Po drugiej stronie

 Mimo trzech dawek szczepionki jednak mnie przeczołgało. Bez dramatów, ale w sam raz, by się utwierdzić w swej odrazie do dzisiejszego świata i do przebywania w nim. Wzmogło się poczucie dziwności i jeszcze po wzystkim pozostało mi w uszach dzwonienie. A gdybym był zawodowym pieśniarzem, musiałbym odwołać trasę... Utraciłem melodyjność. Mam nadzieję, że to tylko czasowe... I jeszcze ta pogoda, uporczywie ładna, jeszcze potęgująca grozę... Dzień po dniu otwierałem okna w swym odosobnieniu na zastałe, nadgniłe już zimniutko i bezczelną słoneczność... Tu słońce, łączki krokusowe wesołe, a u sąsiadów najupiorniejsza, najregularniejsza wojna... I ja w chorobowym spokoju, z niespokojnym do wiwatu telewizorkiem... Bezradność. W mej dość wrednej wrażliwości... O Jezu! Niech ktoś coś z tym zrobi, niech to uprzątnie, niech się te upiorności nie dzieją! Gotów jestem zapłacić!... 

 Pewna część ludzkości weszła w znany schemat. Kataklizm, tonięcie, błyskawice, więc kobiety z dziećmi - trochę jak takie przetrwalniki - umieszcza się gdzieś jak najdalej od groźnych okropności, a mężczyźni idą się tłuc, bo naturę ich cechuje porywczość, a poza tym sprawa to honorowa. Honor to nic innego, tylko rozbudowana troska o cudze zdanie na nasz temat... Ja już do przeprowadzek skory nie jestem i kiedyś wyraziłem zdanie, że chyba tylko wojna by mnie przepędziła gdzieś ucieczkowo w świat... Ale jak jej realność stała się odrobinę bliższa, to myślę, że bym chyba nie uciekał... I to już nawet nie idzie o honor, tylko że już by mi było wszystko jedno, chyba... Takie przyspieszone zmarnowanie. Profesjonalne jakieś bitki są mi obce, siedziałbym więc pewnie gdzieś z pozostałymi babami i robił z nimi powitalne i łatwopalne koktajle dla najeźdźcy, bo cóż innego... 

 Te same telefony, takie same ciuchy i fryzury, i to wszystko raptem w scenerii jak z drugiej wojny... Mariupol, już kolejne takie miasto symbol... Czysty obłęd. W tych nagłych ruinach widać jakieś kobiety, które na prowizorycznych paleniskach w znalezionych garnkach wyczarowują coś z niczego, by ludzie mogli choć trochę oszukać głód... Jezus - Maria! Miron Białoszewski od razu przyszedł mi na myśl i "Pamiętnik z powstania warszawskiego"... Tchórzliwa napierdalanka wroga, z daleka... Jakiś mit się na naszych oczach rozsypuje, ten o rosyjskiej armii, co jawi się dziś jak jakaś dziadowska, obdarta, brudna grupa rekonstrukcyjna na dwudziestopierwszowiecznym dopingu... To naturalnie budzi jakiś optymizm i liczę, że Ukraina się stale dozbrajana obroni i dodatkowo wróci do swych pierwotnych granic... A my, z zewnątrz, winniśmy dusić jej wroga ekonomicznie...

 To wszystko wygląda jak straszliwa noc żywych trupów. Ktoś się kiedyś wyraził, że Rosja to taki trochę zombieland... Pewna jej część posłana została na taką bezsensowną rzeź... Prą niezdarnie w przód, grzęzną, płoną... Kacapskie młodziki w rękach dowódców - degeneratów, okradzeni przez państwo z życia, nawet nie niewolnicy - po prostu rzeczy; tani, mało wartościowy materiał, którym można palić...

 Dostojewski poopisywał trochę wschodnich makabrycznych zabaw. Skąd się bierze tamtejsza pogarda do pojedynczego człowieka... Skąd to zło? Czemu na przykład doprowadza się do radosnego śmiechu dziecko, żeby potem strzelić mu dla zwyrodniałej uciechy z pistoletu w twarz na oczach oszalałej matki...

 Nic się nie zmienia. Tylko urządzenia mamy nowe, te wykwity zdziczałej nauki. Ot - można dziś z morza wystrzelić rakietę, by walnąć nią w porodówkę... Wspaniali jacyś inżynierowie nagłowili się tęgo, by dać opętanym bestiom taką możliwość... W "Braciach Karamazow" Dostojewskiego Iwan pyta się Aloszy: Wytłumaczysz mi, na co potrzebne są takie potworności? Czy w istocie po to, aby się człowiek nauczył odróżniać zło od dobra? Jeżeli poznanie ma się odbywać takim kosztem? Wszystkie przyszłe błogostany stają się w tym świetle nic niewarte...

 Ale życie jest nieustępliwe... Więc i w tym Mariupolu będzie się pewnie tliło do oporu... Przypomina mi się inne wojenne miasto, Sarajewo, i taki jeden chłopak, dla którego przedzieranie się przez aleję snajperów na pewien dłuższy czas stało się codziennością. Był jak tylu innych, co na przekór skurwysynom, na złość im żył! Opowiadał, że podstawową jego troską była świeża bielizna, o którą dbał jak nigdy wcześniej... - Bo jak by mnie gdzieś postrzelili, ktoś by mnie opatrywał, może by trzeba było zdjąć spodnie, to żeby nie gadali, że noszę brudne majtki... Jak na wojnę dziwaczny może drobiazg, ale ile w tym hartu! Troszczyć się o higienę w zgliszczach - to niebagatelny wyraz chęci życia, mimo wszystko...

 Apokaliptycznie jest... Z tą pogodą jeszcze... Pamiętam, że na początku tej całej pandemii też tak było pogodnie, sucho, pyliście, i była apokaliptyczna cisza, wszystko wymarłe, na przymusowym wolnym... Teraz też tak pogodnie, i sucho, tyle że nie pusto... W milionach już liczeni uchodźcy, morze, ocean dramatów, strachu, niepewności, strat... W takich to potwornościach pisze się historia, kolejny rozdział kryminalnego kalendarza świata... Bogowie, z jednej strony ogłupiała dzicz i jej ofiary, z drugiej marzycielska ludzkość, która śni o kosmicznych podbojach, mało tego, śni o jakichś cywilizacjach obcych... Inteligentne życie... Ja poznałem to ziemskie i muszę powiedzieć, że już żadne inne życie tego typu mnie nie interesuje. Ja mam dość tego. I wątpię, żeby to był ewolucyjny cel jakiegokolwiek życia... To tylko chyba taki wypadek, jakby jakiś stan chorobowy, przypadłość może jednak niekonieczna... Żadnej planecie nie życzę inteligencji... Nam się marzy zasiedlenie Marsa. Boże, jakie to jest po prostu niemoralne...

 Chyba Marek Edelman mówił, że w człowieku więcej jest zła... I racja... A to całe dobro, to taki mały opór, to negatywna siła wobec tego napędu złego, co to życie pcha gdzieś tam, przed siebie... Jak mówił Oscar Wilde: Ludzkość nigdy nie miała pojęcia, dokąd zmierza, wobec czego nigdy nie miała problemu z obraniem swej drogi... Zło tryumfuje, dobro trochę może ogrzać, ale każdy odsap po wstrząsach nie ma już wykwintnego smaku... A tam dziś rozpędzona machina zniszczenia - no cóż: jednych unicestwi, innych pozostawi z ranami na ciele i duszy... Będą kolejne szeregi z wojenną pamięcią... Myśmy ją już trochę utracili... Ja byłem napchany opowieściami straszliwymi, ze względu na makabryczne doświadczenia mego dziadka. Miałem potem nawet jakąś taką dziwną skłonność do makabrycznych lektur. Cała kupa obozowej literatury, to trudne do ogarnięcia zło, że w ogóle jest taka możliwość... Jako szczeniak drżałem, będąc przekonany, że każdy czegoś takiego musi doświadczyć. Że spokój to tylko taka złowroga cisza przed burzą... Potem uwierzyłem jednak, że tak źle być nie musi...

 Ale się przydarzyło, już całkiem blisko... Wybuchła wojna, bo widocznie musiała. Ach, ten wschodni fatalizm. On ma swoje dobre i złe strony. Jak nieszczęście spada na głowę, to mówi się: Los tak chciał. I jakoś trzeba to zmóc, z zaciśniętymi zębami. Ale z drugiej strony łatwo też niewolić... Przecież tyran nie musi być naszym losem... Tak, fatalizm powinien mi być bliski, przez przyjaźń z wikingami, których historia sięga też i wspaniałego Kijowa... Tyle że ich wiara w los nie była wiarą niewolnych, bo wiking był jednak indywidualnością, mógł kształtować swoje życie, jego więzi nie były niewolnicze... Tu zły los uderza w wolnych i niewolnych... Patrzymy i przeraża nas bratobójczy konflikt... To jak biblijna historia o Jakubie i Ezawie... Albo jak w "Alegorii Sary i Hagar" z Listu do Galatów: "Przecież napisane jest, że Abraham miał dwóch synów, jednego z niewolnicy, a drugiego z wolnej. Lecz ten z niewolnicy urodził się tylko według ciała, ten zaś z wolnej - na skutek obietnicy". (Ga 4, 22 - 23)... I cóż: 'Ale jak wówczas ten, który się urodził tylko według ciała, prześladował tego, który się urodził według ducha, tak dzieje się i teraz". (Ga 4,29)...

 Ciekaw jestem, czy Rosjanie się opamiętają. Może coś w ich martwocie drgnie, gdy zamienimy ich w wyrzutków. Powinni być odseparowani. Na pokolenia. I nie ma co robić wyjątków. Jeśli ktoś nie chce wycofać się z tamtego rynku, tutaj niczego u niego nie kupujmy, itd, itd... Już słyszałem jakieś drobne stęki, żeby może łagodniej potraktować kulturę, bo ona przecież łączy... Ale sztuka tak nie robi, niczego nie łączy, niekoniecznie buduje, i z pięknem jak z bogami - to niekoniecznie dobro... W najlepszym razie to wycieczka na lodowiec... Ona znajduje co najwyżej publiczność, zadziałać może punktowo, i to też zależy na kogo (Hitler cały spadek po matce wydał na bilety do opery...), ale wiedzie swoje suchotnicze życie gdzieś obok, choć artysta lubi się puszyć i opowiadać o swej doniosłości, zupełnie jak kapłan zachwalający moce swej świątyni... Wszystkie one jednak - te z bogami i te bez bogów (czy lepiej powiedzieć - z półbogami) - to już tylko gruźlicze wypieki, bez których, przyznaję, byłoby dość marnie, pusto... Ale na Rosjan musi spaść kara. Może zaczną odmieniać swój los, może uznają wreszcie, że sami mogą chwycić za ster, a nie dawać się wiecznie komuś łapać za pysk. Mają coś do przepracowania, od przekupek po pieśniarzy, ale u siebie, z dala od nas...

 To niesłychane, że są ludzie, którzy patrzą w dal, po to by ciskać tam bomby i rakiety... Jeszcze przed tą masakryczną awanturą, tak niedorzeczną, natknąłem się na poetycki kawałek Hallgríma Helgasona (tego od "101 Reykjavik" i "Poradnika domowego killera") w - o ironio - rosyjskim tłumaczeniu... To kawałek z tomu "Lukka"... Takie myśli i myślątka ze spacerów z psem, trochę w Reykjaviku, trochę w północnej Islandii, na Hrísey... "Po drugiej stronie fiordu..." Obrazek pasuje do Hrísey, przeuroczej wysepki w kształcie łezki, którą obmywają wody Eyjafjörður... Od północy fiord rozlewa się w ocean, po zachodniej stronie przyjaźniejsze, zasiedlone brzegi; po wschodniej przecudne, bezludne górskie surowości, spiętrzenia skalne z wiecznym śniegiem - słowem: budząca jakieś bezimienne tęsknoty, groźna, majestatyczna subarktyczność Látraströnd; od południa zaś biegnąca w dal, ku Akureyri, gardziel wielokilometrowej zatoki... Z wysepki jak łezka, z wysepki edredonowego puchu, widać po zachodniej stronie rozciągnięty wzdłuż brzegu fiordu Dalvík, mieścinkę, co się jakiś czas temu przemieniła i w ośrodek narciarski z miłym, nieprzesadnie wymagającym stokiem... Patrząc o zmroku, gdy zapalają się światełka... Jest w tym tyle spokoju. Sam lubię się gapić na migoczące w oddali miasta i miasteczka... Ludzie w życiu gdzieś przystają, osiedlają się, chcą być w jakiejś gromadce, choćby najmniejszej. Skoro tam są, widać, że brzeg jest przyjazny. Znać, że im tam jakoś dobrze, skoro okna nie są ślepe... Co trzeba mieć w głowie, żeby na coś takiego mierzyć się z czymś śmiercionośnym?... Dlaczego człowiek pozwala sobie na taką bezmyślność?... Z jednej strony puste głowy, bez żadnej wrażliwości i wyobraźni... Choć i tam, w krainie barbarzyńskich najeźdźców nie brak i tych z przeciwnej strony, z tej strony gdzie życie, rozum, gdzie podoba się poezja o łagodnych tonach... Oby to kiedyś przeważyło... Oldze Markiełowej spodobało się to:

Hallgrímur Helgason

"Po drugiej stronie fiordu..."

 

Po drugiej stronie fiordu

urocza miejscowość,

łańcuszek świateł.

 

Jakby pociąg przybyły na stację

w swej długiej podróży przez świat.

 

Jakby pociąg, co już tyle czasu na postoju,

że ludzie zdołali zmajstrować

i świątynię, i linową kolej.

       przełożył Kiljan Halldórsson

 

Chciałoby się przy tej okazji powiedzieć: gdy widzisz miasto w oddali, nie niszcz tej delikatności... Gdybyś patrzył z bliska, zobaczyłbyś dość trosk. Po co dokładać nowych?... A z daleka wszystko wygląda tak spokojnie, kojąco... Warto temu spokojowi się poddać... Podobny widok jest z kosmosu... Nocna ziemia pełna światełek... Wszystko niby takie solidne, a tak kruche... Kruche, zwłaszcza teraz, gdy to ziemskie, inteligentne życie posiadło moc pozwalającą zdmuchnąć wszystko jak byle świeczkę...

Komentarze

  1. Już z uszami lepiej? To jest kurestwo ta choroba…

    Co do Rosji pełna zgoda. Że Ty umiesz pisać o tym ja nie chce nie umiem pisać w ogóle nie chce tego robić!
    Ja się boje że to jest troszkę analogia do 1920 roku jak Bolszewia tu szła. Dostała łupnia i nam się też wydawało że pokonamy kacapów, a oni poczekali i 1939 inaczej nam zagrali. My to wiemy że ufać im nie wolno nigdy. Teraz się uspokoi coś oddadzą coś przyciszą, odczekają i napadną od nowa… Nie mam złudzeń. Ukraina nie może iść na żadne pokoje - trzeba napierdalać bez przerwy w ruskich…

    Śledzę kilku Rosjan na insta, którego maja z VPN obchodząc kremlowski ban. Oni pokazują swój moskiewski świat jak codzień - city rośnie a wszyscy idą do kina na Zorro z naciskiem na Z! Kurwa! Kim jesteście ludzie - bandziory!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Breiðfjörð

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce