Station to Station
No i w tych dniach stuknęło płycie "Station to Station" 45 lat... A ja jej słucham gdzieś tak od trzydziestu pięciu... (Bo ja jestem tym odkrywcą Bowiego z początku lat osiemdziesiątych, od owego "Let's Dance" nakręconego między innymi w australijskiej dziurze Carinda - ta knajpa ciągle jest, i nic się tam nie zmieniło!!) Nigdy mi się nie znudziła... Ten plastikowy soul... Ledwie sześć kawałków, rozbudowanych... Jakieś dziwne połączenie patosu z tańcem, o szczególnym brzmieniu. Wielce kokainowa rzecz. Z traumatycznych, jak mówił Bowie - który zresztą w tamtych czasach wygadywał różne dziwne rzeczy - chwil swojego życia... Bowie wracał do Europy. W tym samym czasie Brian Eno nagrał "Another Green World". Bowie odkrył płytę Briana, Brian odkrył owo "Station to Station". Obaj panowie stwierdzili, że współpraca może być ciekawa. I doszło do owocnej współpracy... Wybór padł na Berlin... Wtedy jeszcze Zachodni, otoczony murem - dziwaczne świadectwo tego, że światu nie przeszło wariactwo... Mam do Berlina szczególny stosunek. Pamiętam ten Berlin jeszcze podzielony, okropny, syfiasty i przez to fascynujący... Z fantastycznymi sklepami muzycznymi... W Polsce wtedy trudno było coś dostać... A tu nagle ściana - Bowie, Bowie, Bowie... Omal nie padłem na kolana... Przywoziłem płytki z owego Zachodu... O zgrozo - ale się dziewczyny łasiły. Nawet nie trzeba było biegać za piłeczką...
"Station to Station" to płyta której słucham najczęściej. Może to porównanie nie jest najfortunniejsze, ale kiedyś Jean Cocteau o muzyce Erika Satie powiedział, że jest ona jak dziurka od klucza - im bardziej przykłada się do niej oko, tym więcej widać. Ale coś takiego jest i ze "Station to Statioin". Po pierwszym przesłuchaniu potrafi rozczarować, ale jak się w to wsłuchać, to po prostu zniewala...
Thin White Duke. Moja najukochańsza kreacja Bowiego. Po dawnej pstrokaciźnie ani śladu - arystokratyczny chłód, biel i czerń, i rude włosy... Jak się w tym zakochałem, byłem chudym dryblasem. Kumpelki zajęły się moimi włosami. Chciałem tak wyglądać. I lądowałem na dywaniku u dyrektora szkoły... Bo przecież chłopcy nie farbują włosów!... Ależ to była afera. I ależ można było wtedy kłuć w oczy. Jak zrobiłem prawo jazdy, przyjeżdżałem do szkoły zdezelowanym garbusem... Niezmotoryzowani pedagodzy byli oburzeni...
Station to Station to najdłuższa kompozycja Bowiego. Rozpisana na różne rytmy. Podobnie jak "Width of a Circle"... I jak "Blackstar"... Cała płyta "Blackstar" zresztą w swojej budowie przypomina trochę "Station to Station"...
Podróż do Berlina... Śpiewał tam Bowie swoje "Heroes" pod murem, w tym samym miejscu, gdzie Reagan wołał do Gorbaczowa, by ten rozwalił absurdalny mur... Jak myślę Bowie, to Berlin gdzieś się od razu kręci w pobliżu. Pierwsze wypady zagraniczne. Koncert, na którym muzyka łączyła pokolenia... Miasto mozaika. Światów, wspomnień, fascynacji... Ledwie wczoraj, przedwczoraj, i jeszcze zaprzeszłości. To światy, które też powygasały... Bo nie ma już tamtego Berlina z młodzieńczych wypraw, nie ma też tego Berlina od Młodej Skandynawii, Strindberga w "Czarnym Prosiaku", Muncha, Przybyszewskiego i Dagny... Wiele drogich mi istnień wiąże się z tym miastem...
Tu będzie "Station to Station" w krótszej wersji... "Christiane F. - Wir Kinder vom Bahnhof Zoo" Fragment filmu, w którym uwieczniony został występ Bowiego... "Station to Station", książkowe "It's Too Late"...
Tu Bowie nie jest w barwach Szczupłego Białego Księcia, bo już z czasów "Scary Monsters", ale jest jak zawsze cudowny...
Świetna płyta, obie zresztą. Wciąż świetne miasto... skończyli wreszcie to cholerne metro nr. 5 Pod Lipami i zamczysko już w pełnej krasie stoi...
OdpowiedzUsuńSam słucham ostatnio Davida od Heroes po albumie na przemian jeden w przyszłość drugi w przeszłość - fajna zabawa...