Duży Książę (16)
- Zaraz obeschnę, razem z jajami, tu, w ciepełku, pod kołderką...
- Milutki chłopczyku - rzekł Książę. - Powiedz mi zatem, na czym się tak skupiasz, co przeszkadza ci odwiedzać nagich rugbystów?
- Niech mnie Wasza Uszczypliwość nie łapie za słowa.
- W twoim towarzystwie z przyjemnością łapię za cokolwiek... Tak... Jesteś taki cudowny, kwiatuszku.
- Czy mi Książę wyzna miłość?
- Aż tak daleko bym nie szedł. Jestem jednak zbyt mało kobiecy, by czynić tego rodzaju wyznania, leżąc bez majtek w rozgrzebanym barłogu.
- No tak, one ponoć postępują zbyt pochopnie.
- Być może dlatego tak często są skore do małżeństwa, by całą rzecz mieć z głowy i przemienić wszystko w instytucję...
Spojrzeli sobie głęboko w oczy.
- Fascynujące. Tylko męskie oczy godne są uwagi, chociaż wcale nie są takie zagadkowe. Powiedziałbym raczej, że odzwierciedlają powierzchowną mieszaninę uczuć, ot - zewnętrzne warstwy duszy, jak dekoracyjna zasłona, tak że się zapomina o całym tragizmie, mroku życia, a widzi się tegoż komedię, dość może toporną i niekiedy czarną... Taka przyjemna jasność. Spojrzenia kobiet zaś są rybie i zdają się należeć do tej sfery rozumności, z jaką kiedyś nastąpił Wielki Wybuch i z jaką fruwają chmury kosmicznego pyłu, co kombinują, jak by tu rozświetlić kolejną gwiazdę... Pochylają się szczęśliwe nad kołyskami, posyłając leżącej bezradności głębokie prawdy o życiu: A cio to, a kuku, a gugu... Choć naprodukowano w świecie miliony mądrych książek, żadna z nich nie przerasta w swej uczoności tego prostego, szczerego, rozbrajającego wyznania... Trudno w ogóle krążącego wokół całej sprawy dorosłego mężczyznę z tym wszystkim pokojarzyć... Nie sądzisz, że dzieci zwykle w swych ojcach widzą takiego Józefa z toporkiem, gościa o dość wątpliwej reputacji? Mężczyzna jednak prezentuje się znacznie lepiej, gdy wychodzi poza ramy świętego obrazka...
- Pewnie stąd te jaśniejące w jego oczach zdziwienia i wątpliwości. A kuku brzmi dość złowieszczo - zauważył Aubrey.
- W zasadzie o to chodzi w życiu.
- A co widzi Książę w moich oczach?
- A po co mam ci to mówić? Powiem tylko, że czuję mieszaninę radości i niepokoju. Czy to dostrzegasz?
- Książę mnie lubi.
- Książę jest zaciekawiony... Skoro nie zamierzamy w tej chwili uprawiać seksu, to może zgasimy światło? Tak będzie nam przyjemniej rozmawiać. Dość już patrzenia sobie w oczka. Możemy pogapić się na sufit.
- Jak sobie wasza Wysokość życzy.
Książę zgasił lampkę na nocnym stoliku.
- Może opowiesz jeszcze coś o Simonie?
- Co tu opowiadać. Myślę, że i tak żyje we względnie łaskawych czasach. Gdyby tak trafił na inną porę i miejsce... W takim, dajmy na to, Hitlerjugend już by w ogóle nie miał życia. Zostałby pożarty przez tresowaną na okrutną doskonałość watahę wilczków... Tacy nadawali się na żer, a ci, co pożerali, byli za to chwaleni. Dawno byłoby już po wszystkim. To dopiero była drużyna. Oglądałem kiedyś archiwalne kroniki o życiu tych chłopców. W jakiś upiorny sposób było to uwodzicielskie.
- Już mówiliśmy, jak piękno potrafi być zwodnicze. Nazbyt często kojarzymy je z dobrem. Tymczasem intencje bywają okropne. Gdyby tylko wstrzymać się na tej zabawie, bez tego ideologicznego, zbrodniczego sosu, wtedy mielibyśmy okrucieństwo w umiarze, w sam raz takie, by jakoś dać żyć takim Simonom... W każdych warunkach jest margines, poza który wyrzuca się ludzi... Wyrzuca się, albo sami tam człapią, zrezygnowani, choć zaskakująco silni, by trwać, a nawet jakoś tam iść z prądem...
- Pamiętam taką scenę: wielki stadion pełen entuzjastycznych, sfanatyzowanych chłopaczków. Przepiękna przeciętność w krótkich spodenkach, bo piękno, jak sam Książę przyznaje, mieści się w widełkach o nazwie przeciętność...
- Tak, tak, piękne twarze dość trudno sobie przywoływać w pamięci.
- Tak, łatwiej idzie z nogami, torsami... Szczyt urody, ostatnie słowo natury, aż żal to wszystko popychać w starość. Wokół złowroga umysłowa noc, a z tej nocy wyrasta taki kwiatek. Wódz odwiedza zadowolone z siebie armatnie mięso. Można by się tam nabawić permanentnej erekcji, bolesnego, wręcz śmiertelnego podniecenia.
- Wszak było śmiertelne. Szatnię można sobie zawczasu urobić. Nie trzeba zbyt wiele majstrować przy człowieku. Wystarczy odpowiedni narkotyk.
- Że też Simon sprowadził nas na taki temat. Ale nie ma co, sam traktowałem innych, słabszych, jakbym się szkolił w takiej drapieżnej młodzieżówce... Ma Książę rację, baza nigdy się nie zmienia. Wprawne ręce mogą w każdej chwili zmienić ludzi w bombę... Tak czy owak wylądowałem, gdzie wylądowałem. Simon może się cieszyć.
- I myślisz teraz, że co?
- Rozpłynęło się tło, ludzkie, jest tylko stara scenografia... Moja płeć w tym fachu odchodzi na emeryturę jeszcze wcześniej niż policjant. Też się wybiłem poza margines.
- Nie zapominaj, w czyim teraz wylegujesz się łóżku. Przecież cię nie zostawię.
- Co za bajka... Coś jednak muszę robić. Czuję, że się rozpływam. Czasem ktoś mnie w ciemnościach woła po imieniu, gdy jestem sam i właśnie zasypiam. Zawsze tylko raz - głośne: Aubrey! rozbrzmiewa mi w uszach. Podrywam się, wstrząsa mną dreszcz. Dygoczę ze strachu, a jednocześnie odczuwam przy tym pewną przyjemność, jakiś łaskotanie, gdzieś tam w środku. Czekam wtedy, nasłuchuję... Usiłuję brzmienie tego głosu dopasować do jakiejś znanej mi osoby. Wydaje mi się, że to ojciec... Wszyscy traktowaliśmy go jak osobę, której ma się ochotę zadać pytanie: Kim pan jest i co pan tu robi?... Beznadziejne to. Płodzą nas jacyś ludzie, o których często niemal niczego prawdziwego się nie dowiadujemy, i jeszcze mamy z tego powodu wyrzuty sumienia... Myśl o powrocie tutaj na stałe wydaje się niedorzeczna, a jednak nic innego nie przychodzi mi do głowy. Ale nie mówmy teraz o tym...
- Kiedy opowiadałeś o tych diabelskich skautach, to pomyślałem sobie, że sam bym pogmerał coś w wychowaniu młodych ludzi. Z chęcią oddałbym się reformatorskiej pracy, która byłaby powrotem do uroczej przeszłości, kiedy to nie było jeszcze koedukacyjnych szkół. Kiedyś rzuciłem taką myśl i strasznie mnie zrugali, jak powiedziałem, że przydałyby nam się szkoły zacne, a nie wulgarne przedsionki tarliska, które na dodatek znacznie bardziej skupiają się na dziewczyńskich potrzebach. Dziewczynki lubią ciepło - wystarczy napalić w piecu i będą pilnie siedziały i gryzmoliły te swoje kulfony; chłopcy natomiast wolą niższą temperaturę, potrzebują więcej ruchu, dyndania nogami. Wystąpiłem z prowokacyjnym hasłem: Precz z edukacyjnymi piernatami!
- Brzmi dość wojowniczo. Tak, coś sobie teraz przypominam... Może jednak Książę ma rację. Może nie należy zawczasu przesadzać z nadmiarem życiowego błotka.
- Ale ja przecież nic nie mogę. Bawię się tylko, ceremonialnie.
- A nie myślał książę, by to rzucić?
- Co, miałbym abdykować? Pewnie, moglibyśmy uciec, ty i ja. Ale nie zapominaj, że mam żonę. Ona wyszła za Księcia, by być Księżną. Nie mógłbym jej tego odebrać. Stawano na głowie, by ją za mnie wydać. To mi się wydało na swój sposób nawet zabawne.
- Nie pokochał jej Książę?
- Zaprzyjaźniłem się z nią. Miłość. Ludzie jej tak bardzo pragną, płyną ku niej jak Shackleton szalupą...
- Skąd to porównanie?
- Nie przypominasz sobie? Ta niesłychana ratunkowa ponadtysiąckilometrowa przeprawa z Elephant na Georgię Południową... Moglibyśmy tam kiedyś popłynąć... Nie lubię wprawdzie podróżować, ale ty sprawiłbyś, że nabrałbym ochoty. Już teraz pomyślałem sobie o tym górskim poemacie na Dalekim Południu. Zdaje się, jakby ogromne Andy zstąpiły do morza, po to, by, hen, daleko w morzu na powrót wystrzelić ponad fale. Upragniony ląd. Choć trudny do sforsowania, gdy już dobije się do brzegu... Gerogia! Jak wytęskniona miłość, zakątek dający jakąś przytulność tu i ówdzie, twardy ląd pod stopami. Chociaż w pewnym momencie człowiek zaczyna zauważać, że wszędzie stamtąd jest daleko. Często ta cała miłość sprawia, że świat wokół pustynnieje. Tam dookoła jest tylko morska pustać. Jak długo można wytrzymać na dalekiej wyspie? Po wielorybniczych czasach pozostały na niej wielkie metalowe zbiorniki na tłuszcz. Wiejące tam wichry pogięły je z taką łatwością, z jaką człowiek gnie w dłoni puszkę po piwie...
- Wybierzemy się zatem na tę dosłowną wyspę, z której łatwiej się wydostać...
- Cóż bym robił po abdykacji? Nie tęsknię za używaniem życia... Miałbym być jak królowa Krystyna, która rzeczywiście zapragnęła w którymś momencie z rozmachem zakosztować życia? Zadbała o pieniądze i tytuły, by pognać w katolicką dekoracyjność Rzymu. Prawda? - jak o niej myślimy, to od razu jawi nam się jako Greta Garbo. Piękna była z niej Krystyna, nosząca się po męsku i całująca swą ukochaną Ebbę Sparre. W pewien sposób Greta stała się taką Krystyną, bo również abdykowała. By po prostu żyć. Nie królować na ekranie, tylko żyć, korzystając ze swojego majątku i dobrych znajomości. Jej wzorem była niewątpliwie Krystyna, choć tamta prawdziwa chyba nie była zbyt piękna - niska, prawdopodobnie lekko garbata, z długim zakrzywionym nosem. Mam wrażenie, że królowa, ta jedynaczka wychowywana na chłopca, tkwiła w dziwnym położeniu, jako biseksualny mężczyzna uwięziony w ciele kobiety. Być może Ebbę chciałaby kochać jak mężczyzna, takoż chciałaby kochać Magnusa de la Gardie, z którym pogrywała, którego uwodzicielsko drażniła... Magnus był chyba najpiękniejszym ciachem na całym szwedzkim dworze... To urocze - moja Księżna jest rozwiązła, a uchodzi za przyzwoitą czyścioszkę, zaś Krystyna była dziewicą o złej reputacji. Krystyna pokochała katolicyzm czczący celibat i dziewictwo. Jej celibat i dziewictwo były jednak głęboko oplotkowane. Wiele zresztą ta katolicka celebrytka, którą się stała, czyniła, by podsycać plotki. Rozkochana w rzeźbiarskich nagościach, kupowała ta wielka kolekcjonerka sztuki męskie i damskie kamienne golizny... Imprezowiczka, która rzeczywiście weszła między dekoracyjne watykańskie wrony. Stała się istotnie mężczyzną, a wtedy chyba nawet porzuciła stroje o męskim kroju. W końcu by stać na równi z mężczyznami, nie trzeba się stroić jak oni. Ona miała swoje sukienki, oni swoje... Tam też znalazła miłość, mężczyznę swojego życia, naturalnie duchownego, choć był to jej przyjaciel, nie kochanek. Zawsze musiała rozczarowywać, bo nie zamierzała spełniać żadnych oczekiwań. Watykan był szczęśliwy, gdy złowił dla siebie taką koronowaną duszę prosto z protestanckiego świata. Zasiadła w tych katolickich niebiosach przy głównym stole, na równi z najwyższymi dostojnikami. Nie rezygnując z uciech, które nie podobały się naczelnym ropuchom kleru, które jednak musiały znosić... Żyjąca w czystości rozpustnica. Orędowniczka równouprawnienia i religijnej swobody. Kto żyw: katolik, luter, Żyd, wszyscy mogli znaleźć u niej kawałek radosnego życia. Przyzwyczajona nie liczyć się z niczym i z nikim (jeszcze w czasach królowania ta ciekawska osoba wymroziła na śmierć sztokholmską zimą biednego Kartezjusza, który co chwilę musiał biegać do niej ze swoją wiedzą), hałasowała na swoją modłę, chichotała na nabożeństwach, czerpała garściami piękno i mądrości świata. Chociaż odmówiła sobie tego, za czym wszyscy się uganiają... Pozostała czysta. Ale chyba przez to rzeczywiście stała się posiadaczką życia, swojego życia. Mówiła, że władza to posiadanie, ale też ograniczenia, bo wtedy przestaje się posiadać własne życie. Jako królowa miała za zadanie płodzić następców w zalegalizowanym związku. Dla niej to była ohyda. Ani Krystynie Wazównie, ani Grecie Garbo nawet się nie śniło, by spełniać te idiotyczne wymagania... Posiadać władzę z jej ograniczeniami, to nie mieć nic. Posiadać swoje życie, to znaczy mieć wszystko... Wtedy też łatwiej o władzę nad innymi, gdy zajmujemy ich myśli, gdy chcą usilnie zgłębić nasze tajemnice, gdy nagle odrzucamy korony... Symbole cielesnej miłości, wcale tak ciała znów nie użyczające... Jak na złość! Niektórzy nie chcieli nawet wierzyć, że Krystyna była kobietą. Aż doprowadzono do otwarcia jej grobu, by się co do tego upewnić. Wyszło, że była kobietą, co sama chętnie by odrzuciła - na skutek nieprzyjemnej przypadłości podejrzewała nawet pod koniec życia, że oto wyrasta jej upragniony penis. Wątpili strasznie, bo się nie godziła na przypisywaną jej płci rolę, bo się uparła, by być na równi z mężczyznami, i to w samym sercu kościoła, w którym pozostała na zawsze, bo tam też spoczęły jej doczesne szczątki... Jej czaszka kryła się pod maską, która, w zależności od tego, jak pada na nią światło i pod jakim kątem na nią się patrzy, zmienia swój wyraz, od skrajności w skrajność, od serdecznego uśmiechu po gniew najsroższy... Nie lada celebrytka i właścicielka swego życia... A ja? Ja chyba tego bym nie chciał. Tu mi dobrze, w schowku, nadto poddaję się popędowi, w nagłej zgodności z samym sobą... I jak na ofermę przystało, chętnie bym pokorzystał z urzędu; jak porządny nieudacznik, miałbym, kurwa, ochotę podpalić pół świata. W samą porę się zjawiłeś... Mogę teraz spokojniej posiadać swe tytuły i kilka zabawek, mogę ułaskawiać bez wpadania w jakieś ośmieszające mnie sytuacje. Będę w niewoli sypialnianego zacisza... Nie pozbawię Księżnej tytułu. Ona jest do tego tak przywiązana.
- Czemu książę nazywa się nieudacznikiem?
- Jakoś nie bardzo mi wychodzi bycie mężczyzną. Nigdy nie umiałem być chłopcem. Od Simona przyszedłeś w ramiona podobnego nieboraka. Obaj tylko cudem żyjemy. To niebezpieczne takim jak my dawać za dużo zabawek... Gdybym posiadał więcej władzy... Dobrze, że mogłem się z tobą przespać...
- No tak, gdy moce upominają się o swe prawa, gdy są natarczywe... I gdy rola nie taka znów niewdzięczna...
- A teraz śpijmy już. Lady Dunghill pragnie cię poznać. Nie chcę, żebyś był rano niewyspany...
- Pójdę jeszcze siku...
Aubrey wstał, by udać się do toalety. Gdy spojrzał w okno, dostrzegł na wzgórzu palące się światło, światło w jego domu.
- Petrus! - zawołał.
- Gdzie?
- Tam, na górze. Świeci się w oknie. Miałbym ochotę od razu pójść...
- Uspokój się. Jutro to załatwisz. Proszę cię. Przecież nie będziesz plątał się gdzieś tam po nocy...
- Może Książę ma rację... Chociaż...
CDN
Komentarze
Prześlij komentarz