Duży Książę (15)

  Aubrey wtulił głowę w kołnierz. Zimno. Aż zadrżał. Wzmógł się przenikliwy wiatr, który zdołał porozpędzać nieco chmury, tak że można było tu i ówdzie zaobserwować gwiazdy. Żywego ducha. Tylko złowrogi syk wiatru wśród rosnących wzdłuż drogi sosen i dalekie nawoływania psów... Tak, to chyba Simon mu kiedyś opowiadał, jak bardzo działają na niego takie dalekie poszczekiwania. Rodzaj przyjemnego niepokoju, jakieś nienazwane tęsknoty... Psy mają donośny głos. Gdy Nils Strindberg szykujący się do swej straszliwej arktycznej przygody pobierał w Paryżu lekcje latania balonem, miał okazję przekonać się jak dalece hałaśliwe są to stworzenia. Im wyżej znajdował się nad francuską stolicą, tym bardziej nikły jej głosy, aż wreszcie ogarniała go urokliwa, bezwietrzna cisza przerywana jedynie szczekaniem, tym jedynym niebosiężnym składnikiem miejskiego zgiełku. "Na nic nasze wołania z otchłani" - pomyślał sobie przy okazji tego wspomnienia o baloniarskiej przygodzie Szweda.

 - Niech to cholera - powiedział do siebie, gdy zorientował się, iż za jego uchem wciąż tkwił papieros. Jak on się tam uchował? "Nie zabrałem majtek, a oto za uchem ta kretyńska kumeta! Nie do wiary". Wyjął owo zaskakujące, zawilgocone znalezisko z tego naturalnego schowka i odrzucił je do przydrożnego rowu... Z oddali pozdrawiał go już pomalowany na biało kamienny święty, który od niepamiętnych czasów strzegł bramy wjazdowej do rodzinnej posiadłości Luki. Dziwaczna, powyginana postać, z ręką wzniesioną ku niebu, przeżywająca jakieś swoje nabożne uniesienia i zachwyty... Ktoś mógłby pomyśleć, że istota ta tak dalece zapamiętała się w niewątpliwej księżycowej przyjemności, że, niczym troll, została zaskoczona przez słońce i zamieniona przezeń w pobielony głaz. Aubrey nigdy nie zadał sobie trudu, by dowiedzieć się, co to za święty. Jednak figura zawsze mu się podobała, zwłaszcza wieczorami, gdy bieliła się w mroku wyrastając w swej pofałdowanej szacie ponad bukszpanowe krzaczki niczym straszydło z bajki dla niegrzecznych dzieci. Okazało się jednak, że nie tylko ta biała zjawa pilnowała tej nocy posiadłości. Tuż obok bramy w murze znajdowała się furtka, do której prowadziły kamienne schodki. Ledwie zaczął się po nich wspinać, gdy ujrzał przed sobą jakiegoś straszliwego draba. Jakby wyrósł raptem spod ziemi! Aubrey odruchowo zerknął w stronę stojącego obok świętego, ten jednak pozostawał niewzruszony ze swym wzrokiem wbitym w wygwieżdżony firmament.

- A ty tu co? - zadudniło pytanie zadane przez olbrzyma.

- Nie rozumiem! Jestem gościem Jego Wysokości, Księcia Aleksandra! - odparł podenerwowany Aubrey.

- Tak? A ja jestem królową Madagaskaru - odparł osiłek.

- Co pan sobie wyobraża?

- Goń się!

- Słucham? To oburzające! Wypraszam sobie!

- Wypierdalaj, przybłędo! - ryknął wielkolud i uderzył Aubreya otwartą dłonią w mostek. Pchnięcie było mocne, tak że omal nie upadł. - Wynocha! - usłyszał jeszcze. - Przestraszony zbiegł z powrotem na drogę, gdy jednak odwrócił się, zobaczył, że na schodach nikt już nie stoi. Furtka była otwarta na oścież. Odczekał chwilę, by się upewnić, że poza kamienną figurką nie ma w pobliżu niczego człekokształtnego, i wreszcie zdobył się na odwagę, by ponownie pokonać schody. Tym razem nie napotkał żadnej przeszkody. Chwilowo nie napotkał. Bo jednak tuż przed wejściem do dworu coś zamajaczyło w mroku. Jakaś postać przemknęła, by skryć się za jedną z kolumn portyku. Już miał dopaść drzwi, gdy nagle spostrzegł coś o wiele bardziej straszliwego niż tamten osiłek, oto bowiem jakiś potwornie okaleczony nieszczęśnik w swym trupim  bezwładzie zdawał się walić na niego jak podcięte drzewo. Jego uszu dobiegł jakiś osobliwy chrzęst, poczuł jeszcze bardziej przeszywający chłód, a jego nos wychwycił nutę zapachu śmierci. Straszydło miało zupełnie zmasakrowaną twarz. Aubrey zawył cicho ze strachu i jakimś cudem zdołał otworzyć drzwi. - Aaaaaaaaaaaaaaa! - już wrzasnął na całe gardło, gdy wewnątrz napotkał kolejnego upiora, tym razem o zwyczajnym obliczu, oświetlonym jednak złowrogo od dołu migotliwą lampą naftową i okrytym przez to budzącymi grozę cieniami...

- Na Boga, czy pani zupełnie oszalała?! - zawołał, gdy tylko się zorientował, że to bez wątpienia należąca do żywych pani Emma. - Ależ mnie pani przestraszyła. Już byłem bliski zawału, a tu jeszcze ta dodatkowa atrakcja.

- Więc widział pan...

- Nie wiem, czy chcę o tym w tej chwili rozmawiać. Jezu.

- Niech mnie pan posłucha! - szepnęła stanowczo Emma. - Nie mogę pana stąd wypędzić, mogę natomiast ostrzec. Coś panu grozi. Proszę stąd wyjechać. Zaraz, pierwszym pociągiem. I proszę nie bagatelizować moich słów. Niech pan po prostu zniknie. Bo w przeciwnym razie...

- Co?

- Likwidacja...

- Boże drogi, co za nonsens... Czekała pani na mnie, by mi to powiedzieć?

Emma nic już nie rzekła, tylko odwróciła się na pięcie i razem z chybotliwym kręgiem światła zniknęła gdzieś w amfiladzie... Aubrey popędził do Jego Wysokości.

*

Książę uniósł głowę znad książki, gdy do jego sypialni wtargnął wzburzony Aubrey.

- Czy ty się przypadkiem nie czujesz zbyt swobodnie? - spytał, obserwując ponad okularami, jak tamten zdejmuje płaszcz i rzuca go na krzesło.

- Nie bawmy się w etykiety. Właśnie zostałem wyproszony, przez panią Emmę.

- Wykluczone! - zawołał Książę i uniósł się na poduszkach; kołdra trochę się obsunęła, odsłaniając jego włochaty tors.

- Nie wiedziałem, że Książę czyta w okularach.

- Jak widzisz, starzeję się. No ale co? Co ty tak nagle o okularach?... 

Aubrey rzucił się na krzesło stojące vis a vis książęcego łoża. Z kieszeni spodni wyjął zerwany łańcuszek i pierścień i wszystko to upuścił niedbale na blat mahoniowego stolika...

- Jesteś taki wzburzony - zauważył Książę, zdejmując z nosa okulary. - Widzę, że masz za sobą wieczór pełen przygód. Co ty masz na twarzy? To jakieś godowe blizny? To Simon ci wlał? Należało ci się.

- Tak jakby - mruknął Aubrey i przystąpił do dalszego wydobywania swego ciała z odzieży. Naraz zaniósł się śmiechem. - Podwiało mnie... Hahaha... Pierwszy raz zdarzyło mi się wrócić od faceta bez majtek... Nie oddał mi majtek. Ciekawe czy przez przypadek, czy celowo?

- Było aż tak burzliwie?

- Musiałem się ubrać u stóp schodów. Za drugim razem już mnie nie chciał do siebie wpuścić...

- Za trzecim będzie lepiej, myślę.

- To więcej niż prawdopodobne.

- Co masz na skarpetach? - zaciekawił się Książę.

- Antycyponki i papukotki - odparł Aubrey.

- Interesujące...

- To z takiej bajki. Sam projektowałem.

- Ale ten turkusowy pasek na ściągaczu mi się nie podoba - powiedział Książę.

Aubrey zdjął ze stóp skarpety, zwinął je w kulkę, po czym przyłożył je do swego nosa. Zaciągnął się głęboko ich aromatem. Książę tylko westchnął z dezaprobatą i na powrót założył na nos okulary, jakby zamierzał powrócić do lektury.

- Co tam Jego Wysokość czyta? - spytał Aubrey, rozpinając koszulę. - Nietzsche? - Wydął na chwilę policzki. - Ein Buch für Alle und Keinen...

- No, takie na przykład: Wiele krótkich szaleństw - oto co zwie się u was miłością. Zaś wasze małżeństwa czynią tym wielu krótkim szaleństwom ostateczny koniec jako jedno długie głupstwo... Albo: Wielu umiera za późno, niektórzy umierają zbyt wcześnie. Obco brzmi jeszcze nauka: "Umieraj w porę"...

- Żeby to ze wszystkim trafić na czas...

- I cóż ci ta Emma powiedziała?

Aubrey pozbył się już i spodni... - Tak... Powiedziała... Jakieś osobliwe dopełnienie... Simon zapytał się, na co mi w ogóle ta wycieczka, potem jakiś drab kazał mi wypierdalać, tu pod bramą...

- Że jak?

- To miał być taki żarcik?

- Nie sądzę.

- A potem ten Baldur, bo to chyba był on... Miał rozkwaszony łeb, na miazgę. A potem, już wewnątrz, ta taniocha z podświetloną twarzą... Emma polecająca mi złapać poranny pociąg do stolicy...

- To chyba dobrze, że jestem tu z tobą. I że dałem ci ten pierścień. Byłeś jakimś skarbem dla Howarda. To dziwne...Niejednemu chybiło życie: robak jadowity toczy mu serce. Niechże więc tym bardziej baczy, aby mu się skon udał...

- Niechże już Zaratustra zamilknie - zawołał Aubrey i jął gramolić się do Książęcego łoża.

- A ty co? Wracasz od tamtego i chcesz mi tu wleźć taki? Wprawdzie nie jestem klientem, ale mimo wszystko... Zmyjże tamtego z siebie, do cholery. Marsz pod prysznic.

- Tak jest! - zasalutował Aubrey.

- Nie do gołej głowy.

- Ale bym się nadawał? - spytał Aubrey, chcąc się upewnić.

- Może bardziej do szatni z wyższej półki. Wiesz, coś ponad miejski aquapark czy - nie daj Boże - szkolny wf, gdzie dopiero wszystko zaczyna się wrednie rozstrzygać...

- Życiowe pieszczoszki, homospołeczne sytuacje wyższego rzędu... Wielbicielki, wielbiciele i przyzwoite pieniądze. Byłem raz w szatni rugbystów. Cóż to za oaza radości! Mam wrażenie, że oni częściej zdejmują majtki w swoim towarzystwie niż w obecności swych żon czy kochanek... Bardzo piękne rozmiary! Małe nie idą chętnie w te zespołowe nisze. Ktoś chyba robił nawet na ten temat badania... Gdybym zabawił tam dłużej, nie wiem czy chciałbym wyjść stamtąd żywy... Bo i po co? Już na niczym nie umiałbym się skoncentrować, chciałbym być tylko rugbystą, a do takich gier jednak nie mam drygu, brak mi bowiem dostatecznej powagi... To coś jak z tym psem pasterskim, o którym gadaliśmy niedawno, co mu chłopcy zwalili konia...

- Nie chciał już chodzić do pracy z owieczkami...

Aubrey skrył się pod prysznicem. Zaszumiała woda i zabrzmiał przyjemny barytonik:

Kiedyś ty była panną, panieneczką,

Robiłaś siku cieniutką wstążeczką.

A kiedy zostałaś za mąż wydana - 

Bul, bul, bul, jak ze dzbana!

Książę przysłuchiwał się tym pieniom z lekkim rozbawieniem. Odłożył na nocną szafkę okulary i książkę. Leżał z rękami pod głową i wpatrywał się w sufit...

- Oto ja, przybywam - zawołał Aubrey ociekający wodą, promiennie roześmiany.

- Zjawiskowo! Mój przepiękny Antinous!

Twarz Aubreya lekko spochmurniała: - Znowu jakieś nieprzyjemne myśli i skojarzenia się wkradają. Wszak on utopił się w Nilu.

- W samą porę, po to, by stać się z woli Hadriana przecudnym bogiem.

- Czy małżonka będzie tak samo wyrozumiała, jak tamta, panie mój, Hadrianie?

- Ważne, by w małżeństwie być szczęśliwym. Ale kto powiedział, że to żony mają nas uszczęśliwiać. I że my mamy uszczęśliwiać nasze żony. Wystarczy, że raduje nas szczęście naszego małżonka. Zresztą chyba nie jesteś w jej typie. Ona czułaby się najszczęśliwsza w zakładzie karnym, tam gdzie marnują się najtęższe samce.

- Tak... Jakże to Verlaine powiadał... 

- Ten z pewnością wiedział, co mówi, w tym kontekście...

- Jakże miła jest kobieta i to całe grzebanie się w jej dziurach, czochranie się ryjem jak świnia po jej tyłku, ale:

Cóż z tego, skoro z męskim tyłkiem nieporównywalny,

Bo ten daleko więcej rozkoszniejszy,

Opiewają go zwyciężeni i niewolnicy,

Boć kwiatem radości jest i piękna.

- Mój ty nagi recytatorze.

- Książę dziś bez gwiaździstej piżamki.

- Skazałeś mnie ostatnio na nocną nagość...

- Czy Książę czuje się zwyciężony?

- Najzupełniej.

Aubrey odkrył spoczywające w łożu wszelkie cudowności i rychło, bez zbędnych baletów i ceregieli, przystąpił do pieszczenia nabrzmiałej rzeczy samej Jego Wysokości... Zaciągnął się tylko na wstępie aromatem książęcych pachwin, zauważając, że trącą kwiatowym suszem w sam raz na jakąś interesującą herbatkę...

- Phallus impudicus - zauważył Książę, spoglądając z zaciekawieniem w dół na pracowitego przyjaciela.

- Mmm, i to jak... - Mlasnął jeszcze ze dwa, trzy razy. Potrząsając potem narządem Jego Wysokości, wpatrywał się weń jak we frapujący obiekt botaniczny. - Smrodziuch vel śmierdziuch w ludowej nomenklaturze. A tu miła kępka runa... I jeszcze czarcie jaja - dodał, ważąc w dłoni książęcą mosznę.

- Imponujące mykologiczno - folklorystyczne rozeznanie - pochwalił Aubreya Książę.

- Pamięta wasza wysokość doktora Krokowskiego, tego sprośnego analityka? Zwraca uwagę, że przyroda snuje opowieści, które nie pozostawiają złudzeń...

- Tak, gdy się to mykologiczne zjawisko o swym nieprzyzwoitym dla purytanina kształcie ślini śluzem pełnym zarodników, wydziela trupi odór...

- Bardzo dziwny ten wieczór - westchnął Aubrey.

- Chodź tu do mnie wyżej i przytul się - powiedział Książę. - Pogwarzymy sobie jeszcze.

- Miło mi w towarzystwie Waszej Wysokości - szepnął Aubrey i przylgnął całym ciałem do swego kochanka.

- Ech, ale masz mokre jaja - powiedział Książę.

CDN



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce