30 kwietnia

Na Boga, dzisiaj jest podobno dzień... tam dzień... Dzień! Dzień Bez Kar Fizycznych...( Znaczy że jutro można dostać wpierdol??)... Jadąc taksówką dziś rano usłyszałem o tym... Aż zakląłem...

Jestem strasznie wyczulony. Jestem już dziś dużym facetem, dość silnym, ale doszczętnie zjechanym przez tę świętą rodzinę... Tak się złożyło, że dom rodzinny pamiętam jako najgorsze miejsce w moim życiu... Jak słyszę te głupstwa o instynktach macierzyńskich... Żadne to instynkty,  to po prostu paskudne popędy, za które, my, ofiary, często jesteśmy obwiniani... Bo to my się bezczelnie im rodzimy, a nie oni nas płodzą, rodzą... Te biedne kobiety, ofiary brutali... A tak naprawdę jesteście siebie warci... Paskudne kobiety i paskudni mężczyźni. Żeby było sprawiedliwie...

Święta rodzina... To takie specyficzne środowisko. Tam zostałem zelżony, doszczętnie - odkąd pamiętam, moja matka opowiadała mi, jaki jestem beznadziejny: debil, matoł, ścierwo, syf, śmieć... Ale gdyby ktoś spojrzał z zewnątrz, nie zorientowałby się, jakie piekło przeżywam... Bo piekło dzieje się za zamkniętymi drzwiami... U mnie w domu źródłem przemocy była matka... (Jezu, jak ja słyszę o tych rozpoetyzowanych instynktach macierzyńskich, to mi się pięść zaciska - mam ochotę walić w ryj...) Ofiarą był ojciec, a ja jeszcze gorszą, bo byłem najsłabszy, więc kat mnie walił... Obśmiany przez tanecznicę stukilogramowy bydlak, który łoił mnie kablem albo psią smyczą... Byłem chudzielcem wtedy. I miałem się rozbierać na gimnastykę, pokazując jaki jestem straszny, jak denerwuję swoją obecnością tych udręczonych, utrudzonych dorosłych... Oczywiście byłem pełen poczucia winy. Ale nie rozbierałem się. Wolałem mieć dwóję z wf... Pręgi zachowywałem w sekrecie. Nie wpadało mi do głowy, że można wołać o pomoc. Po prostu milczałem... Moja rodzina to strach i milczenie...

A potem. Oprawcy się zestarzeli. Rozstali się... Jak miałem osiemnaście lat, zbiłem swojego ojca. Spuściłem mu wpierdol, aż się zdziwił... Wybiłem nim nawet szybę w drzwiach... I mieliśmy potem sztamę. Matce powiedzieliśmy, że to przeciąg...

Ja ich o nic nie obwiniam, bo jestem tylko ofiarą popędów. Do tego trzeba mieć wyrozumiałość... Tylko ojciec poprosił mnie o wybaczenie, a ja machnąłem ręką...

Matka zdychała osamotniona... Mąż oglądał telewizję, siostra zniknęła, przyjaciele takoż... Zostałem głupi ja, niezaakceptowany pedał, i jego kochanek... Ten miał odwagę być w tej zdychalni... Chociaż do końca zostałem wyrodnym synem.. Taka to ostatnia opinia tej obelżywej kobiety...

Jakoś tak zostałem takim zbitym szczeniakiem... Bo psychika nie zna przedawnień...

Po pobycie u świętej rodziny człowiek może wyjść na ludzi, pewnie, ale to się dzieje pomimo całej tej świętej brutalności... Zresztą - wychodzenie na ludzi - chodzi o to, żebyśmy mieli pieniądze, bo jak oprawca zdycha to woła o tę szklankę wody!...

Oscar Wilde słusznie mówił:- Dzieci najpierw kochają swoich rodziców, potem ich oceniają, nie wybaczają im nigdy...

Rzeczywiście - rodzice to jedyni ludzie, którym nie sposób wybaczyć... zasługują na to tylko, by machnąć ręką...

