostarczyć może... A piekło... Choć bez dyplomu, jak mniemam, to jednak kształcony jesteś i wiesz doskonale, jak sprawnie poszło Dantemu opisywanie pomysłowości, jaką zło się cechuje. Ziemskie piekło to ledwie nijaka, ledwie podgrzana papka dla maluczkich, kandydatów na przedmiot zbawienia i letnie niebo. Ot, klatka nędznych pożądań, lichych spełnień, durnych nałogów. Zanim spijesz ostatnią kropelkę sikacza, już myślisz o następnej szklanicy, a gdy pełna na nowo, to się ryj cieszy, i tak aż do usranej śmierci... Trochę gówna, ostatnie namaszczenie, pobieżne podmycie i drewniana skrzynka... Sama letniość, w lichym więzieniu... Jak to powiadał Rousseau - rodzimy się wolni, a życie spędzamy w okowach... A piekło prawdziwe to już szał najgłębszych spełnień. Jeśli żar, to milionów słońc; jeśli chłód, to najbliższy najdalszych granic mrozu; jeśli cisza, to rozsadzająca mózg, i takiż zgiełk; jak orgazm, to z wypruciem flaków... Wszystko, co chcesz zeżreć, będzie ci dane, aż cię rozerwie, na strzępy, z których poskładany będziesz na nowo, jak zrąbany Ozyrys...

- I co z nami?

- Chyba nas nie powołano do wielkich rzeczy. Choć i nas coś w tym letnim piekiełku skleja raz za razem do kupy... Ty, student zabłąkany w ślepą uliczkę prostytucji; ja, przypadkowo powity w pałacu... Gdyby choć moja pozycja wynikała ze spektakularnej napaści i gwałtu... Mam wśród swych przodków nie lada zabijaków, co siekli się z innymi na bitewnych polach: kolczugi, zbroje, miecze, konie... A dziś ja, który podpisuje wszystko, co mu byle mydłki podsuną... Z pełnym ceremoniałem i dygnięciami, wszakże... Przez wzgląd jeno na stare obrazy, nagrobki w katedrze i skarbiec pełen historycznych klejnotów... Złoto jest takie cudowne, bo zawsze młode... A świat głównie tworzy szarzyznę, i nią się żywi, pomny jedynie zasad, które my odkrywany, lokując je siłą rzeczy w bezdusznych szufladkach o nazwach: fizyka, chemia... Nawet poeci liczni tkwią w nędzy tych okowów... Kiedyś prześliczny młody Rimbaud - zawsze młody, nawet duchem, bo przecież tworzył wyłącznie jako nastolatek - postawił oszalałego kochanka przed wyborem: - Chcesz mojej duszy czy ciała? I co wybrał Verlaine? Bił się z myślami, ostatecznie jednak wybrał ciało młodego chłopaka... Rimbaud odszedł, bo jego dusza została odtrącona. Duch zawsze przegrywa z życiem. Ale Verlaine'a nie ganię, bo był szczery... Wcale nie chcemy zjawisk unikatowych... Ileż takich młodych Arturów było wtedy, ilu ich jest teraz. Ten był ostatecznie ważny, bo - przynajmniej do czasu - dostępny, bo też i ten jeden dokonał w statecznym panu śmiertelnie groźnej rewolucji... Cielesne piękno jest tak pospolite, jego idealne lokum to przeciętność, którą w poszczególnych przejawach nawet trudno zapamiętać... Duch na takie rzeczy nie zwraca szczególnej uwagi, ale głos jego niknie w zgiełku żądz... Tak więc tu ledwie spełnienia połowiczne, choć z rozkoszą, jako spoiwem, wyduszanym na rozmaite, acz nędzne sposoby... Co to mówiłeś o tym swoim przyjacielu ze stacji? Jakaż to rodzinna skaza, czy jak to nazwać...

- Dziadek Simona był dobrze zapowiadającym się pisarzem. Znał się dość dobrze z półświatkiem, tym z drugiego brzegu jeziora. Jacyś pijaczkowie, złodzieje, niedomyte dziwki, grabarze, rakarze...

- Ach tak... Coś kojarzę. Zdaje się, że swego czasu jedna z największych gwiazd naszej literatury się w nim kochała. Słowo daję, aż się roi od homoseksualistów...

- Może w tym środowisku jest pewna nadreprezentacja...

- Aż żal tych, co muszą od rana do wieczora jeździć - powiedzmy - wózkiem widłowym.

- Kto by się tym martwił?

- On zaginął?

- Tak... Niewiele w tej swojej duszy zmagazynował. Może byłoby lepiej, gdyby się wstrzymał i zadebiutował dopiero na emeryturze... Talent, rozgłos, nagrody - rychło wszystko rozeszło się po kościach. Dziś dostępny tylko w bibliotekach, i to tych, co do pożółkłych książek odnoszą się ze szczególnie wybujałym pietyzmem. Kiedy urodził mu się syn, zniknął. Wyjechał? Zmienił nazwisko? Zamieszkał na antypodach? A może pochłonęły go wody tutejszego jeziora? To ostatnie jest może najbardziej prawdopodobne... W końcu oczywiście uznano go za zmarłego, ale jednak niepewność co do jego losów bliskim każe nieustannie czekać... Czy coś się kiedyś wyjaśni?... Simon też się babrał pisaniną... Ale był w tym dość tajemniczy...

- Chętnie go poznam.

- Pociągają Księcia te prowincjonalne przejawy letniego piekła?

- Istotnie piękni są jego mieszkańcy.

- Przeciętni.

- Zwyczajnie piękni. Niezwyczajność zostawmy dla błon między palcami, rozdwojonych języków i tym podobnych atrakcji.

- Po co się szarpać, skoro przecież można pokochać okowy...

Książę zatopił swe palce we włosach Aubreya, ten zaś zsunął się z parapetu i przylgnął swym ciałem do Jego Wysokości. Narastające podniecenie przyspieszyło ich oddechy. Nie mogło się obejść bez pocałunków, z biegiem sekund coraz namiętniejszych i staranniejszych w wykonaniu... Nagle Książę uczynił coś osobliwego i zaskakującego, wepchnął bowiem do ust Aubreya środkowy palec prawej ręki, głęboko, tak że chłopak omal nie zwymiotował. Błyskawicznie przytrzymał drugą dłonią jego brodę, i w ten sposób, korzystając z bariery stworzonej przez rzędy rozkosznie nierównych zębów, uwolnił się od ozdobionego sporych rozmiarów rubinem pierścienia, który Aubreya omal nie zadławił. Aubrey natychmiast padł na kolana i z trudem wykrztusił z siebie drogocenny klejnot. Zalany łzami i niemal siny na twarzy krzyknął naraz, a Księciu zdało się, że w tej chwili ujrzał w oknie odbicie jakiejś postaci niosącej świecę... Chłopak westchnął i ukrył twarz w dłoniach... W tej chwili w drzwiach do biblioteki ukazał się Luka.

- Co się stało?

- Ach, nic takiego - odparł Książę. - Podarowałem Aubreyowi pierścień w dość niekonwencjonalny sposób. Aż się trochę przestraszyłem. Wina musi leżeć po stronie tej mocnej dereniówki.

Luka popatrzył na Księcia pytająco. A potem zerknął na chłopaka powoli otrząsającego się z oszołomienia.

- Mógłbym przysiąc, że przed chwilą widziałem Emmę ze świecą. Dostrzegłem jej odbicie w okiennej szybie - powiedział Książę.

- Kiedyś ta wariatka puści nas z dymem... Telefonowała właśnie lady Dunghill i zapowiedziała swój przyjazd na jutro.

- Ta kobieta nie może żyć beze mnie.

- Muszę pędzić. Spotkamy się na kolacji. Będzie twoja ulubiona cielęcina nadziewana, na zimno. Z dużą ilością pietruszki - poinformował z uśmiechem gościnny Luka.

- No i z czego się cieszysz?

- Dostrzegam zmiany.

Podczas tej krótkiej konwersacji Aubrey zdołał się pozbierać i zniknął w swojej sypialni. Zapomniał tylko o podarunku. Książę podniósł pierścień z dywanu. Nosił go od dawna, ale teraz zdał mu się już całkiem obcy, jakby wcale nie pochodził z rodowej szkatuły. Wspaniały rubin, czerwony jak wino. Uniósł go w stronę żyrandola, by lepiej przyjrzeć się krwawemu urokowi kamienia. A potem zerknął jeszcze na portret Baldura. Cienie pod jego oczami zdały się nieco bardziej pogłębione...

*

Późnym wieczorem Książę odziany w granatową piżamę w żółte gwiazdki zastukał pierścieniem w drzwi dzielące jego sypialnię od sypialni Aubreya. Mimo że nikt nie odpowiadał, uchylił je i wsunął się do środka. Aubrey leżał w łóżku i czytał książkę. Miał wysuniętą nogę spod kołdry. "Wściekle ponętna, owłosiona łyda"- pomyślał Książę...

- Byłeś taki milczący przy kolacji.

- Wasza Wysokość wybaczy.

- To należy do ciebie - powiedział Książę, rzucając w stronę Aubreya pierścień. Ten zaś wykazał się refleksem i w mig pochwycił lecący doń przedmiot.

- Czy to oświadczyny?

- A wiesz, że o tym nie pomyślałem. Ale niech tak będzie... Skoro cię ten klejnot nie zabił, niechaj będzie czymś w rodzaju amuletu.

- Książę ma grubsze palce. Nie pasuje. Za duży.

- Tedy, zanim damy go pomniejszyć, noś go na jakimś łańcuszku albo rzemyczku.

Aż coś zaskowyczało w Księciu. W pewnym miejscu gwiaździsta piżamka zmieniła się w nie lada namiot.

- Tedy dokończmy to - zawołał Aubrey i wyskoczył spod swej kołdry, zupełnie nagi.

Książę natychmiast się wycofał, zatrzaskując drzwi. Aubrey zaczął w nie łomotać, a Książę nie puszczał klamki...

- Otwieraj!

- Jakże tak?...

Zachrobotało w zamku. Klucz był po stronie Aubreya. Książę szybko pobiegł ku drzwiom od korytarza, ale w nich już stał nagi chłopak.

Jeśli obawiał się jakichś dalszych gwałtownych czynów, to mile się rozczarował, bo tuż po tym, jak został rzucony na łóżko i odarty z gwiaździstej piżamki, napastnik przemienił się w uosobienie czułej delikatności. Żaden skrawek książęcego ciała nie został pominięty w trakcie tej przedziwnej, pieszczotliwej liturgii...

*

Umazani swoimi wydzielinami leżeli wpatrzeni w mrok ledwo rozproszony światłem nocnej lampki.

- Zły jednak jestem - zauważył Aubrey. - Przebywam tu już jakiś czas, a jednak nie pomyślałem o tym, by pójść tam, gdzie zamierzałem... Teraz dopiero znów pomyślałem o ojcu i bracie...

- Jutro też jest dzień.

Aubrey pogładził Księcia po piersi.

- Nie przypuszczałem, że pod tą piżamką w żółte gwiazdki krył był się taki kosmaty zwierzak.

- Nie podoba ci się?

- Przeciwnie. Lubię, gdy człowiek wygląda stosownie do swego wieku i swej natury. Nie znoszę wydepilowanych ciał, wyglądają sztucznie, jak plastikowe lalki... To jakaś szczególna infantylizacja ciała, coś jak sen zdziczałego do reszty pedofila...

- Niektórzy argumentują to higieną, co jest oczywiście bzdurne, bo czemu ci sami ludzie nie mają nic przeciwko modnym dziś znów brodom i wąsiskom, z którymi dość trudno spożywać rzadką jajecznicę czy zawiesiste zupy... To tylko żądania mody. Pełnia sukcesu jest wtedy, gdy każdy, ulegając jej, ma poczucie, że jet oryginalny... Ja mam to na szczęście z głowy, co jest pewnym rodzajem nieba. Posiadam trochę uniformów, a poza tym właśnie oddaję się naturze, z lekka tylko trzymając ją w ryzach, nie pozwalając jej po prostu zdziczeć. I chyba przywiązany jestem do swej płci... Mężczyzna zresztą ma dość szczególne położenie. W temacie płci ludzkość okazała się zaskakująco twórcza, lecz gdy męscy osobnicy zaczynają z tym majstrować, to zazwyczaj wychodzi z tego stara baba.

- Więc wszystko w porządku. Ja lubię owłosionych i z lekka waniających.

- Tego drugiego raczej zagwarantować nie mogę.

Aubrey sięgnął ręką niżej i zsunął z książęcej żołędzi napletek. Przyjemna wilgoć, po której przesunął kciukiem. Chwilę potem uniósł ów kciuk do nosa Jego Wysokości... 

- Książę raczy się zaciągnąć...

- Nie będziemy o tym głośno mówić, prawda?

- Zawsze po tym chce mi się siku - powiedział Aubrey, zrywając się z łóżka. Wszedł do łazienki.

- Zamierzasz oddać mocz?

- Nie spodziewam się w tej chwili niczego innego - odparł Aubrey.  - Chwilę potem rozległ się plusk. - Dudni, co? Aż pianka się robi, jak na piwku.

- Jezus - Maria - jęknął Książę.

- Jestem tylko poddanym, i sikam sobie zwyczajnie - zauważył Aubrey. - Tonio Kröger też korzystał z łazienki. Ale rozumiem, że dla pewnych natur może to być rozczarowujące - dodał strząsając z członka ostatnie krople... Po chwili załoskotała staroświecka spłuczka, budząc chyba całą Nasturcjową Dolinę... - To ci wodospad! Dawno już nie widziałem takiego kibla. Mówią chyba na to górnopłuk. Tu w domu też taki mieliśmy... Nawet sracz mi przypomina, co powinienem czynić...

- Obrałem ci mandarynkę - powiedział Książę.

- Jakie to miłe. - Aubrey wskoczył z powrotem do książęcego łóżka.

- Słodkie.

- Bardzo.

- Szczerze ci powiem, że jeszcze nigdy czyjaś bliskość nie sprawiła mi takiej przyjemności.

- Powinien Książę być wdzięczny Howardowi.

- Mam lepkie palce.

- Jest na to sposób. Niech mi Książę poda swoje dłonie...

- Chyba nie ma co tracić czasu. Mały rewanż?

- Nie taki znów mały.

Aubrey uniósł nogi i wpuścił między nie Jego Wysokość. Spojrzeli sobie w oczy. Książę zachichotał.

- Co? - spytał też nagle rozbawiony Aubrey.

- Jak człowiek traci rozum, to twarz mu się robi wysoce uduchowiona... Jakby szło o rozród, biorąc pod uwagę nasze położenie...

Twarze znów spoważniały. Pewna złuda zjednoczenia. Mały obłęd, podczas którego mogą cię zarąbać, i ani nie piśniesz. Rozległ się cichy jęk, gdy Książę wszedł przyrodzeniem z wizytą w Aubreyowe wnętrze...

- Pęd życia - szepnął teatralnie.

- W ciemnej dupie - dookreślił sytuację Aubrey. - O, tak. Mocniej!

CDN

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce