Duży Książę (10)

 - Nie raz Książę zapewniał mnie, że wypełnia ostatnią wolę Howarda. Czy incydent z pierścieniem można zaliczyć do przejawów tej troski?

- Powiedzmy, że zadziałałem jak ów Lafcadio od Gide'a.

- Zatem jest Książę pozostającym poza wszelką moralnością eksperymentatorem? Wiem, że w  ustach zwykłej męskiej kurwy może to brzmieć osobliwie...

- Albo mówiliśmy o tym, albo nie - przerwał Książę - ale wiedz, że twój fach traktuję jako najuczciwszy. Burdel to zawsze instytucja, gdzie rzetelne zasady są najjaśniej przedstawione. Czysta praworządność.

- Dyktowana jednak wypłacalnością.

- Ten świat udaje, że są jakieś darmowe obiadki. A obaj dobrze wiemy, że to nieprawda. Ostatecznie to ja otwieram szkatułę, choć pomny możliwości, wiem, że starcza tego ledwie na podstawową kaszkę. I to nie objaw mojego sknerstwa, tylko rozmiarów ludzkiej niedoli. A wracając do Lafcadia... Szczęśliwie dość rzadko podróżuję koleją, więc są małe szanse, że wypchnę jakiegoś nieszczęśnika z pędzącego wagonu.

- To dla mnie wielka ulga.

- Żyjesz i masz pierścień. Zastosowałeś się do mej rady? Masz go przy sobie, mimo że zbyt obszerny?

- Na łańcuszku.

- Więc przy sercu mój dar...

- Tętniące serce.

- Robi się ohydnie... Mam jakieś szwedzkie skojarzenia...

- Z polecenia Waszej Wysokości zawieszony tamże.

- A Jego Wysokość, dalece poruszona, ma wysoce niestosowną erekcję.

- A kiedyż to ona niestosowna?

- Na takim zimnie? Dajże spokój, mój chłopcze! Powiedz lepiej, co postanowiłeś? Zamierzasz wrócić na studia?

- Sam nie wiem... Skoro wspomnieliśmy tu o czasie i przestrzeni...

- Zresztą cokolwiek postanowisz, bylebyś miał ten pierścień przy sobie. Emma uparła się, że podrażniłeś tu jakieś złe moce. Człowiek religijny to osobliwe zjawisko - w swoim przekonaniu jest tylko on, w całym Wszechświecie, a wszystko, co go otacza, to jedynie narzędzia w rękach rozmaitych demonów...

- Skrajna postać egotyzmu, ot co...

- Egotyzm to zawsze skrajność.

- Nie zamierzam się spierać w tej kwestii z Waszą Wysokością.

- Słusznie, mój chłopcze. Ale porozmawiajmy o twojej przyszłości. Co z uniwersytetem?

- Bo ja wiem...

- Zdaję sobie sprawę, że z mojej strony brzmieć to może absurdalnie...

- Jest bardzo rodzicielskie - zauważył Aubrey.

- Ach tak.

- Rodzice często oczekują od swych dzieci czegoś, na co oni sami nigdy nie mieli ochoty... Wszystko oczywiście z troską o nie. Z każdym pokoleniem ma być przecież lepiej. Najlepiej bez naszego wysiłku.

- A jest tak samo... Seks istotnie stał się nazbyt wstydliwy, mimo wszystko... Urósł przez to do jakiejś wielkiej sprawy. Aż dziw, że jeszcze nie rozbrzmiewają w sypialniach nuty naszego narodowego hymnu. Przyjemny orgazm i mordobicie, tak dla przypomnienia miejsca w szeregu.

- Książę ma poetycki nastrój dziś. Aż dziw, że wicher nie zadął!

Książę uśmiechnął się promiennie i jeszcze raz ujął dłoń swego kochanka.

- Może już nie krępują mnie wymagania honoru? - zastanowił się Aubrey. - Może czas skorzystać z nieograniczonych niczym dodatnich stron hańby?

- Dużo tej literatury - powiedział Książę, całując wewnętrzną stronę dłoni Aubreya. - Ale cóż poczęłoby bez niej życie, które zawsze musi coś naśladować...

- Przyzna Książę, że możemy być doskonalsi. Madame Chauchat nie miała tak wypielęgnowanych dłoni.

- To prawda, czasem udają nam się nie lada estetyczne wyskoki.

Gdy minęli ostatni zakręt na swej drodze, ich oczom ukazało się przymglone dno Nasturcjowej Doliny, łagodnym spadkiem pochylone ku wodom jeziora, skrytym całkowicie teraz za mlecznym woalem...

- Nawet przeczucie obecności wielkiej wody szalenie mnie niepokoi.

- Książę lęka się wody?

- Bardzo.

- A ja lubiłem się tu kąpać. Tak, to jezioro ma swoje wielkie głębiny...

- Tak, tak, geografowie powiadają, że w najgłębszym miejscu liczy sobie całych siedemset metrów. To jakiś osobliwy nadmiar. Nagle taka zalana wodą wyrwa w ziemi... Zawsze lubię - dodał Książę - gdy mam grunt pod nogami. Najlepiej czuję się na swych trzech nogach - tu pogładził złowrogo wyglądającą srebrną rączkę swej laski - i to w zasadzie cała moja ekwilibrystyka.

- W czasach szkoły podstawowej co dzień schodziliśmy z bratem tą drogą, by złapać autobus do owej szkoły nas zawożący. Ostatnie momenty każdego poranka, gdy byłem ludzki dla mego młodszego brata. Straszne, prawda? Jakże często, zwłaszcza w tym młodym wieku, bywa się ludzkim, gdy nie ma w pobliżu osób trzecich. Tam, pod kościołem, zatrzymywał się autobus i tam też spotykałem Simona. Dla mnie te wyprawy były nawet radosne. Dla Petrusa i Simona było to codzienne zstępowanie do piekieł... Simon zwierzył mi się kiedyś, że ufa, iż któregoś dnia nie uda nam się przekroczyć jednej z nieskończoności. Wszak każdy odcinek między przystankami można dzielić na mniejsze, ad infinitum. To chyba daje dobry obraz tego, jaką udręką było dla niego życie... Ciekawe, że Simon nie lubił Petrusa. Za to był wdzięczny, że ja zwróciłem na niego uwagę... Ta majacząca w oddali ciemna sylwetka domu, zaraz za kościołem... Tam jego rodzina wynajmowała skromne lokum. Dziwna tam panowała atmosfera, wypełniona złowrogim milczeniem jego ponurych rodziców. Ale lubiłem tam przebywać. Simon miał malutki pokój przepełniony doniczkowymi roślinami, w którym hałasowały dwie zielone papużki. Zadziwiająca oaza w krainie żywych trupów. Wystarczyło tylko wytrzymać chłód nieprzyjaznych spojrzeń i przedrzeć się przez przedpokój. Bardzo tam było przytulnie... Ale nie lubiłem się przyznawać, że miałem upodobanie do tego pokoju... A jego psie oczy były uporczywie niewątpiące...

- A z mężczyznami to sprawa kłopotliwa. Fiński pisarz, Martti Larni, nazwał mężczyznę biegnącą przez świat wesołą skarpetą.

- A wesołość miewa ciężar solidnego kamienia, że lepiej zmykać przed nim z podkulonym ogonem.

- Ale oto jesteśmy na miejscu - zauważył Książę, gdy ich powóz przejechał wysadzaną lipami aleją obok kościoła i zatrzymał się przed cmentarną bramą. - Poczekasz na nas, drogi Sebastianie - zwrócił się do woźnicy - a gdy wrócimy, zawieziesz pana Aubreya na stację kolejową.

- Według życzenia Waszej Wysokości - odparł, uchylając kapelusza Sebastian.

- A my chodźmy. Cóż, zatem Simon nie opuszcza cię.

- Rzeczywiście.

- Widzę, że wielebny pracowite ma przedpołudnie i odprawia te swoje rytuały... 

Mijająca ich garstka żałobników wracających z pogrzebu, nieco zaskoczona obecnością Jego Wysokości, ukłoniła się z czcią, na co Książę odpowiedział oszczędnym, acz uprzejmym skinieniem głowy.

- Wszelki duch! - zawołał tłuściutki kapłan w dekoracyjnych, uroczystych fioletach.

- Witam cię, dyskretny czcicielu rozkoszy!

- Wesołek, wesołek! - pogroził klecha żartobliwie serdelkowatym paluszkiem.

- Nigdy nie zaszkodzi odrobina humoru w trakcie przechadzki po tej tłustej parceli. Przyszliśmy odwiedzić drogich zmarłych. A w drodze powrotnej zahaczę o twą kancelarię... Doprawdy, nigdy nie minie mój podziw dla waszych biurokratycznych zamiłowań. Pyszna dziecinada. Jestem ogromnie ciekaw twych ostatnich wyrobów z czarnej porzeczki. Już o tym krążą legendy.

- Zapraszam, zapraszam.

- Będę na pewno - zapewnił Książę i ruszył wraz z Aubreyem w głąb cmentarza.

- Skromny pogrzeb. Książę zapewne będzie miał ludny.

- Co do tego nie ma wątpliwości: zdobny karawan, konie i tłumy zupełnie obcych ludzi.

- Mój chyba będzie jeszcze skromniejszy. Dla ludzi mego fachu tłum obcych przynależy tylko do życia... Nagle zdałem sobie sprawę, że nie mam praktycznie nikogo. Jest cień.

- Nie mówmy o umieraniu. To niezbyt ładne sprawy.

- Chociaż przyroda potrafi pokazać, że umieranie może mieć zaskakująco czarowne oblicze. Kiedyś Howard zabrał mnie na Islandię i przy tej okazji na Diamentową Plażę, gdzie na czarnym piachu odpływ pozostawia przejrzyste kryształy lodu... To całkiem nowa ciekawostka, mająca swe źródło w coraz gwałtowniej zanikającym lodowcu. Człowiek miał wrażenie, jakby chodził po wyściełanym czarną materią dnie szkatułki z drogimi kamieniami należącej do jakiegoś olbrzyma. Dziwna, szalenie błękitna pora dnia. Błękit wokół i błękit wypływający z kryształów... Kraina czarów przewidziana na chwilę, bo za jakiś czas tego już przecież nie będzie... Chociaż właściwie nie wiem, po co o tym opowiadam.

- Och, mówi się głównie po to, żeby mówić... Choćby o tym, że można umierać z rozmachem. O, a ten tutaj to na przykład mniej... - zauważył Książę pokazując na skromny grób kryjący się w cieniu sąsiedniej mogiły, ozdobionej monstrualnym aniołem. - Miał raczej szansę na życie z rozmachem, ale jednak zmiażdżyły go wymagania tegoż. Kobieta. Młody utalentowany chłopak. Zakochany po uszy, jeszcze z rumieńcem. Pech chciał, że infantylna polityka jego czasów przerodziła się w wielką wojnę, która wykradła z domów wszystkich zdrowych mężczyzn. A ten nasz poeta, delikatny, usiłował ze strachu uniknąć żołnierki. I był taki coraz bardziej tu w okolicy osamotniony, i wszyscy krzywo nań patrzyli, że nie chce poświęcić swego życia wzorem swych posłusznych kolegów. Ukochana też zaczęła się boczyć. Obiecała, że da mu - mówiąc dosadnie - swej uświątynnionej dupy, gdy ten powróci jako mężczyzna pomny swych obowiązków... Jakież to w gruncie rzeczy podejrzane, że na babski zadek szanse największe ma pajac... Ruszył więc na front. Zaraz pierwszego dnia odłamek jakiegoś pocisku urwał mu pół głowy... Rodzina zadbała o to, by wydłubać go po latach z jakiegoś tam dalekiego, bezdusznego wojskowego cmentarza. I leży sobie. Jego ukochana nigdy nie doszła do równowagi. Straciła szacunek dla siebie i całego krzepkiego życia.

- Ale trudno ją chyba winić. Toż człowiek nie przestał być jaskiniowcem. A dać sobie urwać głowę, to też nie byle co. I starczy skromna mogiłka; zostało jednak po nim dość, by nie trzeba mu było stawiać potwornego anioła nad truchłem, jak to uczyniono z nikomu nieznanym sąsiadem na tej - jak się wyraził Książę - tłustej parceli... Swoją drogą, co by to było, gdyby to nasz poeta odmówił siurka. Nie masz w piekle większej bestii niż wzgardzona kobieta!

- Życie i tak przynosi rozczarowania. To jego podstawowe upodobanie... Norweg Johan Borgen zauważył kiedyś, że żonaty mężczyzna w którymś momencie zaczyna się zagapiać na mostach i kładkach, wpatrując się w płynące w dal rzeki czy ginące gdzieś w oddali drogi, te zwykłe i te żelazne...

- Skarpeta robi się smutna...

- Oscar Wilde powiadał, iż dla kobiety małżeństwo staje się pełnym sukcesem, gdy zanudzi swego męża do tego stopnia, że ten traci zainteresowanie dla jakichkolwiek przejawów życia... Ale gdzież ten twój ojciec leży...

- Tu, kawałek dalej - powiedział Aubrey.

- Chodźmy więc, nie chcę, żebyś spóźnił się na pociąg.

Świeża mogiła. Przykryta skromnym wieńcem z pozbawioną napisu szarfą, nadto trochę przywiędłych wiązanek. Obok elementy zdemontowanego nagrobka.

- Mama tu nie leży?

- Tu leżeli dotychczas tylko rodzice ojca. Mama leży w stolicy, tam, gdzie ostatecznie postanowiła przehulać swoje życie. Wesoła była z niej pończoszka.

- Doprawdy...

- Nie pomyśleliśmy o kwiatach.

- Okazuje się, że mam głowę na karku - odparł Książę, wyjmując z kieszeni kurtki mały znicz.

- Że też Książę o tym pomyślał.

- Emma ma wręcz nadmiar tych groźnych zabawek. - Książę przypalił knot zapalniczką i postawił światełko pośród kwiatów. - Niestety nie pamiętam żadnych modlitw. Ale nie wzgardzisz chyba cygaretką? Okadzimy to miejsce przynajmniej. 

Zapalili. Aubrey zaciągnął się z rozkoszą dymem i spojrzał w górę, a potem przed siebie. - Gdyby nie mgła, widać by było stąd mój rodzinny dom... Jakie to smutne. Nie śmiałem sobie tego wyobrażać, a teraz stoję tu, i to jest rzeczywistość. Ale że w towarzystwie Waszej Wysokości?

- A ja chciałbym cię pocieszać, tymczasem przepełnia mnie tylko samolubna erotyka. To jakieś niezdrowe.

- Pal licho.

Ich usta przywarły do siebie.

 - Ktoś nam chyba zrobił zdjęcie! - zawołał nagle Aubrey, odrywając się gwałtownie od Jego Wysokości. - Tam był, w tamtej alei.

- A to pajac - zaśmiał się Książę.

- Kto?

- Nie domyślasz się?... Chodźmy, pociąg nie będzie na ciebie czekał...

Szli przez chwilę w milczeniu, paląc.

- Piękne są tutejsze lipy, leciwe wielce. Powiadają, że lipy żyją czterysta lat, zaś przez następnych czterysta umierają - oznajmił Książę.

CDN


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce