Auður Ava Ólafsdóttir. Blizna

Zaszczepiłem się właśnie trzecią dawką... Zupełnie, jakby mi życie było miłe. A żeby tak znowu było...

Troszkę samobójczo znów dziś będzie. "Blizna"... Wszyscy mamy jakieś blizny. Z czasem coraz ich więcej, jakichś zrośnięć, zarośnięć. Na duszy i ciele. Te duchowe łatwiejsze do rozdrapania. Blizna to taka niedbała łatanina, aby tylko zakryć jakoś ziejącą dziurę, tak - jak to niektórzy mówią - na kurzą dupę. Po kilkudziesięciu latach szczególnie duch ludzki to już taka lalka szmaciana ledwo trzymająca się kupy, pozszywana na aby - aby...

Auður kreśli portret przeciętniaka, zwyklaka... Taka złota rączka, co tam kiedyś pozaliczała trochę panienek, co się dała wrobić gładko w cudzego dzieciaka, rozwiedziona, po pięćdziesiątce... Ta zręczność złotej rączki najbardziej mnie zachwyca i smuci zarazem, bo często tacy wiertarkowcy i glazurnicy ładnie poukładać potrafią podłogi i sprzęty, ale nie bardzo wychodzi im z życiem... Tak mnie zachwyca, bo ja należę do tej gromady, która nic nie potrafi, i jeszcze na dodatek często pozwala, by jej się posłanie samo słało, na czym suma sumarum wcale tak źle nie wychodzi... Ja to tak: za co się nie wezmę, to idealnie idzie; gorzej, gdy się za coś wezmę, wtedy już tak różowo nie jest...

Pewne podobieństwa jednak znajduję między sobą a Jonasem z "Blizny"... Wprawdzie nie dbam o to, czy mi się życie ułożyło, bo nie znam definicji ułożonego życia, ale już z pięćdziesiątką na karku i z myślami samobójczymi. Tyle że moje myśli są nieustanne już od kilkudziesięciu lat. Ja się z taką myślą budzę każdego dnia, co już nawet jest trochę zabawne... (Tortura taka, co już właściwie jest łaskotką...) Tak czy owak wiedza, że to dzień ostatni żywota, zjawi się na ostatnią chwilę... 

On ma starą matkę trochę już zrywającą kontakt z rzeczywistością i nie zawsze trzymającą temat. Ja mam takiego ojca. Gdzieś tam w tyle nauka, u niego niedokończona, u mnie bardziej może niedogłaskana... Ale ten wiek... Jonas w nim nie wie, kim jest i po co żyje. Życia sobie nie ułożył. Postanowił ułożyć sobie śmierć. Zabić się w Reykjaviku czy może udać się gdzieś w tym celu i zniknąć definitywnie? Sięga do pisarzy. Co za zaskoczenie, jak wiele sławnych osób oddaliło się z tego świata na własną rękę... Różni tam są: jest Hemingway, co się zastrzelił; jest Virginia Woolf, co, napisawszy wcześniej miłosny list do męża, napycha sobie kieszenie kamieniami i idzie do rzeki; Kosiński, który idzie spać na nieco dłużej (powiedzmy, że na całą wieczność)... A jeszcze są i inni artyści, często bardzo młodzi... Ja do tej listy dorzuciłbym jeszcze Stiga Dagermana, który po eksplozji talentu nagle zamarł, tracąc radość i możność tworzenia... Dagerman niedługo przed śmiercią napisał w jednym z listów, że stanął w martwym punkcie bez wiedzy, jak się zeń wydostać..."Nic już nie potrafię, pisać, śmiać się, mówić, czytać. Czuję się, jakbym był poza tą grą. (...) Kiedy ostatnio czytałem "Wilka stepowego", uderzyło mnie, że mam tam krewnego. tzn. niekoniecznie tych, którzy odbierają sobie życie, ale którzy zawsze mają obok siebie śmierć, tak na wszelki wypadek, żeby móc z nią rozmawiać, mieć w niej nadzieję. Nie wiem, dlaczego żyję. Nie widzę końca nagromadzonych głupich dni"*. Tych głupich dni było całych pięć lat... Miał ich ledwie 31, gdy usiadł w garażu i odpalił samochód... By mieć z kim rozmawiać. Ja bym dodał - by mieć przewagę nad życiem, jak Klaryssa z "Doktora Faustusa" Tomasza Manna...

Głupie dni... Życie większości ludzi to linia głupich dni... Życie jednak to nie jest pomysł dla wrażliwych ludzi... Wrażliwiec, który potrafi przebrnąć przez lata długie jest prawdziwym herosem... Zdarzają się takie mocne, dziwacznie mocne cherlaki... Ale też z życiem wcale nie tak łatwo się rozstać...

Jonas myśli o śmierci. Zwyklak ma dość. Kombinuje. Podlega jednak innym planom niż ci wielcy, ci od gitar, piór i pędzli...

Zastanawia się: - Czy świat za mną zatęskni? Nie. - Czy świat beze mnie będzie uboższy? Nie. - Czy świat da sobie radę beze mnie? Tak. - Czy świat jest lepszy teraz, kiedy się na nim zjawiłem? Nie. - Co zrobiłem, aby go poprawić? Nic... I takim odejść najtrudniej, choć oczywiście i tak odchodzą na potęgę...

Uważam tak samo jak mój Duży Książę, że każdy człowiek po pięćdziesiątce powinien mieć prawo do dobrej śmierci, do przyzwoitego samobójstwa... Recepta, smaczny środek, pokoik odpowiedni... Chcemy żyć godnie, dobrze by było, gdyby godnie mogli umierać ci, którzy już nie widzą sensu i ratunku... Człowiek pięćdziesięcioletni ma prawo już być wypalony, bez radości, bez siły, ma prawo być zmęczony czy po prostu zniesmaczony i w moim przekonaniu ma prawo mieć tę pewność, że jest przyzwoite wyjście, że ma przewagę nad tym obmierzłym życiem... Byłoby lepiej, gdyby nie był skazany na drastyczności, na skoki, utoniecie, strzelaninę czy pętlę... Mógłby mieć w kieszeni bezterminową receptę na coś przyzwoitego... Sam czułbym się lepiej mając coś takiego. Nie wiem, czy bym skorzystał, ale świadomość, że jest dobre rozwiązanie, przyniosłoby z pewnością lepszą pogodę na tę drugą połówkę życia...

Jonas ostatecznie zrezygnował z myśliwskiej spluwy przyjaciela. Postawił na wiertarkę, żeby wywiercić sobie dziurę na hak. Gdzieś daleko, gdzieś, gdzie niedawno jeszcze szalała wojna... Niebezpieczne kraje dają jakąś nadzieję dla straceńców. Może ktoś wyręczy... Kiedyś Stanisław Czycz, co też miał swoje powody, by umrzeć, żywił nadzieję, że się ktoś zlituje, bo sam nie chciał się zabijać, bo to wiadomo, jak tak przykazują, żeby nie zabijać, a jak nie zabijać, to nawet siebie... Ale inni może mniej czuli na tym punkcie, więc może załatwią sprawę... Tylko że nie pojechał na wojnę, a łaził po Krakowie w tuszującym niedoskonałości mroku nocy...

Tam, daleko, przybysz z kraju, co już dawno zapomniał o wojnie, bo ostatnią, domową, przeżywał głęboko w średniowieczu, wzbudzał podejrzenia. Skoro bowiem siebie skazał, nie brał ciuchów i żadnych pierdół. Miał wiertarkę... Złota rączka wplatała się jednak w życie miejscowych, wszedł w powojenne ruiny, mężczyzna, których po wojnie zawsze trochę mało...

Co robi na świecie mężczyzna... Oscar Wilde mawiał: Kobiety traktują mężczyzn jak ludzkość swoich bogów, uwielbiają ich i ciągle chcą, by coś dla nich zrobili... Co robi Jonas? To, o co poproszą go kobiety... Pomaga kobietom umościć się w zgliszczach. Reperuje ramy życia... Nie łatwo od życia się wywinąć, od tego zwykłego życia. Z kobietami. Które nowych mężczyzn dorodzą, być może po to, by wszczęli jakąś nową wojenkę... Po wojence zwykle się płacze, ale szybko się też zapomina i zabijaka znów budzić może podziw i rozmiękczać pachwiny... Wiadomo: róża i kindżał to jednak jest przepustka w rozrodcze trzęsawiska...

Jonas, jak niedoszły filozof, filozoficznie jest jednak usposobiony. Jeszcze jest, jeszcze się zastanawia. Życie zaczyna go jakoś układać...

To jakby nie zaskakuje. Że z życiem trudno się jednak rozstać. Zaskakuje za to kolega Swan, co to lubi patrzeć na stateczki w reykjavickim porcie, co spaceruje z psem nad morzem... Kto by się spodziewał? Pewnego dnia wybrał się na przechadzkę, ale nie wzdłuż, tylko prosto do morza... Staremu psu życie jednak jeszcze było miłe i zawrócił... Swan został. Kąpiel w Faxaflói to nie żarty...

Są pewne wschody słońca, które się wyróżniają... Tak mówił Swan. - Słońce kroi niebo...

Czy człowiek kiedykolwiek dojdzie do siebie po narodzinach? - zastanawiał się Swan. - Gdyby go pytano o opinię, to może podjąłby decyzję, żeby się nie rodzić...

Jonas słyszy w słuchawce, jak jego córka - nie córka opowiada, co się stało ze Swanem. Swan jeszcze dwa dni wcześniej mówił, że zerknie do jej samochodu... - To może być prawy wahacz...

Ja bym się nie odważył urodzić. Gdybym się urodził, to bym żałował. Ale że zostałem zrodzony, wydalony na świat cudzymi siłami, żałować nie mam czego... Mogę mieć tylko cząstkowe żale, z powodu spraw ode mnie zależnych, choć i tak wiele można zrzucić na oszołomienie poporodowe... Całe nasze życie to takie wstrząsy wtórne po wielkim trzęsieniu i pierwszym klapsie na porodówce...

Nie ma co, ciągle jestem oszołomiony... Sam zrodzony zresztą z jakiejś niemożliwości, co tym bardziej mnie w środku podgrzewa...

Auður Ava Ólafsdóttir, Blizna, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2020

*) Fragment listu pochodzi z przedmowy Pera Olova Enquista w: Stig Dagerman, Poparzone dziecko, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2020


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce