Myślę, czuję... nie żałuję

Myślę, czuję, decyduję... Słychać te zapewnienia na ulicach, skandowane z budującą stanowczością... Ale czy ta towarzysko rozgrzana, skrzecząca stanowczość stanowi jednak jakąś rękojmię? To przecież nie pierwszy raz... Póki co, rezultaty tego myślenia i czucia - mówiąc może mało elegancko - dupy nie urywają... Jakiś czas temu niektóre młode panie pokombinowały z ciuchami, by przebrać się za siostry z zamierzchłej już przeszłości, za sufrażystki. Sporo praw wywalczyły, łącznie z tym wyborczym. Tylko co z tego, skoro ci wyborcy, już teraz płci obojga, mają stale poważne problemy, gdy idzie o nawiązywanie kontaktu z rozumem...

Jakiś ognik nas hipnotyzuje, ciągnie na manowce... Spryciarz, co tak wielu potrafi kupić za ich własne pieniądze... Potem oczywiście spryciarz się boi, bo zbratany z durnotą, daje się ostatecznie zapędzić w kozi róg. A ponieważ spryciarz wierzy, że zawsze ma racje, nawet największą głupotę uważa za coś słusznego... Ostatecznie można zadzwonić po kulsony - karierowicze, jeden z drugim, nakażą im zjawić się w kilkadziesiąt nawet aut, z całym tym oprzyrządowaniem disco - blue plus, bo żyjemy w świecie plusów, zatem plus dajmy na to teleskopowe sado... Można z sarkazmem zacytować pewną słynną piosenkę: We can be heroes just for one day... Bohaterscy mężczyźni z gazem do kobiet, ze sztywnymi pałami, gotowi i uprowadzić we czterech staruszkę, i przewrócić nastolatka, wyzywając go przy okazji od szmat (cholera, a jak przyjechali traktorami rolnicy, to nie podeszli, nie machali pałami, nie psikali, nie obdarowywali epitetami...) Co to za dziwna ludzka formacja. Gotowa na wszystko, byle dać tylko przyzwolenie... Dzisiaj jest jeszcze pewna delikatność, bo ładuje się w tych, co się nie odwiną, co nie oddadzą, więc nie ma jeszcze przestrzelonych organów wewnętrznych; są co najwyżej stłuczenia i złamania, chociaż, jak słyszę, dość wyrafinowane... No i oczywiście zamachy na portfele... Patrzę ze smutkiem na policję. Kilka dekad, mimo różnych wpadek, instytucja ta pracowała na to, by zyskać zaufanie i szacunek w społeczeństwie, by strząsnąć z siebie niechciany spadek po milicji, ZOMO... I nagle całe to towarzystwo stacza się w takie właśnie głupie ZOMO - głupie, bo historia lubi się powtarzać jako kretyńska farsa, dość niestety kosztowna... I nagle wielu chłopaków i dziewczyn w policyjnych mundurach zaczyna się wstydzić, bo oto wierchuszka to znów partyjni towarzysze... Taki kotlecik odgrzewany, podany stójkowym z nowego pokolenia...

Dziwny czas. Zarazy. Natura beznamiętnie udziela nam lekcji. Niektórzy snują przedziwne teorie spiskowe, ale ja w nich nie gustuję, bo są zbyt wydumane. Ja lubię czysty absurd - dużo nie trzeba - wystarczy bazar, latający pies, krwawa dyktatura, co się wszystkiego wstydzi... Ludzkość ciągle lubuje się w dziczyźnie, tyle że stała się nazbyt mobilna... Przyroda w najbliższej przyszłości zacznie nas smagać swym batem z niebywałą zajadłością... Człowiek to po prostu rak. I faza jest już po prostu terminalna. Zdechnie Ziemia, zdechniemy my. Choć rak to sama radość życia, co w trzewiach poczciwiny potrafi utoczyć dwudziestokilogramową kulę dzikiego mięcha, i utoczyłaby i sto, i dwieście, gdyby tylko żywiciel wydolił...

Przedziwny rok. Przepuszczony przez palce. Z dziwnym epizodem erotomanii. Z przesłodzonym romansem, politycznie po sąsiedzku... Wirus nie ustępuje. Ciągle ktoś się zamyka. Nasz dobry kumpel pod tlenem. Kilka dni temu umarła nasza sąsiadka... Przesympatyczna kobieta, po której życie przejechało się jak cholera... Najsilniejszy człowiek... Ja się tego boję, że sam jestem najsilniejszy. Ponury los jedynaka, który ponosi wszystkie koszty cudzych ksiutów, i jeszcze ma swoje życie na karku, ze wszystkimi jego stratami...

A sąsiadka... Latami pielęgnowała niepełnosprawną córkę. Wspaniała była ta córka, bardzo inteligentna osoba, tylko po prostu uwięziona w nieruchomym ciele. Szczęśliwie umarła w porę. A sąsiadce został jeszcze mąż, który odleciał w tak zwanym międzyczasie w alkohol... Nie jeden raz zbierałem gościa z chodnika. Żal mi jej było. Zakłopotana dziękowała mi, gdy odstawiałem go pod jej drzwi. Ze dwa lata temu odjechał w zaświaty i ten jej były maszynista. Bo kiedyś był maszynistą i prowadził elektrowozy, między innymi i do Zakopanego... Wreszcie spokój, została sama, bez ciężarów... Można powiedzieć - nieznośna lekkość bytu, tylko że nie w porę, bo już jej nogi nie chciały nieść... Odwaliła kawał niepotrzebnej i makabrycznej roboty... I tak wymieramy tu w kamienicy... Sporo ludzi tu mieszka, ale nie ma ani jednego dziecka, więc wszyscy jakoś bardziej tu jesteśmy skierowani w dół... Jest trochę starych małżeństw, które już swoje dzieci odchowało, i które to dzieci już poszły na swoje; poza tym trochę samotnych mężczyzn, trochę samotnych kobiet - wdowy, wdowcy, zatwardziali single - cholera wie; no i nasza gejowska dwójka... I jeszcze studenci, którzy teraz, w zarazie, poznikali... (Kiedyś się zgadałem z takim gościem jednym, mieszkańcem odwiecznym tego osiedla:- Panie, czterdzieści, trzydzieści lat temu to tu był jeden pisk! Ile tu było dzieci, proszę pana! A dzisiaj, cisza!

Ja sam się zorientowałem, że piję za dużo! Teraz... Przestałem planować. Jestem znużony samym sobą. Źle podziałał na mnie ten rok. Dla ratunku czytam na powrót "Czarodziejską górę" Manna...

Ale ostatecznie nie ma się co boczyć... Jest, jak jest... Puszczę tu piosenkę... Nie żałuję... Od jakiegoś czasu nie umiem się przy niej nie popłakać... To wykonanie jest ze spektaklu muzycznego "Zielono mi" wyreżyserowanego przez Magdę Umer... Nigdy nie zapomnę tego koncertu. To jest chyba najpiękniejsze zdarzenie w historii festiwali opolskich... To był 1997 rok. Wtedy byłem na dobrowolnym zesłaniu w krainie zorzy polarnej i jasnych letnich nocy... Specjalnie przyjechałem na ten koncert... Ledwie trzy miesiące po śmierci Agnieszki Osieckiej... Kurde, jak mi to utkwiło w pamięci! Chwilę potem przyszła straszna powódź, która zatopiła i opolski amfiteatr... Zmierzałem potem przed tą falą pędzącą ku Bałtykowi na tę swoją Północ, do Norwegii... Jakiś taki szczęsny czas... Jeszcze byłem chłopakiem, pięknym, szczupłym, długonogim... (Rany Boskie, jak ja się brzydko starzeję!!)

No i tak... Niejedna kobieta i niejeden facet w tym się może odnaleźć... 

A wy myślcie i czujcie, intensywniej, obywatele i obywatelki, i decydujcie, żeby to bardziej było niebo, niż piekło... Bo od jakiegoś czasu naprawdę możecie decydować...

Wspaniała Edyta Geppert teraz zaśpiewa... W tym wspaniałym koncercie... Nie wszyscy dotrwali do dziś... Chwilę przed Edytą śpiewała Anna Szałapak, ten Biały Anioł, jak o niej mówiła Osiecka... Anioł, którego już niestety nie ma... A tam w tle, za barem, obok Krystyny Jandy, jest Piotr Machalica, którego śmierć zabrała w tak niefortunnym momencie, dosłownie chwilę temu...

Nie żałuję...

Komentarze

  1. Ach tu jakoś smutno! Ach tu jakoś przelatuje czas. Tylko nie mieszkam w wielkiej kamienicy tylko w jednej z czterech klatek bloku - gdzie niby się znamy - i jest jakoś bardziej społecznie to rozstrzelone - a jednak moja klatka poza jedną osobą już prawie wymarła - choć przyszli nowi ludzie - najczęściej dorosłe dzieci lub mocno dojrzałe dzieci minionych staruszków z pierwszego pokolenia mojego bloczku. Taka głupia kolej rzeczy... Życie bywa paskudne. A ci co najwiecej poświęcają sami potem najwiecej w dupę dostają...

    Znów rewelacyjny numer...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale ja taki smutas jestem, dość jednak pogodny:))
    Pewnie że rewelacyjny... Jestem trochę jak Oscar Wilde - mam prosty gust, i lubię to, co najlepsze... Dlatego też lubię Ciebie!! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam ostatnio pewnie przez gorączkę że za każde miłe słowo się wzruszam jak jakiś debil - wzruszyłem się kurwa...

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce