Opowieść o Norwegii

Han sprengte en bombe og dro til en øy,

Der skjøt han ned unger som om det var gøy.

Han sa det var grusomt, men at han var nødt.

Selv om det var brysomt, so smilte han støtt.

          Lars Lillo - Stenberg

W prostych słowach o straszliwej historii, jaka wydarzyła się dziesięć lat temu w Oslo i na wysepce Utøya. Zdetonował bombę, a potem ruszył na wyspę na jeziorze, by urządzić sobie okropną zabawę w polowanie. Przyznał, że to okrutne, ale taki był mus. Kłopotliwa rzecz, choć ciągle się uśmiechał...

Jutro minie dokładnie dziesięć lat. Tak ten czas pędzi. Przy tej okazji tak zerknąłem znów do książki Åsne Seierstad "Jeden z nas. Opowieść o Norwegii"...

Breivik. Jeszcze chwilę przed tamtą masakrą nazwisko to kojarzyło mi się jedynie z pewnym artystą - rzeźbiarzem, Bårdem... Pamiętam oglądane kiedyś w Bergen jego fale, te wszystkie interferencje i efekty Dopplera tworzące takie połyskujące srebrzyście wielkie kostki... A potem zjawił się ten koszmar...

Przejrzałem teraz po latach wspomnianą grubą, znakomicie skomponowaną książkę. Åsne to świetna dziennikarka, która przed napisaniem książki o Breiviku i jego ofiarach nie zajmowała się swoim krajem, zainteresowana była bowiem problemami m. in. Bliskiego Wschodu czy Bałkanów... Poproszono ją jednak, by zajrzała na swoje podwórko i posłała w świat coś na temat tamtych lipcowych wydarzeń. Najpierw miały to być artykuły, potem jakaś niewielka książka o samym procesie, a wyrosła z tego duża książka..."Świadek stawiał się, zostawał kwadrans i zaraz jego miejsce zajmował nastepny. Pomyślałam, że muszę się dowiedzieć, skąd skapują te krople, te urywki większej całości. Gdzie bije ich źródło". W ten sposób książka zyskała wielu bohaterów. Sprawca nieszczęścia i jego ofiary, te co odeszły i te, co zostały z bólem i poczuciem straszliwej straty już na całą resztę życia...

Pierwszy rozdział zaczęła od cytatu z powieści Hjalmara Söderberga "Doktor Glas": "Człowiek pragnie być kochany. Z braku miłości - chociaż podziwiany, z braku podziwu pragnie wzbudzać strach, a jeżeli nie osiągnie nawet tego, to pragnie wzbudzać chociaż wstręt i pogardę, chce poruszać ludzkie uczucia. Dusza wzdraga się przed próżnią, chce kontaktu za wszelką cenę". Bez wątpienia norweski zamachowiec poruszył ludzkie uczucia, powskrzeszał też nieco wspomnień, do których Norwegia niekoniecznie lubi powracać... Poruszanie uczuć to być może główne pragnienie ludzkiego ducha, na szczęście nie każdy pomijany przez życie duch zdobywa się na takie makabryczne wyskoki... Breivik zaliczał się do ludzi, których jakoś życie nie lubi. Są tacy ludzie, stale porzucani, odpychani, ale też sami jakby niezdolni do tego, by świat do siebie jakoś przyjacielsko usposobić. Nie umieją współodczuwać, tworzyć pogłębionych relacji... Jeden z psychiatrów stwierdził, że to przede wszystkim głęboko samotny człowiek, człowiek, który w tym wypadku zmienił się w prawicowego potwora utopionego w jakichś ideologicznych miazmatach, całkiem niestrawnych (podziwiam tych, co się w nie zagłębili czy to z czystej ciekawości, czy też kierując się dziennikarską rzetelnością)... Jak dodał: "Jego osobowość, w próbie wydostania się ze swojego więzienia, splotła się z prawicową ekstremistyczną ideologią. Skończyło się to tym, że zniszczył nie tylko swoje życie, lecz także życie wielu innych ludzi"... Próbując opuścić jedno więzienie, zamknął się w innym, tym prawdziwym, ze strażnikami... W tym wcześniejszym straży zabrakło... Breivik w swoich poglądach nie był kimś tak bardzo odosobnionym, tyle że szczęśliwie, przynajmniej w takich normalnych, pokojowych warunkach, gdzie nie ma przyzwolenia na przemoc, niewielu decyduje się na działanie z takim zbrodniczym rozmachem... 

Szukanie przynależności i niemożność osiągnięcia tejże. "Sprawca postanowił w końcu wystąpić ze wspólnoty i uderzyć w nią w najbardziej brutalny sposób". Po wszystkim dalej tworzył swój teatrzyk, z naziolskim pozdrowieniem, uśmiechał się, a czasem wzruszał głęboko swoim czynem. Obrońca norweskości. Ach, jakże by może nawet cudownie było za nią ginąć, przy śpiewach Helene Bøksle, po staronordycku...

Historia zatoczyła takie dziwne koło. Sprawę Breivika osądzała Wenche Arntzen, której dziadek, Sven Arntzen, był prokuratorem krajowym w 1945 roku i wnosił akt oskarżenia przeciwko Vidkunowi Quislingowi. Z kolei dziadek drugiego sędziego, John Lyng, pracował przy sądowych postępowaniach karnych przeciwko kolaborującym z Niemcami członkom faszystowskiego ugrupowania Nasjonal Samling i oskarżał w procesie Henry'ego Rinnana, szefa bandy infiltrującej norweski ruch oporu, którego, podobnie jak Quislinga, skazano na śmierć... Nie było więc łatwo pohamować emocje, jednak je pohamowano, z pełnym profesjonalizmem. Pamiętam jak się u nas oburzano, gdy dotarły do nas obrazki, jak to wszystkie strony procesu podają sobie ręce, jak podają wszyscy ręce samemu oskarżonemu. Trudno nam było pojąć to pełne zawodowstwo, które umysł nakazuje oczyścić ze wszelkich emocji. Choć sprawa była dość prosta, wymagająca jednak, jak każda, naświetlenia, ukazania z wielu punktów... Chociaż ręce mogły opaść... Czego w ostateczności bronił ten seryjny morderca? Kultury norweskiej. Poproszony o jej zdefiniowanie, oznajmił: "Można... można powiedzieć, że sercem kultury norweskiej są etniczni Norwegowie. - Zawahał się chwilę, zastanowił i znalazł odpowiedź: - Wszystko, co jest w Norwegii, począwszy od klamki do drzwi po marki piwa i sposób bycia. Wszystko jest kulturą. Formułki grzecznościowe, sposoby zwracania się ludzi do siebie. Absolutnie wszystko jest kulturą"... Tak orzekł. Klamki i marki piwa. Chrześcijaństwo i kultura norweska... Mój Boże, gdyby to nie było takie straszne...

Tak książka jest jak powieść. I szkoda, że nie jest tylko powieścią, bo wtedy mógłby ktoś powiedzieć, że oto kolejna skandynawska pisareczka nawymyślała jakichś wariactw, by ulepić kolejny kryminałek. Tymczasem życie potrafi też postarać się o nie lada absurdy.

Z jednej strony to brak przynależności. Z drugiej przynależność. Jak sama autorka pisze: "Jeden z nas to książka o przynależności. To również książka o wspólnocie. Trzej przyjaciele z Troms wyraźnie mieli swoje miejsca, do których należeli. Miejsca na mapie, w polityce i w rodzinie. Bano była związana i z Kurdystanem, i z Norwegią. Jej największym pragnieniem było stać się "jedną z nas". Nynorsk, strój ludowy, lokalna historia Nesodden. Nie było żadnej drogi na skróty".

Chyba najbardziej poruszająca jest właśnie historia Bano, tak bardzo wdzięcznej losowi za to, że z bliskimi udało jej się zbiec z groźnego Iraku, gdzie ciągle świszczały kule, spadały pociski, gdzie każde wyjście z domu było nie lada brawurą. I wreszcie Norwegia, spokojna, bezpieczna, tolerancyjna, i to Nesodden, skąd tak miło się pogapić na rozciągnięte nad zatoką Oslo... Była dzielna, pilna, zdolna, zaangażowana, wróżono jej coś wspaniałego w życiu. Chciała rzeczywiście stać się taką najprawdziwszą Norweżką, wniknąć w jej kulturę i obyczaje... I szaleniec to wszystko zniszczył... Przedziwna historia, o tym jak układały się pionki na planszy życia, by dotrzeć w finale na małą wysepkę na jeziorze, na której od dawien dawna członkowie młodzieżówki Norweskiej Partii Pracy spotykali się w wakacyjny czas, by się lepiej poznać, pobawić, podyskutować... Młodzi, z widokami na przyszłość... I nagle w tej spokojnej Norwegii Bano dosięga kula, świszcząca... I wszystko to na dodatek na skrawku lądu w kształcie serca...

W książce pojawia się i ówczesny premier, Jens Stoltenberg, premier kraju, w którym, jak się okazało, nic nie było gotowe na taki obrót spraw. Premier, starszy o równo dwadzieścia lat od zamachowca, chował się na tych samych ulicach, co potem Breivik. "Tu, na Frogner, obracał się w tym samym środowisku co Lars Lillo - Stenberg. To były lata osiemdziesiąte. W dużych willach przy bocznych ulicach odchodzących od alei urządzali wtedy niekończące się imprezy. Bawiący się do rana goście stale pojawiali się przy nakrytym do śniadania stole państwa Stoltenbergów, gdzie wszystko było wspólne, moje, twoje, nasze. Era hipisów w Norwegii jeszcze się wtedy nie skończyła, życie było proste, a te ulice należały do Jensa"... I wszyscy jakoś budzili się i pędzić mogli w świat... Nie tak długo potem świat jakoś mniej był prosty i dla pewnego człowieka nic nie było wspólne...

Stolenberg wspomina piosenkę Stenberga z tamtych czasów. Sam ją bardzo lubię. Tak jak bardzo lubię poranki w Oslo... Jest blady świt i cicho w mieście jak makiem zasiał... Idę sobie do domciu, gdzie czeka rozbebeszone wyrko. Małe Oslo jak osobna planeta. Każda ulica to inny kraj, każda dzielnica to kontynent inny... A my pędzimy w świat. Jestem zalany w pestkę i idę środkiem Bygdøy allé, a mój jedyny cel to dom i lulu. Ale zanim to uczynię muszę jeszcze zobaczyć jak wstaje słońce a razem z nim ludzie. Wtedy będę pewny, że spokojne mogę przespać cały dzień...

Stara, poczciwa Norwegia, w której ludzie byli kiedyś trochę jak antarktyczne pingwiny, co się ludzi nie boją i niczego złego się nie spodziewają. To jeszcze było nie tak dawno temu. Kiedy Toska urządził zbrojny napad na NOKAS w Stavanger, przypadkowi przechodnie pytali się, czy mogą przejść, czy nie zawadzają... Nikomu nie przyszło do głowy, że oto jest świadkiem ciężkiego przestępstwa...

Na koniec wlepię wspomnianą piosenkę... Z prostszych czasów... No i nocna przejażdżka tramwajem, choć z nieco innej części miasta niż ta z utworu... W nocy wszystkie koty czarne, ale wygląda mi to na Thorvald Meyers...

Zatem jak ktoś nie czytał, to niech sięgnie i poczyta o tym, jak dziwne jest życie... 

A teraz "Suser avgårde" w akustycznej wersji. Lars Lillo - Stenberg:

Det er grålysning og ikke en lyd i byen

Og jeg er på vei hjem til en uoppredd seng.

Lille Oslo er en egen planet,

Alle gatene er forskjellige land,

Hvert strøk en verdensdel,

Og vi suser avgårde, alle mann.

 

Og jeg er ganske full og jeg går midt i Bygdøy allé

Og mitt eneste mål er å komme hjem og sove,

Men før jeg gjør det er jeg nødt til å se

At solen kommer at mennesker står opp,

Da er jeg trygg, da kan jeg sove godt hele da'n...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce