Philip Glass - Sons of the Silent Age

Ingmar Bergman w swej fascynującej książce "Laterna magica" napisał pięknie: Film jako sen, film jako muzyka. Żaden rodzaj sztuki nie omija tak jak film naszej codziennej świadomości, trafiając wprost do naszych uczuć, głęboko do zakamarków duszy. Mały defekt w naszym nerwie wzrokowym, szokujący efekt: dwadzieścia cztery oświetlone klatki na sekundę, między nimi ciemność, nerw wzrokowy nie rejestruje ciemności. Gdy przy stole montażowym przeglądam taśmę filmową, klatka po klatce, mam wciąż jeszcze jak w dzieciństwie zawrotne uczucie magii: wewnątrz szafy w ścianie, w ciemności, przewijałem powoli jedną klatkę po drugiej, oglądałem niemal niedostrzegalne zmiany, kręciłem korbką szybciej: ruch.

Nieme lub mówiące cienie apelują bez ogródek do moich najtajniejszych zakamarków duszy. Zapach rozgrzanego metalu, chwiejne, migotliwe obrazy, szczęk maltańskiego krzyża, opór korbki w dłoni.

A w innym miejscu: Kiedy człowiek się starzeje, zmniejsza się potrzeba rozrywki. Jestem wdzięczny za miłe dni bez żadnych wydarzeń i nie nazbyt bezsenne noce. Moje kino na Fårö dostarcza mi niezniszczalnej przyjemności. Dzięki życzliwej uprzejmości Filmoteki Instytutu Filmowego mogę pożyczać filmy z niewyczerpanego zapasu starych kopii. Fotel jest wygodny, salka ciepła i przyjemna, ściemnia się i pierwszy drgający obraz rysuje się na białej ścianie. Jest cicho. Projektor szumi w dobrze izolowanej kabinie maszynisty. Cienie poruszają się, zwracają ku mnie twarze, chcą, żebym oglądał ich losy.

Minęło sześćdziesiąt lat, ale podnieta jest wciąż taka sama.

Ludzie, którzy dali się złapać do filmowych klatek. Zainscenizowane bądź nie teraz. Zawsze jest teraz. Wszystko inne albo już nie istnieje, albo jeszcze nie istnieje. Choć trochę udało nam się zatrzymać czas, poprzez umiejętność zapisywania obrazu i dźwięku. Małe oszustwo, i istoty pozostają; nawet gdy śmierć już je porwie, ich cienie tkwią wśród nas. Śmierć ciut oszukana. Są tacy, co nie umarli, tylko poszli spać, i którzy każdej chwili mogą wpełznąć do naszego teraz, wyjść z ciemności, z filmowej rolki, płyty, z zakamarków pamięci komputerków... Coraz wymyślniejsze przechowalnie dla duchów...

Ja może nie jestem jakimś wielkim kinomanem. Kiedyś bardziej lubiłem przesiadywać w kinowych ciemnościach. Byłem bardziej zaciekawiony i chłonny. Dziś to raczej tak z towarzyskich pobudek, miłosnych też... Słabo pamiętam oglądane ostatnio filmy... Cenniejsze są dla mnie obrazy sprzed lat i do nich bardzo lubię wracać. Trochę tak jak do starych książek i dawnych wyobrażeń... W głowach miewamy wcale niezłe projektory, wystarczy je uruchomić słowem... Z czasem naturalnie wszystkiego jest więcej, zbyt dużo...

Z czasem kino się pogłębiło, przestało być li tylko rozrywką, ciekawostką. Poważne treści, ważkie problemy, umieszczane trochę z naiwną i nieustanną nadzieją, że sztuką można zmienić świat na lepsze... O tych nadziejach, choćby co do tolerancji, której ciągle jakoś tak za mało, dało się i słyszeć podczas ostatniego krakowskiego festiwalu... Że choć dwudziesty pierwszy wiek, to ciągle trzeba przypominać, przekonywać, choć wokół siedzieli raczej przekonani i innych trudno byłoby się tam spodziewać... Ach, takie mamy wymagania od tego dwudziestego pierwszego wieku, a ten uporczywie podobny do wszystkich innych. Tylko wystrój się zmienia. I iluzjoniści wprawy nabierają...

Mnie, podobnie jak wspomnianego szwedzkiego reżysera, urzeka ta magia, tak po prostu. Sam ten fakt utrwalenia. Życie cieni, losy zapisane. I codzienności też. Dokument. Praca, krzątanina, podenerwowany pies, łakomy kot, rowerzysta, śmiech, taniec... Choć z przeszłości one, w nicości wczoraj, jednak gotowe dzięki magii powrócić... Choćby pomachać ręką do obiektywu - już gdzieś będę, ktoś może mnie podczas seansu wywołać, może i za sto lat, odkurzy i wyświetli...

Jest w tym coś z lekka upiornego... Cofnę się teraz do odległych czasów, do początków ruchomych obrazów, kiedy to jeszcze chodziło się do bioskopu. Davos z "Czarodziejskiej góry". Wśród rozlicznych rozrywek turyści i kuracjusze wymykający się na "nielegalne" lampartowania mieli do dyspozycji i kino, tę zadziwiającą nowość, co, przy drobnej muzyczce, obrazkami ruchomymi opowiadała historie: kryminalne, erotyczne, czy pokazywała scenki z życia ze wszystkich świata stron... Pojawiające się i znikające obrazy, ale nikogo, komu należałby się aplauz... Aktorzy, zebrani kiedyś na realizacji filmu, dawno już rozproszyli się na cztery strony świata; oglądano tylko cienie ich, miliony poszczególnych zdjęć i króciutkich utrwaleń, na które, fotografując je, rozbito ich ruchy, ażeby później dowolnie często rozwijać je w szybkim tempie przed oczami ludzi, nadając im na nowo cechę czasowości. Niemiłe było wrażenie, które wywierał tłum, milczący po przeżytym złudzeniu i jakby pozbawiony nerwów. Ręce widzów spoczywały bezczynnie przed nicością. Przecierano oczy, patrzono tępo przed siebie, wstydzono się światła - wszyscy pragnęli powrotu ciemności, aby znowu patrzeć, aby rzeczy, które odbyły się w swoim czasie, oglądać przeniesione w nowy czas i ożywione przez dźwięki muzyki.(...) Na ekranie zjawiła się nagle naturalnej wielkości młoda kobieta marokańska z na wpół odkrytą pełną piersią, w jedwabnej pasiastej szacie, obwieszona łańcuchami, klamrami i pierścieniami. Miała szerokie nozdrza, oczy pełne zwierzęcego życia, całą twarz w ruchu; śmiała się ukazując białe zęby; jedną ręką, której paznokcie połyskiwały jaśniej niż ciało, przysłaniała oczy, a drugą przesyłała ukłony publiczności. Z pewnym zmieszaniem wlepiano oczy w pełne czaru zjawisko, które zdawało się widzieć, a nie widziało, które nie czuło na sobie spojrzeń i którego śmiech oraz ruchy nie odnosiły się do teraźniejszości, lecz do czegoś, co było kędyś daleko i dawno, tak że nie miałoby sensu na nie odpowiadać. To zabarwiało uczucie zadowolenia pewna przymieszką bezsilności...

Odtworzenie. Gdy zjawi się napis koniec na ekranie i trzeba unieść się z krzesełka, bądź gdy milknie muzyka z wirującej w komputerze płyty i na kanapie ogarnia cię cisza, pustka, która po tym następuje, ma szczególny charakter... Może przez to, że można do wszystkiego, absolutnie tego samego powrócić...

To tak przy okazji filmiku z bardzo starymi obrazkami, z których ludzie w pewnym sensie nie umarli, którzy mogą do nas stale wpadać, tak od przeszło wieku... A to wszystko do muzyki Philipa Glassa, do fragmentu jego symfonii "Heroes" napisanej w oparciu o "Heroes' Davida Bowie... Bowie i Glass przyjaźnili się. Bowie okazał się bardzo inspirującym twórcą dla nowojorskiego kompozytora... Glass, czerpiąc z dokonań duetu David Bowie & Brian Eno, skomponował trzy symfonie w oparciu o tzw. Trylogię berlińską. W 1992 roku powstała symfonia "Low", w 1996 skomponował "Heroes", zaś całkiem niedawno, w 2018, na świat przyszła kompozycja "Lodger"... Bardzo to fascynujące artystyczne spotkanie. Dobrze się Glassa słucha, choć krytycy narzekają, że jego muzyka jest nazbyt repetytywna, ale ludziom się podoba, w tym i mnie... Moje ucho znajduje w niej wiele dobrych zgodności... Zatem dziś Philip Glass i "Sons of the Silent Age"... Zachęcam naturalnie do wysłuchania całości, całości symfonii Glassa oraz płyty Bowiego "Heroes'...

Cytaty z:

Ingmar Bergman, Laterna magica, Czytelnik, Warszawa 1991

Tomasz Mann, Czarodziejska góra, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2004

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce