Na Dzień Dziecka Búkolla

Nie ma nic lepszego niż wczesna śmierć, powiada Pliniusz Starszy... W tamtych starożytnych czasach te dobroci spływały na ludzi dość obficie, bo przecież życie wtedy było dość krótkie... Nullum melius esse tempestiva morte... Nie trzeba nawet cofać się zbyt daleko, bo przecież wcale nie tak dawno temu ktoś w moim wieku był już omszałym starcem... I gdybym umarł dziś, to w powszechnej opinii uczyniłbym to młodo!... A ja mam wrażenie, że mi już eony całe to życie zajęło... Dobre choć to, że nie mam nadciśnienia... I nawet się z nałogami niczym nie przymuszony rozstaję, bez psychologicznego wsparcia. I szczepię się... Tak jakby mi się żyć chciało! A przecież zgadzam się z mądralami różnymi, prawdę przecie gadają... Już Homer napisał w "Iliadzie": 

Bo cokolwiek na ziemi oddycha i chodzi

Nic się tak nieszczęśliwym jak człowiek nie rodzi.

A William Shakespeare w "Henryku IV" powiada:

O Nieba! Gdyby kto w księdze przeznaczeń

Mógł czytać, widzieć, jak bieg czasu równa

Góry z padołem, jak losy z nas szydzą

I w czarę przemian wciąż leją płyn inny!

Gdyby to widział, młodzian najszczęśliwszy,

Przebieg całego życia przeglądając,

Przebyte klęski, krzyże, co przyjść mogą,

Zamknąłby księgę, usiadłby i skonał.

Nic na to nie wskazuje, że w mrokach całej tej wieczności przed naszym narodzeniem była jakaś nieprzytulność. Ale coś uporczywie raz za razem z niej wyszarpuje nieboraka w ponure strachy, w mozół, nieszczęście... Przede wszystkim ten strach, który jest wyjątkowym strażnikiem... O dziwo najgorszy gnój zdaje się lepszy od tego, w czym tkwiliśmy przed tym straszliwym powołaniem do życia...

Tak czy owak całkiem bezrefleksyjne siły nas stąd zmiotą, takie same zresztą, jak te, co nas tu przywiodły... Nie ma w świecie racjonalności, jest racjonalizowanie. To taka ludzka cecha, bo reszta to tylko z gatunkowego nakazu beczy sobie, ryczy, szczeka, miauczy, chrząka, ćwierka, szczebiocze, z absolutnym spokojem w oczach. Choć wszystko to przed nadjeżdżającym wolniej lub szybciej walcem...

My wymyśliliśmy sobie miłość. Przykleiliśmy ją nawet do najprostszych aktywności... Oto jesteśmy owocami miłości... Wiele w naszym życiu zależy od szczęścia. Niewiele tu jest naszą zasługą, choć lubimy twierdzić, że jest inaczej. A najbardziej lubią to farciarze... To szczęście, gdy rodzi nas rzeczywiście miłość. Bo jak się rodzice kochają, czy powiedzieć lepiej - po prostu szanują, są ze sobą w przyjaźni - to łatwiej im pokochać też wydalonego z siebie stworka. To jest fart dla malucha. (Mnie się nie poszczęściło - podobno, tak przynajmniej opowiadała mi nieboszczka siostra mojej mamy piekłoszczki,  że moi rodzice byli szalenie namiętni - ciągle żarli jakieś słodkości i nieustannie się pierdolili... No i upierdolili w końcu mnie... Ale namiętności szybko wygasły - ja już pamiętam tylko zimno, nienawiść, obelżywość, zwykłe chamstwo, pijaństwo, mordobicie...) Człowiek rośnie, świat go urabia, trafia do szkoły, która z urzędowym nakazem wlewa w nas jakieś mniej lub bardziej przydatne{często trudne do strawienia} treści i która z czasem staje się takim wulgarnym przedsionkiem tarliska... (Tu mi się tak średnio poszczęściło - przyszedłem na świat z siusiakiem, co uważam za wielkie szczęście i bardzo się ze swoim wackiem zaprzyjaźniłem - to miłość nieprzemijająca - lecz ten siusiak skazał mnie jednak na rodzaj tresury, przeciwko której cała moja natura od zawsze się buntowała! Wiadomo - jak chłopak, to brum - brum. A ja się do brum - brum nigdy nie paliłem. Ja całe to brum - brum ledwie w dwa palce umiałem wziąć... Uważałem, że wychodzenie naprzeciw wymaganiom męskości jest śmiertelnie nudne i z czasem na dodatek zalatujące coraz bardziej kocią szczyną... A mimo to cudownie dogadywałem się z kumpelkami. I do dziś lubię się kumplować z kobietami. A z chłopcami lubię robić inne rzeczy, doceniając piękno... ) I tak właściwie to dziecko jest jedyną istotą, która tak naprawdę zasługuje na święto. Bo potem to się czci profesje. Nawet tato i mama to jednak zajęcia z wyboru, bo można ulegać popędom, ale jednak wola zazwyczaj ma jakąś rolę, oczywiście im podległa, jednak... To jak z oddechem - zwykle oddychamy z pominięciem świadomości, a czasem bierzemy oddechy całkiem świadomie... No cóż tu czcić w rodzicach? Pamięć o ich owocnym stosunku płciowym?... To tylko ich przyjemnostka. A że zechcieli zadawać sobie trud wychowawczy... W końcu łaski nie robili... I na szacunek trzeba sobie zapracować. Bo to trudno tak kogoś z marszu czcić i szanować. Co to, to nie!

Każdy musi być dzieckiem. Nikt się nas nie pytał, czy mamy na to ochotę. Tu nie ma wyboru. Człowiek malutki wpada jak śliwka w kompot, do jakiejś baby, jakiegoś faceta... Fart, gdy nie jest zabawką, fart, gdy omija go przemoc, fart, gdy nie obdarowali go w tej całej swojej miłości jakimiś genetycznymi wadami... Od początku jednak bagaż na plecach... 

Dzieci... Ciągle właściwie nimi jesteśmy, bezlitośnie sformatowani, kobiety, mężczyźni i cała ta reszta, która czyni wysiłki, by się jakoś z tych formatów wyswobodzić, by się wreszcie stał człowiek, po prostu, w pewnych przejawach może trochę brzydszy, w pewnych ładniejszy...

Z miłości jesteśmy. Ludzie się upierają... Oczywiście różne one są. A ta, jak to powiedział kiedyś Wojtyła, to jest taka - jeśli dobrze pamiętam - obdarowująco - oblubieńcza... Bardzo to marzycielskie i baśniowe. Tylko człowiek bez serca nie parsknąłby śmiechem... To jednak tylko pęd życia, na różne sposoby umajony. W każdym wypadku to pęd życia. Ja też go jeszcze czuję i poddaję się naturze, z tym że unikam przesady, słów nigdy w tym przynajmniej zakresie nie nadużywałem, a w niektórych przypadkach to nawet nie uznałem za stosowne, by się tego czy innego chłopaka zapytać o imię, bo i po co, skoro szło tylko o jednorazowy spacerek na stronę... W każdym wypadku to popęd, to siła bezrefleksyjnej natury, dla której rezultaty naszych przepychanek są najzupełniej obojętne. My mamy być zaspokojeni. Ta sama siła pędzi widłami też homoseksualistów. Tyle że inwersja w wydaniu męskim to rozkoszny tryumf estetyki, zaś inwersja w wydaniu żeńskim to sromotna klęska tejże. Złoty środek to oczywiście hetero, gdzie dziewczynka ubóstwia chłopca, a chłopiec jest zachwycony samym sobą, jak każdy bóg, którego otacza się kultem...

Jeśli miłość, to może najbliżej w sensie medycznym. Medycyna jest w jakimś pląsie z "humaniorami", interesuje się wszak człowiekiem i lubuje się od zawsze w łacinie... No więc jak już ta miłość, w cielesnym wydaniu, no to Wenus, czyli Wenera... Stąd te zjawiska o naturze wenerycznej... Syfilis, rzeżączka...

Pytanie skąd się biorą dzieci nie powinno nastręczać kłopotów. Z zapuszczonej ciąży, która to jest wynikiem braku higieny. Z brudu to wszystko... Zatem jesteśmy zjawiskiem jak najbardziej o wenerycznym rodowodzie.

I tak przychodzimy, pędzą nas śliskie ucieszności, nikt się nas o zdanie nie pyta, apetyty poszczególnych indywiduów są nieprzejednane... Bal samolubności, do którego z czasem dołączamy, my, brudasy płci obojga. Rodzimy się z krzykiem, posyłani na porodówkach w życie, czyli do diabła... I dobrze tylko, gdy ten diabeł jest w miarę wesoły... Bo nie wszyscy trafiamy przecież do tego samego!

*

Żeby nie było za ponuro, piosenka. O krowie z Islandii, o Bukolli, która pomogła chłopczykowi zwiać przed trollicami, okropnymi skessami. Wracam tym samym do bajki, którą Koffi troszkę skrytykował, bo ta krowa to taka niby czarodziejska, a jakaś taka mało przedsiębiorcza, choć przecież chłopcu za dobrze się nie wiodło... Nie na dzisiejsze ona wymagania, ale mimo wszystko kochana przez dzieciaki... Muzyka... Cytując Adriana z "Doktora Faustusa", jest ona taką specyficzną dziedziną sztuki, mającą w sobie pewne takie krowie ciepełko. Muzyka często nas ratuje. Tak jak ta Bukolla. Ona świata nam nie zmieni, ale daje w nim jakoś przeżyć. Może ugasić nasze pragnienia, dać nam ciepło, żar, może nas porwać na wyżyny, albo przynajmniej dać nam odczuć ich bliskość... Bukolla niewiele zmieniła, ale uczyniła dość, by umknąć nadmiernie rozrośniętym straszydłom...

Takiej ciepłej krówki życzę każdemu dzieciakowi, małemu i dużemu.:) Krówki, która umie wypowiadać zaklęcia, przemienić kudełek ze swego ogona położony na ziemi w wodę, w ogień, w góry niebotyczne...

Dalej, dalej, dalej, wiejemy!

Piosenka z 1977 roku. Śpiewa mała, słynna dziś na cały świat Björk, córka Guðmunda... To islandzka przeróbka utworu "Your Kiss is Sweet" (Stevie Wonder & Syreeta Wright)...

 

Ég tók eitt hár úr hala þínum

og lagði það svo undusmát á jörðina.

Þá spratt upp vatn við þorsta mínum

ég vet það kom sér einnig vel fyr'h jörðina.


Þú ert svo góð, kusa kýr

Búkolla mín.

Bjarga þín ráð, kusa kýr

Búkolla mín.

Svo djúp og blá, augin þín.

Ó vina mín.

 

Ég og þú, við erum einn,

á flótta undan skessum tveim.

Lengra, lengra, lengra hlaupum við...

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Breiðfjörð

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce