Duży Książę (9)

 - Oto i nasza zjawa! - zawołał rozpromieniony Książę, widząc w stołowym pokoju Emmę zajadającą chleb z miodem. - Widzę, że umartwiasz się na słodko. Księżna wprost szaleje za tymi waszymi miodami.

- Już przygotowaliśmy dla niej dostawę - powiedziała Emma, czyniąc zapraszający gest.

- Bardzo się ucieszy.

- Wasza Wysokość też, widzę, w dobrym humorze.

- Nadrabiam chyba pewne zaległości. Ty, w tej swojej ascezie, choć jak widzę, z dodatkiem fruktozy, pewnie nie będziesz rada, gdy opowiem ci, że całkiem pogańskie bóstwo objawiło mi się o poranku. Za oknem mleczna mgła, można powiedzieć litościwa pogoda, nie rzucająca ostrego słonecznego promienia na sypialniany nieporządek, strzępy odzienia...

- Zwróciłam uwagę na tego boga, gdy wymykał się z Waszej sypialni.

- A mówiłem mu, żeby się okrył prześcieradłem.

- Wasza Wysokość raczy sądzić, że ów bóg byłby wtedy mniej nagi?... Skłonna jestem stwierdzić, że ta dosłowność każe już tylko machnąć ręką. Niech i tak będzie. 

- Ja chyba już jestem za stary na opamiętanie... Ja opamiętany byłem dotychczas, jeśli tak można powiedzieć. Ale nie pomijaj mnie w swych modłach. I mojego cudownego Freya. Istna figurka z Södermanland. Tylko mu tej czapeczki brakowało, ale reszta bez zarzutu... Aż mi się chciało płakać.

- A potem co?

- I przyciągasz mroczne, sine chmury...

- A co u Księżnej?

- Zmieniasz temat, a brniemy z to samo... Ciało, moja droga, jest pochłonięta ciałem. Niczego sobie nie odmawia... Ciebie też pochłania ciało, któremu wszystkiego zaczęłaś odmawiać... To ten stajenny chłopiec...

- Przestań. Tylko szczypiesz i drwisz.

- Bo to wszystko śmiechu warte. Choć jakże często my bólem jesteśmy innych... Pachniecie śmiercią, którą to woń, jak w zakładzie pogrzebowym, tuszuje się bukietami kwiatów...  Jesteś jałowa, jak Księżna, chociaż ty jednak masz swoją ofiarę... Jakże cudownie odmalował was Munch, w Madonnie... Cudownie naga, cudownie syta, odprężona, z piekielną aureolą, opromieniona martwym światłem księżyca... Trupie światło, zapadające się oczy... Zaspokojona śmierć... Fantastyczniejsza jeszcze w litograficznej wersji, gdzie opływa ją rzeka spermy, a w rogu kuli się przerażony embrion, właściwie zalążek trupa... Oto treść naszych zabaw, krotochwilne dreszcze. Nowe życie albo choróbsko w zanadrzu, łącznie z obłędem, bo czemu to zaniedbywać psychiatrię... Cokolwiek w was rośnie, nie daje wam żadnego wyboru - musicie to wydalić, i bez znaczenia jest czy zrobicie to przedwcześnie, czy o czasie, czy to, co z was wypadnie pożyje kwadrans czy kilkadziesiąt lat. Wasza brzemienność to już wyrok śmierci... Wspaniale jest też, gdy zdołacie kogoś okraść... Ciało, ciało... Ten miód mnie pociesza.

- Sarkastyczny Książę.

- Nie jesteś taka stanowcza. Moja droga, ważne jest, by nie wchodzić w cudze role, bo nie ma potrzeby potęgowania nieszczęścia. Znasz opowieść o księżniczce i pustelniku? Była sobie raz księżniczka, ozłocona, opierścieniona, otoczona tabunem kochanków... I nagle zapragnęła, pewnie za jakimś diabelskim  podszeptem, pokuty i umartwienia. Poszła tedy do pustelniczej pieczary i  jej mieszkańcowi zaproponowała zamianę. I to nawet było na rękę pustelnikowi, bo jego też coś zaczęło kusić, podpowiadać mu, że dość już tych modłów, korzonków i szarańczy... Efekty tej zamiany były opłakane, bowiem księżniczka rychło umarła z głodu, pustelnika zaś zabiła rozpusta. Tak czy owak, nie dla nas królestwo Boże, choć nie jestem pewien, czy warto ubiegać się o miejsce dla siebie w tej fantasmagorii... W każdym razie  Paweł w swym Pierwszym liście do Koryntian odmawia nam wstępu, powiadając: Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani złodzieje nie odziedziczą królestwa Bożego...

- Wszak wszystko się może odmienić.

- Ale nie wskakując z deszczu pod rynnę. Ja przynajmniej usiłuję być sprawiedliwy, korzystając z tego wspaniałego przywileju bycia ostateczną instancją odwoławczą dla wszelkiej maści skazanych.

- Powiadają, że Książę jest nad wyraz łaskawy.

- Kara za wyrządzone zbrodnie nie zawsze musi być więzieniem... Zresztą, mój Boże, ilu zupełnie niewinnych ludzi żyje w więzieniach, wcale nie okratowanych. Teoretycznie mogą udać się wszędzie, ale ich więzy sprawiają, że po pewnym czasie po prostu już nie mają dokąd pójść... Chciałbym iść dalej, ale nazwali mnie ostatnio szaleńcem, pragnąłem bowiem wywołać dyskusję o eutanazji, ale nie tej dotyczącej staruszków, nieuleczalnie chorych. Ja bym bardzo chciał, żeby obywatele mojego kraju w pewnym momencie swej wędrówki zdobyli przewagę nad życiem. Chodzimy po tym świecie stanowczo za długo, i człowiek już po ukończeniu pięćdziesiątego roku życia ma prawo czuć się wypalony i pozbawiony radości tegoż, i dlatego powinien mieć poczucie bezpieczeństwa, jakie dawałaby świadomość, że zawsze można udać się, bez żadnych wyjaśnień, po bezterminową receptę na jakąś uprzejmą truciznę, dajmy na to o smaku pomarańczowym, unikając w ten sposób drastycznych rozwiązań typu wieszanie się, skakanie z wysokości bądź pod pociąg, tudzież topienie się i podcinanie sobie żył...

- Czyż człowiek próbujący odebrać sobie życie nie wzywa w ten sposób pomocy?

- Jeśli nastolatek staje na krawędzi dachu i robi z siebie widowisko, to tak. Próbuje, pełen woli życia, coś na tymże wymusić. W późniejszych latach człowiek, niczym zdychające zwierzę, szuka sobie ustronnego miejsca, by całą sprawę w ciszy i w zatrważającym dla wszelkich witalności odosobnieniu zakończyć. Zresztą co tam wiek... Ten chłopiec, który poszedł się powiesić na skraj lasu chyba nie liczył na to, że go ktoś dostrzeże.

Emma z gniewem spuściła wzrok.

- To miała być tajemnica?

- A czy to, co się tu teraz dzieje, także ma być tajemnicą? To że ugania się Książę za chłopakiem od Johana ze wzgórza?

- Znasz go?

- A jakże. O wiele więcej chyba narażasz na szwank. Coś tu złego się znowu objawia...

- O jo joj, coś się groźnie robi przy tych miodach wrzosowych... Luka martwi się, że w swym bałwochwalstwie zanadto igrasz z żywym ogniem.

- Niech Książę uważa. Dobrze radzę.

- Wdzięczny ci jestem, Emmo, za troskę.

- Pozwoli Książę, że się oddalę.

- Będzie dziś lady Dunghill.

- O, ona jest taka hałaśliwa.

- Ona, w przeciwieństwie do ciebie, jest znakomitą chrześcijanką. A dobroczynność wręcz domaga się hałaśliwości, przynajmniej od jej inicjatorów.

*

Emma poszła już do swych figurek i złowrogich płomieni. Książę tymczasem nadal siedział w jadalni przy stole pochłonięty lekturą jakichś dokumentów.

Wszedł Aubrey.

- Wyspałeś się?

- Tak, chyba tak.

- Usiądź, mój chłopcze. Albo wcześniej nalej nam kawy. Jest już przestudzona. Nie wiem jak ty, ja w każdym razie lubię zimną kawę. Może coś przekąsisz?

- Zwykle nie jadam śniadań.

- Jak chcesz.

Aubrey podał Księciu filiżankę, potem nalał sobie i usiadł vis a vis swego już kochanka.

- Zastajesz mnie przy pracy, mój drogi. Tam, gdzie przebywam ja, tam też znajduje się stolica. Przyszły pewne dokumenty do podpisu. Pewnych rzeczy nie można odkładać.

- A co to takiego?

- Tajemnicze nudziarstwa. Może z jednym wyjątkiem. Oto akt łaski. Widzisz, podpisuję go właśnie. Łagodzę w ten sposób koszmar pewnej kobiecie.

- Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem.

- W naszym kraju to uroczyście wyglądający dokument.

- Co uczyniła ta kobieta?

- Skutecznie zdzieliła po łbie żelazkiem swojego męża i oprawcę w jednej osobie. Doszła do ściany i zrobiła to, co zrobiła... Piekło kobiet, piekło mężczyzn, piekło dzieci - znakomicie sobie to potrafimy urządzać. Państwo nie powinno do tego dokładać swych pięciu groszy. Wstyd mi jest tylko, że moje państwo nie zadziałało w porę, żeby pomóc tej nieszczęsnej ofierze. Tyle przynajmniej mogę zrobić, by za kratami nie pękało jej serce w trosce o pozostawione dzieci. Z pewnością nie będzie jej łatwo. Ale myślę, że niektórych nieszczęśników warto przywracać życiu...

- Łaskawy Książę - wyszeptał Aubrey kładąc ramię na stole, a na ramieniu swoją głowę. Książę skończył już swe zajęcia służbowe, zamknął teczki z dokumentami i zakręcił wieczne pióro, którym chwilę potem połaskotał chłopca po nosie.

- Marzycielsko wyglądasz. Taki dzisiaj cały na biało...

- Biały jak ta mgła za oknem... Czuję w sobie pustkę.

- To, zdaje się, życie. Pusta otchłań i cisza, którą trzeba jakoś zakrzyczeć.

- Byłem na spacerze. Ładne tu mają bukszpanowe szpalery. Jak byłem mały, to się zakradałem, by pochodzić alejkami tutejszego parku, zwykle gdy była mgła. Jeśli była dość gęsta, podchodziłem pod sam dwór i jego kolumnadę...

- A dziś jesteś w środku. I czujesz pustkę. A na zewnątrz jest mgła... Choć, popatrzymy sobie na nią z wysoka. - Książę zzuł buty i zaraz stanął na stole, ciągnąc za sobą Aubreya. Hop, i już stali w skarpetkach na podwyższeniu.

- Czemu to robimy? - spytał Aubrey.

- Nie jestem specjalnie pomysłowy, ale mam ochotę na niedorzeczne zdarzenia. Tak jak to z pierścieniem. Przejdźmy się. Tanecznie. W kraju, gdzie żył ów mizoginiczny święty, o którym niedawno rozmawialiśmy, wymyślono kiedyś taki chodzony taniec. Może się nie wypierdolimy na tym obrusie... Popatrz - raz, dwa, trzy, i znów... - Przeszli kilka kroków, po czym zastygli na chwilę w objęciach. - To jakie plany na dziś?

- Przejdę się może na cmentarz. A potem pojadę do miasteczka.

- Każę podstawić powóz. Przejedziemy się do twojego taty, a później odwiozę cię na stację. I poznam może tego twojego przyjaciela.

- Proszę tego nie robić...

- To szykuj się - powiedział Książę, przyzywając jednocześnie swój sekretariat w osobie rosłego i uroczystego brodacza, by ten zajął się dalszymi losami podpisanych dokumentów...