Być wdzięcznym za stosunek płciowy można tylko swojemu partnerowi... A jak coś z tego wyniknie... Niech wasze gniewy nie budzą w tym nowym niepotrzebnych niepokojów...

Wypełzamy z kloaki... Ale jeśli się to da jakoś ubarwić, to nie zaszkodzi...

Czasem reaguję... Parę ładnych lat temu szedłem sobie przez park. Naprzeciw mnie szla mama  z córeczką. Córeczka wystrojona - niebieska sukieneczka, białe rajtuzki. I nagle - bęc, dziewczynka wpadła w trawkę i uzieleniła na kolankach te białe rajstopki (rajtki - jak się mówi w Krakowie)... Mama się zdenerwowała, a córeczka przy okazji zdążyła się dowiedzieć, jaką jest pierdoloną kurwą, jebaną w dodatku... Mocny tekst jak na przedszkolaka... Nie wytrzymałem i zwróciłem mamie uwagę, że jej słowa nie są chyba njawłaściwsze... Reakcja mamy mnie specjalnie nie zaskoczyła - zostałem przez nią zwyzywany od najgorszych... Nerwowi ludzie, już od dawna... Mnie to śmieszy, ale dzieci mi żal... No bo tak urodzić się u nerwusów, to niefajne...

Ale mimo wszystko. Jest jeszcze ta poezja. I szczęściem nakryty stół... Ten mój, nasz stół taki jest... Kiedyś przy nim żebrały psy, dziś łasi się kotka... A my, chłopcy, niegrzeczni, zdradzieccy, spotykamy się jednak przy nim, dzień za dniem... Zawsze powtarzam, że najlepsze adresy w mieście to te gejowskie;)

Ale chciałbym, żeby i w niegejowskich było jak w wierszyku, żeby życie zechciało trochę bardziej pobawić się w literaturę, z tym lekkim ciepłem dłoni...

Skrzynecki płakał, jak tego słuchał... Podobno też z naszej branży, choć bardziej papierowy, jak chce Nasierowski... Ale ja nie wiem, nie wnikam... W każdym razie też płaczę.:)

Wierszydełko: Włodzimierz Dulemba. Ślicznie zaśpiewane. Ślicznie, piwnicznie... Głosy: Beata Rybotycka i Grzegorz Turnau... Żeby tak było!

Czas. W tym jedynym dniu bez fizycznej przemocy...

Czas:

Komentarze

  1. Ależ straszny wpis. O tym, jak Cię traktowali rodzice, nawet czytać jest ciężko, a Ty tę gehennę przeżyłeś...

    OdpowiedzUsuń
  2. Co za podły tekst. Nie wiem co powiedzieć. Ja się otarłem o przemoc. Ale w mojej wymarłej dziś, acz licznej kiedyś rodzinie przemoc była.
    Ojciec mojej babci był przemocowym bydlakiem. Córki co w czasach wiejskich z remizy nie wróciły na noc, chciał w studni topić. Za kudły podobno ciągną do wlotu studziennego by wrzucić tam dziewuchę. A matka i liczne siostry ofiary, go próbowały powstrzymać pewnie też nie głaszcząc go po ramieniu.
    Ojciec miał na 15 dzieciorów, które spłodził, tylko 4 synów. Jeden umarł na szczęście po urodzeniu dwóch środkowych przejęło po swoim tacie ciężki charakter i maltretowali swoje rodziny, a najmłodszy z całego rodzeństwa - urodzony na rok przed wojną - wychowany w mieście przez siostry został uratowany od potwornego wzorca… I jako jedyny nie miał przemocowych inklinacji…
    Niestety jeden z tych dwóch co przejęli po ojcu cechy - był potworem do tego stopnia, że jego 15-letni syn Pawełek - który jest tematem tabu mojej rodziny, nawet nie wiem gdzie jest jego grobowiec - w 1970 roku się zagazował w mieszkaniu.

    Sam miałem styczność z drugim z tych braci - który co prawda nie doprowadził nikogo do śmierci samobójczej ale (też miał pewien epizod bardzo dramatyczny powodujący zagrożenie życia nieumyślne) miał bardzo ciężki charakter i masę okropnych zachowań włącznie z rozbiciem na moich plecach żeliwnej patelni :p Żadna z dwóch rodzin, które założył nie wytrzymały z nim… Jego dzieci go nienawidzą…

    Tylko różnica była taka z przemocą wobec mnie, że intencją mojej babci było to aby jej despotyczny brat zastapił mojego nieobecnego ojca…
    Ona sama nie miała żadnych wzorców i siedziała ciagle w pracy. Podobnie jak wcześniej zastapił ojca mojemu ojcu. Tylko kiedy mój ojciec był wychowywany przez matkę i przez mojego wujaszka ów tyran miał lat 35 i był dla małego chłopca przepotężnym potworem, wobec którego mój ojciec był bezbronny, a kiedy zaczął te metody stosować na mnie miał lat 65 i choć początkowo byłem bezradny to z czasem zacząłem stawiać opór - początkowo słowny, a potem też fizyczny.

    Całe życie wypominał mi wujaszek publicznie przy wszystkich znajomych i obcych bez żadnej okazji, jakim byłem małym „skurwysynkiem”, a wszyscy znajomi go uwielbiali za tą bezpośredniość i brak sztampy. Wiec tak mnie nazywał publicznie dla poklasku.

    Zdażyło się w 1990 roku, kiedy z USA przybyła jego druga żona, wielka matrona. Tam pomywaczka kibli, tu wielka dama, bogaczka, do której ciągnęły pielgrzymki błagalne o zaproszenie czy cośtam. Były wakacje, przywiozła zza wody tony słodyczy. Dzieciaki się wiły wokół niej jak wygłodniałe szopy wokół kosza kiełbasy. Mieliśmy iść na plaże, ona szykowała oranżadę z jakiś granulek amerykańskich z wielkiego plastikowego słoja. A ja owy napój rozlałem. Nic się nie stało ale wujo wpadł w gniew. Złapał mnie oburącz za uszy i zaczął mną targać - cały we łzach miałem okazać skruchę i przeprosić. Tymczasem we mnie pojawiło się uczucie, które uratowało mnie od bycia tylko ofiarą. Uciekłem za nasz malutki domek kempingowy, zbudowany w dużym pokoju 39 metrowego mieszkania komunalnego wujka, z modułów płyty pilśniowej - więc wszystko było zza jego ścian słychać. Zryczany i wściekły miałem za tym domkiem wykrzyczeć: ja was kurwa wszystkich pozabijam.
    Nie miałem nawet pełnych 5 lat :)
    To był początek mojego oporu.
    Wiec kilka razy lata, lata później, kiedy była kolejny i kolejny raz przytaczana ta historia - ja bez mrugnięcia oka potrafiłem powiedzieć mu - wujku ale ja przecież mówiłem prawdę…

    Tymi wspominkami, które każdego roku aż po 2006 kiedy umarł - tylko umacniał moje poczucie słuszności oporu i zerwania z biernością. Nie ulegac tylko bronić swego… Uwielbiałem mówić NIE

    OdpowiedzUsuń
  3. I w sumie jak zaczynamy mówić nie, to zaczynamy wychodzić na ludzi... NIE to jest chyba najważniejsze słowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak byłem szczeniakiem, to bardzo fantazjowałem o samobójstwie. I myślałem o tym jak o karze, tak chciałem ukarać swoją matkę...
      Zwyciężyła we mnie jednak ciekawość życia.;)

      Ale to wszystko są dramatyczne historie. I one wiecznie się gdzieś dzieją... Nie dalej jak wczoraj w jakichś wiadomościach usłyszałem o dziesięciolatku, który zdobył się na odwagę i poszedł na policję szukać ratunku przed świętą rodziną...

      Przerażają mnie takie losy... Każda szczenięcość jest taka radosna, ufna - wszystko jedno: piesek, człowieczek... I wcześniej czy później niestety uśmiech musi zniknąć, radosny ogonek się zatrzymać, w zdumieniu, w zaskoczeniu, po pierwszym kopniaku, policzku...

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Breiðfjörð

Arne Garborg. Śmierć