31

 grudnia... Dawniej może się z jakimś żalem podchodziło do tej daty... Chociaż można pójść śladem Vilborg Dagbjartsdóttir i cieszyć się z narastającej liczby dni, tygodni, miesięcy, lat - ile tego się już nazbierało! Jeszcze trochę, i będzie istne survivalowe mistrzostwo!

Lecz tego roku wolałbym raczej nie pamiętać... Bo to taki pusty rok. Pustka i niepokój. Długie okresy monotonii. Trudno nawet było się na czymkolwiek skupić. Niby tyle się dzieje, a człowieka okoliczności spychają we własne kąty, z czasem już coraz bardziej obrzydłe. Z czasem skarlałym, bo bez podpory w wydarzeniach.

A te nieliczne wydarzenia... popaprane jakieś i sprośne... Plamy na głupim, szarym tle.

Nie dość że choróbsko się panoszy, to jeszcze burzycielsko trzęsie się ziemia, albo takoż upłynnia się i osuwa, jak to się stało pod Oslo... Właśnie paplaliśmy trochę o tym z kuzynem przez telefon... Planowaliśmy, że się noworocznie spotkamy, ale w dzisiejszych okolicznościach siedzimy na dupach każdy u siebie, stęsknieni już za sobą... Jakiś czas temu biedak owdowiał... W którymś momencie duża różnica wieku robi jednak swoje. Też po sobie to wiem, bo zawsze miałem skłonność do zaprzyjaźniania się z ludźmi dużo ode mnie starszymi. Nie wykreślam z notesu adresów i numerów telefonicznych, ale wiele, nazbyt wiele z nich to już tylko puste znaki. Coraz więcej jest drzwi, do których nie ma co pukać.

Ten rok miał zupełnie inaczej wyglądać... Przydałaby się jakaś reasumpcja... Trzeba by to jakoś odliczyć. Tylko co począć z tymi wszystkimi najprawdziwszymi nieodwracalnościami?

Zatem będziemy się szczepić. Chociaż złośliwi powiadają, że naród stawi się tłumnie z nadstawionym ramieniem, kiedy zaczną za to płacić... W opinii niektórych jesteśmy już straszliwie zdeprawowani przez władzę... No, trochę racji w tym jest.

Mój tato już by się chciał zaszczepić. Poobdzwaniał już wszystkich specjalistów, by mu jasno i wyraźnie powiedzieli, że nie ma żadnych przeciwwskazań. Wszyscy go zachęcili. I dobrze. Biedny tato udręczony tymi wszystkimi swoimi chorobami, udręczony i przestraszony.

A ja cóż - uporczywie trzymam się zdrowia, przynajmniej tego fizycznego... Powiadają, że w zdrowym ciele zdrowy duch. Ale to tak nie działa, w każdym razie nie zawsze. I też dobro nie zawsze powraca... Ja to bym nawet nie bardzo chciał, bo to trzeba by było być w opałach, a ja jakoś tak niechętnie chcę brać udział w cudzych tęsknotach o zbawieniu...

Ale żeby nie było tak ponuro, niech będzie trochę męskiej urody, kudłatej, sprzed lat, ze świata jeszcze sprzed paru dziadostw... Takie disco.

Ava Cherry. Kiedyś bliska przyjaciółka Bowiego...




Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce