Duży Książę (11)

-  O nas tego powiedzieć nie można.

- Z całą pewnością nikt z nas nie dożyje czterystu lat - powiedział Książę. - Ale relatywnie umieramy dłużej niż lipy. Sami jesteśmy dla siebie nawzajem zbyt gwałtownym żywiołem. Nasze nienawiści, apetyty... Ledwie wypuszczamy radośnie świeże listki, a już złe moce przeczesują nasze gałązki, i szukają dogodnego miejsca, by nas uchwycić solidnie i wyrwać z niepewnego gruntu nasze korzenie. Mocniejsze to siły niż niejeden wicher.

- Książę ma szczególną sytuację... Ale to zdjęcie może chyba napsuć trochę krwi.

- Dobrze to powiedziałeś. Trochę...

- Ktoś nam źle życzy.

- Z całą pewnością, choć to "nam" może jest nazbyt pochopne... Życie zdaje się znakomite, gdy patrzy się nań z wieży. Niezbyt chętnie - przyznaję - oddalam się poza granice pałacowego ogrodu. 

- Teraz się Książę oddalił.

- I rozsadziłem granice. Także swojego ciała... Jest w tym coś religijnego... 

- Co Wasza Wysokość ma na myśli?

- Wszak wszyscy chcemy do nieba... Ale co ma wartość, gdy jest wieczne?... Wypadamy z nicości, by dotknąć nieba, w tej marnej Schopenhauerowskiej iluzji... Oto zmysłowe wzruszenie! Gdy byliśmy ostatniej nocy tak blisko ze sobą, poczułem się jak w niebie. Mimo że w antrakcie nie zamknąłeś drzwi do toalety. Ale może to i lepiej, bo przynajmniej to niebo nie jest takie oszałamiająco wysokie...

- Nigdy nie myślałem takimi kategoriami.

- Jeśli wniebowstąpienie stało się twoim fachem... Ludzie powiadają dziś, że praca kolonizuje życie... Może niebo nie powinno być naszą pracą... Zwłaszcza że my chcemy się tym bawić. By po chwili odejść... 

- Ale gdy nie daje się spać samej głowie państwa...

- Zawsze to jakaś odmiana. Wszak to jednak tylko mężczyzna.

- Który nie musi wiele udowadniać. Naturalnie kobietom - zauważył Aubrey, gdy znów mijali grób nieszczęsnego poety.

- Ustaliliśmy zatem, że ta jego panienka miała rację...

- Ależ naturalnie. Mówię naturalnie, bo na cóż sprzeciwy wobec natury... Toż to samcza kupa gnoju i taniec wesołych kurek... Po co mnożyć się z wymoczkiem, zwłaszcza że wtedy nie było jeszcze tak rozwiniętej medycyny. Patrzyło się na wygibasy, czy tęczówka obwiedziona wyraźnym okręgiem... Mniej się kiedyś do lasu wynosiło niż dziś się oddaje do utylizacji... A że mężczyźni po części się wyzwolili, kobiety wpisują się w ich role, ani na jotę nie zmieniając ich konstytucji, bo same nie mają nic do zaproponowania... Biorą popłuczyny przeszłości, z poważnymi minami dzieci wchodzących do piaskownicy... Nietzsche słusznie zauważał, że w przód idzie ten, kto zachowuje w sobie powagę dziecka... Oto treść tego Schopenhauerowskiego gówna... Musi być siła!

- Nie czuję się z tym przytulnie.

- Pan ma pieniądze.

- Z własnym wizerunkiem! Jakie to rozkoszne! I rzeczywiście nic nie muszę udowadniać, nawet myśląc o jakimś dalej.

- Gdy Wasza Wysokość  podpisywała dokumenty, miała taką dziecinną minę.

- Miała.

- Jaka mądra jest ta gramatyka!

- Właśnie.

- Chociaż mężczyzna z pana całkiem całkiem.

- Tak. Można się zasępić.

- I żałuje Książę tego wyjścia poza ogród?

- Myślę o powrocie. Do sypialni. Choć tęsknię też za ogrodem.

- Pograłby Książę na ukulele?

- I dałbym się ponownie sfotografować, brodzącego tym razem bez majtek o zachodzie słońca w rzece płytkiej, sięgającej tak żabie po oczy. Oczywiście, tak dla przyzwoitości, od tyłu. Taka dupa zaczerwieniona od klapsów i promieni zachodzącego słońca.

- Jakby Książę znał tego niewydarzonego artystę, o którym rozmawialiśmy wczoraj... Wczoraj. A wydaje się, jakby minęło nie wiadomo jak wiele czasu!

- To sobie tak łatwo wyobrazić, mam na myśli tego artystę od postkoitalnych smutków... Hm, tak przy okazji, musimy wkrótce wziąć się do pracy. Na pewno dziś lady będzie się domagała jakichś relacji z frontu robót. Będziesz musiał zdobyć się na cierpliwość pozując mi do portretu... A zmieniając temat, jak zamierzasz porozumieć się z bratem?

- Nie mam żadnych planów. Po co ma się planować to, co powiemy, skoro trudno przewidzieć, co inni mają do powiedzenia.

- Chciałbyś tu wrócić?

- Licho wie - odparł Aubrey. - To kuszące, chociaż może zbyt wcześnie jest na to, by się zorientować, że wszystko nie miało sensu.

- Niewdzięczniku - zaśmiał się Książę. Aubrey odrzucił na bok niedopałek i sam się roześmiał. - Jednak rozumiem to - kontynuował Książę. - Jak dotąd nie odważyłem się przekroczyć po latach ponownie swego dziecinnego pokoju. Jest tuż nad biblioteką, w której lubię przesiadywać, a jednocześnie jest tak daleko... Boję się tego, o czym sam powiedziałeś... Jest w życiu tyle kuszących rzeczy, istotnie. Gdy im ulegamy, zwykle rychło przekonujemy się, że w całej przygodzie najwartościowsze i najbardziej ekscytujące było oczekiwanie, które jednak, na dłuższą metę, trudno znieść... Trzeba było w ogóle nie wychodzić, w ogóle się nie rodzić, lecz nasze wpływy są tak ograniczone. Temu więc może lepiej się przeciwstawić, wynajmując tylko w swej głowie kącik dla pewnej tęsknoty... Człowieka głupio kusi, by dobrać się do zatrzaśniętych za plecami drzwi... Może więc lepiej otwierać te, co przed nami, skoro poczekalnia nie jest nas w pełni zadowolić... W końcu też zawsze jakaś inna może się znaleźć... Ale oto już koniec naszej cmentarnej wycieczki. Kiedy masz pociąg?

 Aubrey spojrzał na zegarek: - Za czterdzieści minut.

- Znakomicie. Sebastian odwiezie cię na stację. Do świątyni cię nie zabieram, mimo że masz jakieś pokutnicze zapędy, bo tutaj tylko zabierają pieniądze i wypuszczają człowieka z powrotem na dzikie żywioły, obdarowując go jedynie pobożnym pustosłowiem.

- Jego Wysokość ma tu, jak się orientuję, schadzkę z winkiem porzeczkowym.

- Jeśli już opuszczam swoje ogrody, wędruję tam, gdzie dają coś ciekawego do picia...

- I gdzie dają...

- Do tych, co chcą dawać dupy, chodzić nie muszę, sami bowiem przychodzą; wszak jestem Księciem...

- Ponure te refleksje.

- Jakież można mieć w taką pogodę? Ale nie ma co przywiązywać się do słów. Toż to tylko wydmuchane powietrze. Gdy przychodzi finał, macha się ręką i cały cichnący zgiełk za plecami nazywa się szumnie doświadczeniem, co oczywiście dla nikogo nie jest żadną nauką... Pamiętaj o pierścieniu. To coś jednak skrajnie odmiennego od pokutnego wora gryzącego skórę... Sebastianie, gdy odwieziesz już pana Aubreya, przyjedź tu po mnie - rozkazał na koniec Książę.

Końskie kopyta zastukały na asfaltowanej alejce, Książę zaś zanurzył się w mrokach kościelnej kruchty, gdzie otoczył go dziwny zapach, którego nigdy nie umiał z czymkolwiek porównać. Po prawej stronie ciemna, kamienna kropielnica, na którą spojrzał z odrazą, nie żeby potwierdzić tym jakąś magiczną moc wody święconej, tylko by dać wyraz swemu brakowi sympatii dla wszelkiego rodzaju drobnoustrojów. Nad przytwierdzonym do ściany naczyniem z wątpliwej świeżości wodą wisiał bardzo już pociemniały obraz przedstawiający jego odległą przodkinię, księżnę Teodozję, jako osobliwie zgrymaszoną Madonnę. Wyglądała doprawdy tak, jakby nie bardzo pasowało jej sąsiedztwo kropielniczych zarazków. Chociaż sama wśród paskudztw umarła, w nieuprzątniętym gnoju, jaki wytwarza wszystko, co żywe. Była kochliwa, zupełnie jak Emma i jak jego własna małżonka, ale postanowiła ostatecznie zadręczyć się na bardziej niż Emma ponurą nutę, niehigienicznie - co więcej - bez słodkości... Skończyła z rozkoszami po tym, jak jej mąż, książę Filip zwany Srogim, zabił jej jurnego kochanka... Stało się to w jej sypialni. Gdy ów gach zlany potem już miał chlupnąć w nią swym życiodajnym brudkiem, otrzymał cios od jej wściekłego męża, potężny cios młotem, który rozłupał mu czaszkę i całkowicie go odmóżdżył. Książę zaraz potem wyszedł, i więcej już nie powrócił. A bezmózgie truchło jebaki wyrzucono do okalającej zamek fosy, tej samej, do której spadały nieczystości z wykuszu ostentacyjnie wyposażonego niegdyś w biskupi tron z odpowiednio wyciętą dziurą. Księżna Teodozja na zawsze już pozostała w swej komnacie. Przestała się myć, jadła tyle co wróbel... I tak uschła na przegniłym sienniku, w odorze urywającym nos jej jedynemu słudze... Chciała jednak, by usługiwał jej mężczyzna, by patrzył na jej nędzę... Umarła z wycieńczenia, choć niektórzy pisarze, ulegając świńskim porywom wyobraźni, kazali jej zażądać od sługi, by ten w końcu zatłukł ją batem... Tak czy owak księżna umarła, a lud rychło dostrzegł w niej świętą. Kogoś u jej trumny przestał boleć ząb, kogoś innego opuścił uporczywy kaszel... (Z czasem oczywiście stała się i bohaterką opowieści o duchach uatrakcyjniających turystom zwiedzanie zamku, dawnej książęcej siedziby, od dawna już uznanej przez lokalnych władców za nazbyt surową, kamienną, jaskiniową wręcz...) W swej zgniłej a pobożnej zarozumiałości kazała się księżna pochować w progu stołecznej katedry, tak by każdy wierny mógł ją symbolicznie podeptać... Jeszcze gdy celebrowała swe życie jako wywłoka, pewien mistrz malarski zrobił zeń Madonnę, a niepewny jej natury, nadał jej twarzy zagadkowy grymas, nad którym rozwodzą się po dziś dzień gabinetowe, rozintelektualizowane marzycielskie lowelasy i przed którym od wieków modlą się półgłówki... Z biegiem lat każda świątynia w księstwie chciała mieć tę zagadkową Madonnę ze zgniłego siennika, tak więc zaroiło się od mniej lub bardziej udatnych pacykarzy, gotowych za przystępną cenę skopiować oryginał, bądź już jakąś gotową kopię wiszącą nad tą czy inną prowincjonalną kropielnicą... Taki zwyczaj bowiem się zrodził, że wieszano ją po kruchtach... Książę zawsze się śmiał ze swej odległej krewniaczki, że wisząc tak nad pojemniczkami z niby to magiczną wodą, z tą swoją nieodgadnioną miną, zdaje się powiadać przybyszowi: Cuda mają to do siebie, że wszystkie już dawno temu się zdarzyły! Jeśli wejdziesz, nic ci to nie pomoże. Ale jeśli nie chcesz, by cokolwiek ci zaszkodziło, to - na Boga miłego - nawet nie próbuj pić tej niedorzecznej wody!

Książę naturalnie nie zamierzał próbować jakiejkolwiek wody, bo do świątyni zwabiła go obietnica porzeczkowej rozkoszy, wszedł tedy przez wahadłowe drzwi do jednonawowego barokowego straszydła pełnego złoceń i nagich aniołków z nadwagą, i szybko przemknął się do dębowych drzwi od zakrystii.

Ksiądz - grubaskowaty półbabek o oczkach czarnych jak z dżetu - siedział za stołem pogrążony w jakiejś lekturze.

- Oto i jestem! - zawołał Książę. - Siedzisz sobie tu wśród starych, pociemniałych szaf. Jakże się swojsko tu czuję. Niechże cię uściskam!

- Książę w radosnym nastroju...

- Jakżeby inaczej! Po cmentarnym spacerze człowiek jakoś tak radośniej odnosi się do swej wertykalnej sytuacji. Chociaż żeby nie była taka niezachwiana, przybywam na porzeczki, a że jesień już głęboka, mój ty czarny aniołku, ty mały zarządco lękami i nienawiścią, liczę na wydobyty z nich procencik, co w głowie nieco poszumieć potrafi.

- Udajmy się zatem mym korytarzykiem - odparł diabelski wspólnik.

Przeszli przez ciasne drzwiczki i korytarzykiem o pobielonych ścianach przedostali się na skromną plebanię...

- Bez przepychu dziś, bo moja Hanna chora...

- Wy zwykle nic nie potraficie robić, choć pragniecie, by ludzie wierzyli w jakieś wasze szczególne moce... Religia to w istocie niebezpieczna siła. Magnes dla wszelkiej maści cwaniaków, rad tedy jestem, że moi przodkowie zadbali o to, by pilnować was inną mocą, mocą rozsądku, sądu i katowskiego miecza, w razie potrzeby... Dziś jesteśmy łagodniejsi, a ja dbam o zabytki... I wy, i ja wiemy, że tego świata się nie da zmienić. Wy, to co najgorsze, chcecie zagospodarować. Ludzie to taki dobry nawóz. No to zdrówko. Czuwam nad wami, byście w wieczności nie mieli najgorzej w piekle i przy okazji czuwam nad tym, ojczulkowie drodzy, by przemoc domowa zanadto nie gorzała...

Wychylili po kieliszku wina.

- Co zatem dolega twojej zacnej gosposi?

- Ślepa kiszka, ślepa kiszka...

- O jo joj... Więc się pewnie dobrodziej ratuje suchym prowiantem...

- Rzeczywiście, do gotowania mi nie spieszno. Coś uwędzić, coś upędzić...

- To i tak dużo, mój diabełku.

- Dałby Książę pokój tym złośliwościom.

- A jakaż droga was wiedzie do świątyni, jeśli nie przez demonologiczne studia? Aż dziw, że to średniowiecze ma po dziś dzień jakieś państwowe wsparcie.

- Książę tak obściskuje się nieprzystojnie z młodzieńcem.

- Toż cmentarz jest doskonałym miejscem do dodawania sobie otuchy. Ale że twoja dusza sprośna, słusznie ci podpowiada, że powoduje mną pożądanie. Ale i niewiele więcej. I twoi bracia po kiecce chyba też to rozumieją, bo raczej nie otaczają swoich kochanków uczuciem. Przecież miłość to dla was tylko frazes... To są jakieś zaświatowe sprawy... Tak więc, mój drogi, szliśmy sobie w obłoku naszej paplaniny. Pewne rzeczy nawet nam się udało ustalić; na przykład to, że mężczyzna to ciągle bardziej pies niż kot, bo kot robi, co chce, pies zaś to, co mu każą... Chociaż czasy się zmieniają. O zgrozo!

- A Księżna? O niej Książę nie myśli?

- Naturalnie, że o niej myślę. Coraz bardziej to ciekawi innych... Księżna kocha się w tylu chłopcach, czemu więc ja miałbym odmawiać sobie przyjemności? Jak to powiadał kiedyś Kierkegaard, że dana jest nam wolność, z której, jeśli mamy ochotę, możemy skorzystać, a jeśli chcemy być szczęśliwi, wręcz musimy to zrobić... Należy chyba próbować.

- Próżno gadać tobie o grzechu...Ale po cóż te siły, skoro to wszystko w błoto i zmarnowanie idzie.

- A na cóż nasze mozoły? Chociaż w gruncie rzeczy jakże kochamy przekleństwa. Ludzie tak polubili pracę, a mężczyźni opuszczanie kobiet... Coś ten twój Pawełek pododawał... Przynajmniej jeśli idzie o te obściskiwania nieprzystojne. Napijmy się jeszcze.

Wychylili po kolejnym kielichu.

- I żadnej magii. Jak słodko. Raczej czuć to pluskwą.

Księżyk czarnooki zachichotał. - Ach, moja babka zawsze mówiła, że jej czarna porzeczka pachnie pluskwami. 

- Codzienność w dawnych czasach. Zapamiętane chwile. Co byś chciał mieć w wieczności?

- Nie rozumiem.

- Starasz sobie coś wyobrazić, czarci pocieszycielu? Takie pluskwy na zawsze? Może warto się jednak z nich wyzwolić?

- To rzeczy niepojęte.

- A tak upragnione. Ci tam, ci wszyscy, którym organizujesz te rozmaite rytuały przejścia... Takie tam bzdury doniosłe: pierwsza grzeszna myśl, pierwszy łonowy włos, mokrości pochwiane, dziecię, małżeńskie uwięzienie, podróż do wnętrza ziemi... Tęsknią, a ty ich pocieszasz, doceniając ich ofiarność, sam już w wygodach wieczności... Co im obiecujesz? Coś co współbrzmi z ich wolą? Wreszcie się zdarzy? A jeśli potępić ich chcesz za miłość, czy nie grzeszysz swą obelżywością?

- Może jeszcze trochę winka?

- Wiesz, co powiedzieć... Ten tam, co wisi na ścianie z krwawiącym sercem - temu niczego nie oszczędzono. Ale jesteś pewien, że to musi być nasza dola... W końcu jesteś w pewnym sensie, że tak powiem, ambasadorem, a ten dobrze, jeśli wykazuje się pewną dyplomatyczną inicjatywą. Nie strasz, nie potępiaj, a wówczas możesz okazać się wcale interesującą propozycją.

- Sam dobrze zauważyłeś, że niewiele umiem. Mnie nigdy nic do głowy nie chciało wejść. Powtarzam te same słowa i jestem w gruncie rzeczy obojętny.

- To już dużo. A wina robisz przednie. Wino ma to do siebie, że kręci w głowie, lecz tylko przez pewien czas. No i jedno jest pewne - butelka zawsze się kończy. Oczywiście można dorobić, dolać. Ale i to też przeminie. I wspaniale. Przemijalność nie pozbawia wartości. Właśnie nadaje wdzięk i godność. Wczoraj już nie istnieje, wczorajszy ja takoż. Przede mną też tylko ciemność... To, co wieczne, nieprzemijające jest bezduszne i w gruncie rzeczy właśnie niegodne sympatii. I mówię to ja, który, podobnie jak ty, przejawiam przecie sympatię dla wieczności. Powtarzalność. Wbrew pozorom moje życie jest bardzo monotonne.Właściwie skurczone jest do jednego dnia i jednej nocy. A oprócz tego do jednej jesieni, zimy, wiosny, lata. Uświadamiam sobie, że nie mam wspomnień. Te wszystkie premiery, wernisaże, bale, uściśnięte dłonie, parady - wszystko zlewa się w jakiś bohomaz i nieuporządkowany hałas. To wszystko gdzieś tkwi w protokołach. Suche dane, czasem jakieś rachunki... Coś w sam raz nie na biografię tylko kronikę. Nagle, na miarę mych możliwości naturalnie, zbudził się we mnie awanturniczy duch... Obaj jesteśmy ludźmi ze schowka... Trzeba więc może odepchnąć jakoś lęki, bo to trucizna... Kto wie, być może po to, by się jednak dobitnie przekonać, że nie masz radości poza Kościołem i Pałacem... Ale to trzeba na pewno wiedzieć! Podarujesz mi, pogodny diabełku, jakąś butelczynę tego trunku? Będę wielce rad, bo mam jeszcze w planach jedną wizytę, a nie wypada mi iść z pustymi rękami. A niczego też po drodze nie kupię, bo jak na prawdziwego milionera przystało nie mam przy sobie ani złamanego centa!

Czarny półbabek gorliwie spełnił prośbę Księcia i podarował mu wielce pojemną flaszę porzeczkowego winka.

- Zamęczyłem cię, biedaku, moją gadaniną - powiedział Książę i trzy razy zapukał w stół. - Wyręczam cię. I jak to miło coś wziąć materialnego od księdza, rzucając mu na odchodnym wesołe: Bóg zapłać!

CDN






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce

Klaus Mann. Ucieczka na Północ