*

- Guzdrałku, ciągle muszę na ciebie czekać - zawołał Książę z powozu, gdy Aubrey gramolił się na siedzenie. Był odziany w ten sam płaszcz, w którym pojawił się na stacji, Książę natomiast wystroił się na sportowo, nie zapominając jednak o swej szykownej choć nieco złowrogiej lasce. - Do miasteczka nie będę ci towarzyszyć, bo to jednak zbyt wiele zachodu. Jak widzisz, nie jestem wolnym człowiekiem.

- Daje się to odczuć. Gdym się przechadzał wśród tych bukszpanów, cały czas miałem wrażenie, że nie jestem sam. Ależ ta mgła jest uparta - dodał po chwili Aubrey.

Ruszyli.

- Ta mgła. W sumie oddaje dobrze mój nastrój, pewne niezdecydowanie. Kiljan, wiesz, ten, który sobie nas tu przypomina, który przywraca nam życie, będąc duchem tej opowieści...

- Ten, co wszystko wie? Czy Książę, dobrze go znając, także wie, co będzie dalej?

- Ależ nie. Niczego sobie też nie przypominam, dla każdej chwili jestem nowo narodzony. Wiem tylko o tym, co tu i teraz... I wiem właśnie, że przyszedł mu do głowy wiersz... Jemu się zdarza tłumaczyć czasem islandzkie wiersze, i wśród nich jest i wierszyk, rymowanka o mgle. Stephan G. Stephansson stworzył go w trakcie jednej ze swych wypełnionych rymami bezsennych nocy. Islandczyk ten był pionierem w kanadyjskiej dziczy, który wieczorami, w specjalnym pokoju, po całym dniu harówki, celebrował tworzenie literatury... Mgła. To niepewność. Niby wszystko jest, ale za zasłoną, jakby się stwórca zastanawiał raz za razem, czy dobrze zrobił, dając budulec na ten cały świat... I tak to opowiedział w utworku "Islandzka mgła":

Od zgniłych, niemiłych wyzywasz

tę mgłę naszą ojczystą.

Tak, człeku, łatwo pomijasz

tę stwórcy niepewność oczywistą.

Tak jak ty, czasem trudne ma zadanie,

by swej pogodzie dobre dać nazwanie.

Jak widać, ciągle waha się jeszcze:

czas na promienne słońce czy na rzęsiste deszcze. 

- I u Waszej Wysokości też mgła?

- Nic jeszcze nie wiem - odparł Książę i ucałował dłoń Aubreya. - Co zamierzasz robić w miasteczku?

- Może spotkam tam Petrusa. Może jeszcze bardziej chcę się oddalić, od tego, co było jeszcze chwilę temu... Ładnie kiedyś napisał Tomasz Mann w "Czarodziejskiej górze", iż przestrzeń, podobnie jak czas, przynosi zapomnienie, ale czyni to przerywając dotychczasowe stosunki człowieka z jego otoczeniem, przenosząc go w stan pierwotnej wolności i czyniąc go szybko pewnego rodzaju włóczęgą. Przestrzeń być może nie działa zbyt gruntownie, ale znacznie szybciej od czasu... 

- Ale to jednak nic nowego.

- Czas jednak zrobił swoje. Jest to jakaś nowość. Pierwszą, szczególną, ujrzymy zaraz na cmentarzu. Kiedyś tą drogą wędrowałem ku przyszłości. Dziś powracam, będąc na tej samej drodze, znów ku jakiejś przyszłości... O ile ta pustka nie jest jakąś wróżbą... Tak czy owak coś się musi wydarzyć.

- Naprawdę nie chcesz, bym poznawał tego twojego Simona?

- I tak wiem, że Książę do niego polezie.

- Mój chłopiec nie wyraża się zbyt ładnie.

- A ładnie być takim ciekawskim?

- Howard kazał mi się o ciebie troszczyć. Wypełniam jego ostatnią wolę.

CDN

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce