Dante

 Lubujemy się w krągłościach rocznic, zatem ja też tak rocznicowo, bo wczoraj minęło równo siedemset lat od śmierci Dantego. Umarł nabawiwszy się jakiejś nieznanej choroby, ale mimo to cieszy się ten otoczony wieloma tajemnicami twórca wielce zasłużoną nieśmiertelnością... Dante całkiem dobitnie pokazał nam wymyślność zła, jego fantazję, polot... Życie samo to pomysłowa bestia o niespożytych siłach. Tak mi się jawi ten niesłychany Dante, co zabrał nas na wycieczkę po zaświatach, po Piekle (z całym uszanowaniem), Czyśćcu i Raju (ten ostatni budzić może jedynie rezerwę...)

 Biedni ludzie, których życie wypełniają wielkie i małe plagi... Te plagi, jak powiada Schopenhauer, utrzymują życie ludzkie w stałym ruchu i niepokoju. Lecz i one, nawet w nadmiarze, nie wystarczają do zapełnienia ducha, do ukrycia pustki i czczości istnienia, do wyeliminowania nudy, gotowej zawsze wypełnić każdą lukę, jaką pozostawia troska... Stąd się bierze, że duch ludzki, któremu jeszcze nie wystarczają troski, zmartwienia i zajęcia, jakimi obarcza go świat rzeczywisty, tworzy sobie ponadto świat wyimaginowany, złożony z tysiąca rozmaitych przesądów, którymi potem zajmuje się w przeróżny sposób, tracąc na to czas i siły, gdy tylko świat rzeczywisty daje mu spokój, czego on zupełnie nie potrafi przyjąć. (...) Demony, bogów i świętych tworzy sobie człowiek na własny obraz; potem trzeba im nieustannie zanosić ofiary, modlitwy, budować ozdobne świątynie, składać i spełniać ślubowania, poświęcać pielgrzymki i oracje, zdobić obrazy itd. Służenie im splata się nieustannie z rzeczywistością, ba, przesłania ją; każde zdarzenie w życiu przyjmuje się wówczas jako reakcję ze strony tych istot; obcowanie z nimi wypełnia pół życia, podtrzymuje stale nadzieję, a urok ułudy sprawia, że jest często bardziej interesujące niż obcowanie z istotami rzeczywistymi. Jest to wyraz i symptom podwójnej potrzeby człowieka, po części potrzeby pomocy i oparcia, po części zajęcia i rozrywki... Zwłaszcza obcowanie z wyśnionym światem duchów - powiada filozof - to zysk nie do pogardzenia, jak każda rozrywka...

 Świat - raczej sieczony głupotą i złością, gdzie wszystko, co lepsze, przebija się z trudem, a co szlachetne i mądre to już zupełna rzadkość. Absurd zyskuje sobie lepszy posłuch, takoż płaskość i zły smak, zło i podstęp to władcy królestwa czynów... Znakomitości i dobrości pozostają na świecie ledwie jako meteoryty pochodzące z zupełnie innego porządku rzeczy...

 Co się tyczy jednak życia indywidualnego, to dzieje każdego życia są historią cierpienia. Chociaż staramy się to ukrywać, bo wiemy, że kto inny rzadko zareaguje na cierpienie współczuciem czy choćby litością, a niemal zawsze zadowoleniem na widok plag, które akurat jego teraz ominęły... Być może jednak pod koniec życia człowiek, jeśli jest rozumny a zarazem uczciwy, nie zapragnie nigdy, by przebyć życie ponownie. Istotną treść słynnego na cały świat monologu w "Hamlecie" można podsumować następująco: nasz stan jest tak nędzny, że należałoby zdecydowanie przedłożyć nad niego zupełny niebyt. Gdyby samobójstwo rzeczywiście nam to dawało, gdyby więc naprawdę istniała alternatywa "być albo nie być" w pełnym sensie słowa, wtedy należałoby je wybrać bezwarunkowo... Coś jednak nam podpowiada, że nie koniec na tym, że śmierć nie jest absolutnym zniszczeniem... Tego nie umiemy sobie wyobrazić. tego absolutnego unicestwienia. Niepewności naszej nikt nie obalił. Nie ma jednak człowieka, który choć raz w życiu nie życzyłby sobie, by się następnego dnia nie obudzić. Zgodnie więc z tym tak opłakiwana krótkotrwałość byłaby może tym, co najlepsze w życiu. Drobne przeciwności, a obok tego szpitale, uciekinierzy, konflikty, katastrofy, siedziby nędzy i upokorzenia... Nieszczęścia można wymieniać i wymieniać, ad infinitum... Taki to najlepszy z możliwych światów Leibnitza... Skądże bowiem wziął Dante materiał do swego piekła, jeśli nie z naszego prawdziwego świata? A przecież wyszło z tego całkiem niezgorsze piekło. Kiedy natomiast miał za zadanie opis nieba i jego uciech, stanął w obliczu nieprzezwyciężonej trudności, bo przecież nasz świat materiału po temu w ogóle nie dostarcza. Nie pozostało mu nic innego, jak przekazać nam, zamiast uciech raju, pouczenia udzielone mu tam przez jego przodka, Beatrycze i rozmaitych świętych. Ale w tym widać dostatecznie, jakiego rodzaju jest ten świat. Prawda, że zewnętrzna strona życia ludzkiego, jak każdego marnego towaru, łudzi fałszywym blaskiem; cierpienie zawsze się kryje, natomiast każdy wystawia na pokaz cały przepych i blask, jakie zdoła zdobyć, a im bardziej mu nie dostaje wewnętrznego zadowolenia, tym bardziej pragnie uchodzić w cudzym mniemaniu za szczęściarza; tak daleko posuwa się głupota, a opinia cudza jest najważniejszym celem dążeń dla każdego, chociaż cała jej nicość już w tym się wyraża, że we wszystkich niemal językach próżność, vanitas, oznacza pierwotnie pustkę i nicość... I próżno szukać na zewnątrz ratunku. Także i w zdobnych bogach, bo w ostateczności, gdy już zawiedzie wszystko i wszyscy, oni odwrócą się na pięcie... (Nic i nic - mam w domu wielką skrzynię z pociechami, gdy ją otwieram, zawsze jest pusta.)  W tej nieuleczalnej sytuacji rozwiązaniem może być tylko wewnętrzny spokój. Nie bełtać bardziej w tym cholernym piekle... Schopenhauer woli, byśmy za bardzo się nie łudzili: Nie mogę powstrzymać się od oświadczenia, że optymizm, i to nie wtedy, gdy jest bezmyślną gadaniną ludzi, pod których płaskim czołem nie kryje się nic prócz słów, wydaje mi się nie tylko absurdalnym, lecz także naprawdę haniebnym sposobem myślenia jako gorzkie szyderstwo z niewysłowionych cierpień ludzkości. Tylko nie należy sądzić, że wiara chrześcijańska sprzyja optymizmowi, ponieważ przeciwnie, słowami "świat" i "zło" ewangelie posługują się niemal jak synonimami.

Czy wypada dotrwać w piekle do końca, by uniknąć, tu, jeszcze po tej stronie jakiejś wstępnej gry... Człowiek nic nie wie. Straszydeł tylko bezlik wokół... Nieba jakoś wyobrazić sobie nie potrafię. Że może jakieś światło ma mnie ogarnąć? Nie lubię nadmiernych oświetleń. Bo zbyt silne światło - paradoksalnie - wzmacnia tylko dookolny mrok... Przedobrzenia nie są najlepsze. Świat w pełnym blasku jest trochę jak nieżyczliwa lampka nad łazienkowym lustrem, która zdradza na ryju wszelkie niedoskonałości i psuje humor. Lepiej więc nie przypominać sobie codziennie potworności. Życie jakoś jest znośne. Światło też może oślepić, przez co wtrącić i tak w ciemność, której się chciało uniknąć... Byle nie przesadzać. Jak żartuje trochę Schopenhauer: Raj Dantego wygląda mniej więcej jak londyński dworzec, albowiem wszystkie błogosławione duchy ukazują się tam jako punkty świetlne, tworząc regularne figury... Chyba tak daleko w światło nie chciałbym pójść... Ponieważ samobójstwo jednak zawsze ma dla mnie w sobie pewien powab, jest rozważaną możliwością, tedy, wędrując po piekle dantejskim, w którym wszelkich atrakcji bezlik: wrzaski, wrząca krew, płomienie, gadzie metamorfozy, spętania i rozpętania, a wreszcie straszliwe zmrożenia, napotkałem i krąg, do którego kandyduję... Za tą wspomnianą krwią gorącą, w której, strzeżone  przez Minotaura, skąpane są dusze gwałtowników wobec bliźnich, znajduje się drugi rejon siódmego kręgu, w którym goszczą gwałtownicy wobec siebie samych. Przyznać muszę, że dla tej wizji mam szczególnie wiele swoistej sympatii... Jakbym się przyzwyczajał, z gąszczu w gąszcz... Pewna odmiana, ale nie aż tak daleko idąca. Piekielna tylko nieruchomość, zakleszczenie nieubłagane w stanie określonym na amen... (Swoją drogą, czy człowiek tak naprawdę stwierdzi kiedyś koniec swego ziemskiego bytowania, czy to jest przewidziane w programie?) Oto więc Wergili i Dante, przebywszy krwawy potok pod gradem Centaurowych strzał, dotarli do leśnej gęstwiny, gdzie żadna ścieżka nie świtała oku.

Liść nie zielony tam, lecz jakiś siny;

Gałąź nie gładka, lecz jakaś żylasta;

Zamiast owoców - zatrute jeżyny.

Nie tak się plącze i nie tak zarasta

Między Kornetem a Cecyną puszcza,

Gdzie zwierz się chowa, wróg sioła i miasta.

Tu gniazda wije brzydkich harpii tłuszcza,

Która, Trojanom obmierziwszy żydła,

Z czarną ich wróżbą na wędrówkę puszcza.

Ludzkie oblicza mają, duże skrzydła,

Pierzaste brzuchy i szpony jastrzębie;

Z dziwnych drzew jęczą dziwaczne straszydła.

Rzekł mistrz mój dobry: "Zanim w lasu głębie

Wejdziesz, masz wiedzieć, że to krąg jest wtóry

I będziesz w jego zostawał obrębie, 

Aż na okropne natrafisz piachury;

Teraz patrz pilnie, pomny, com powiadał,

Rzeczy obaczysz niezwykłej natury...

Oto samobójcy przemienieni w drzewa. Próżno wypatrywać ludzkich istot, tylko drzewa się skarżą. Gęstwina wypełniona jest jękiem. Taki to śpiew osobliwego lasu. Wierzyć w to trudno, wędrowiec przekonać się musi, łamie więc gałązkę pierwszej napotkanej śliwy. - Czemu kaleczysz? - poskarżył się pień, a znamię ciemną czerwienią podbiegło krwi żywej. - Czemu rwiesz mi trzewia? O, jakiż w tobie duch nielitościwy! Byliśmy ludzie, dziś jesteśmy drzewa... Wśród tych zaklętych w drzewa znalazł się i Pier della Vigna, sycylijski poeta i minister Fryderyka II, który, uwięziony z rozkazu cesarza, popełnił samobójstwo. Nie wiadomo, czy był winny zdrady. Dante sądził, że ów poeta był niewinny i padł ofiarą oszczerstw zawistników. Tedy niewinny trafił w siódmy krąg piekła, bo nie zdzierżył piekła ziemskiego i pobyt tam postanowił sobie skrócić... To daje do myślenia... :)

Straszenie bądź uwodzenie... Podoba mi się opowiadanie Ludwika Stanisława Licińskiego (1874 - 1908) "Po śmierci". Samobójczej. A jakże! Liciński to jeden z nielicznych młodopolskich pisarzy, który ma wysoką czytelniczą wartość. Znał ciemne zakamary, głównie Warszawy, które zwiedzał z przyjacielem Januszem Korczakiem. Wartki, wielokropkowy, co mi pasuje... No i ta wspomniana śmierć z opowiadania, na strychu, w mroku, spod pióra swoiście uwodzicielskiego twórcy... Zawiał brudny, pomarszczony wiatr... Coś krzyczy: Powieś się, podlecu, nuże... Podlecu, zrób to... zawył opiekuńczy diabeł jego życia... Już sznur na szyi. Z mroku wypełzają na grę wstępną potwory, strażnicy, ciągle jeszcze po tej stronie. Tysiączne głowy potworów, śmiejące się straszliwie bezzębnymi ustami, kłapiące wargami, budzące trwogę... "Ocalić się... odratować..." Szarpanina, wreszcie skon... Pierwsze, co potem widzi, to baby, co się gramolą na strych. Zamigotała lampka... - O Jezu, wisielec!... Widzi, wychodzi z ciała. Patrzy na wszystko, już w spokoju swej śmierci. Wdowa została. Do klechy w przesądności poszła. To lubieżnik, choć amory względem wdówki odkładający trochę na później. (Festina lente.) Ale pochować nie chce, bo samobójstwo... I to życie nieboszczyka: ateizm... nihilizm... Babina płaci, za pieniądze wszak wszystko da się załatwić... Schopenhauerowska myśl się kłania... Pisze Liciński: Nie zdolny już jestem do oburzeń i wybuchów; nie umiem zazdrościć, ani przeklinać, pogardzać, ani jęczeć... To wszystko skończyło się tam - na strychu. Jestem tylko pełen jakiejś nieobjętej litości. Żal mi tej wdowy, co ulepionemu własnymi rękami bałwanowi ostatni grosz wtyka; żal mi tego rzezimieszka, co pobożną obłudą musi wydzierać ludziom to, co inni pałką wydzierają; żal mi, że w takiej nędzy ludzie dusze kąpią... Jak ja to widzę  inaczej! - Jak mi ich żal.

Co się jeszcze dusza nad grobem nasłuchała, zanim o trumnę zadudniła powązkowska ziemia. O cnotach, o talentach... Manifestowano na mnie całą swoją kulturę; wszystkie swoje wierzenia i przesądy. O wszystkim gadali - najmniej było mowy o tym, co go odgradzało od kupieckiej filozofii rynku i straganów... Żałoba, smutek - i wio, dalej, na kolację... do żon i utrzymanek... do polityki i nowinek dziennikarskich... do rewersów i terminów, stosunków i protekcji... Słucha dusza tego piekła, sama spokojna, bez szarpiących ją za życia emocji...

Ludzie! boje się, czym nie obłąkał wam fantazji i nie popsuł trzeźwości... Miast wypudrowanych miłostek, oczom waszym otwieram groby... Czyliż pójdziecie za mną na te strychy i cmentarze? Chodźcie! nerwy wam popękają i zbieleją oczy. Chodźcie, uczynię was zdolnemi do niespania choć jednej nocy w życiu.

O, ludzie, ludzie! jakże z was zadrwiłem... Kończy Liciński...

Co tu wybrać, gdy sprawy przybiorą jakiś w najwyższej już mierze dramatyczny obrót? Czy potulność? Czy gwałt? W nas tylko straszydła... U jednego ludzie drzewa. Drugi jakby w czapce niewidce snuje się jak jakaś Strindbergowska Córka Indry po ziemskim piekle... Już bez złości, ale z wszechogarniającym żalem...

No, to tak naprędce, z okazji siedemsetnej rocznicy śmierci Dantego. Tak z pewną średniowieczną obawą w sercu...

*

Zamieszczone w tekście cytaty pochodzą z;

Arthur Schopenhauer, Świat jako wola i przedstawienie, PWN, Warszawa 1994

Dante Alighieri, Boska Komedia, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1986

Ludwik Stanisław Liciński, Halucynacje, Księgarnia K. Wojnara, Kraków 1917

 


 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce

Klaus Mann. Ucieczka na Północ