Duży Książę (19)

 Przez jakiś czas w domu panowała śmiertelna cisza... - Śmiertelna - pomyślał Książę trochę z nadzieją, a trochę ze strachem, że tam, za zamkniętymi drzwiami leży kolejny trup, koło którego trzeba się będzie przedostać na zewnątrz. - Że też musiałem się ujawniać, i że dałem się wmontować w tę sytuację. - Chciał znów sięgnąć po butelkę, ta jednak, niezakręcona, pozbyła się w wymiotnym zamieszaniu swej zawartości, która natychmiast wsiąknęła w materiał płaszcza. Nadal siedział między sedesem a wanną nie wiedząc za bardzo, co ze sobą począć. Naraz rozległo się ciche pukanie...

- Nie wiem, ja może bym zagotował wody na herbatę - powiedział niepewnym głosem Petrus i znów lekko zapukał do drzwi. - Wszystko z panem w porządku?

- Jak to w porządku!? - Książę nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. Kilka razy uderzył się mocno po policzkach otwartymi dłońmi. - Ja chyba zwariowałem... Mamy pić herbatę?

- A jak się nie napijemy, to coś zmieni?

- Dobre pytanie. Może rzeczywiście jakimś wschodnim - kto wie - zwyczajem przed mającą nastąpić zmianą warto usiąść przy herbacie. Masz Earl Greya? Zwykle go nie piję, więc przy tak niezwykłej okazji...

- Powinien być.

- Co za ulga...

Książę zebrał się w sobie, wydostał się ze swego płaszcza i postanowił opuścić łazienkę. Teraz mógł się trochę zorientować co do miejsca, w którym tak lekkomyślnie się znalazł. Stary, drewniany dom, w dość kłopotliwej, acz cennej lokalizacji. W nozdrza uderzył go zapach starych książek. I wszystko wokół było tu stare, ale utrzymane w całkiem przyzwoitym porządku. Można by to nawet potraktować jako styl, a nie niedostatek.

Książę minął sień. Tam leżał on, czy raczej to, co po nim pozostało, przykryte w tej chwili krzykliwą, cytrynowożółtą kotarą...

- I popatrz co teraz - powiedział poirytowany Książę. - Przecież to jest jakieś siedemdziesiąt kilogramów łatwo psującej się materii...

- Może... - Petrus chciał coś zauważyć, lecz brakło mu właściwych słów i szybko zajął się na powrót nastawianiem wody i poszukiwaniem pudełka z herbatą.

Książę usiadł na taborecie. Podobała mu się ta kuchnia pełna mocno zużytych sprzętów - miała w sobie jakąś szczególną przytulność. Mieściła się w narożnym pomieszczeniu, tak że widać z niej było podjazd, za drugim zaś oknem rozciągał się pyszny widok na jezioro. Tylko tej malowniczej małej wyspy nie można było stąd dostrzec. Całość widoku psuła jedynie uschnięta, częściowo obłupana z kory jabłoń, która, jak się chwilę potem Książę dowiedział, bardzo irytowała Petrusa, przez całe lata; biedak nie miał jednak siły, by ją usunąć, a nie chciał nikogo prosić o pomoc, bo to nie leżało zupełnie w jego naturze pełnej poczucia absolutnej bezwartościowości.

- Mniej więcej tak to miało wyglądać - odparł Petrus, gdy Książę powrócił do głównej treści obecnej chwili. - Zabójstwo, a potem samobójstwo. Chociaż nie brałem przecież pod uwagę Aubreya... I to jeszcze. Co za...

- Tak, tak, równie idiotyczna byłaby tutaj Dolly Parton, z pewnością. No, ale takie rzeczy się zdarzają. Trzeba się pogodzić z tym, że życie pozwala sobie nawet na tak idiotyczne najścia... A więc chciałeś się zabić?

- W tym celu nawet pojechałem do miasta... To znaczy, żeby najpierw kogoś zabić... - oznajmił Petrus i wsypał do swojej szklanki łyżeczkę cukru. - Pan słodzi? - Książę uczynił tylko przeczący gest. - Tak na próbę. Jakąś babę...

- Ale czemu?

- Moja rola się skończyła... Właściwie czuję się tak, jakbym już wcześniej kogoś zabił. Ojca... Był coraz ciężej chory, już nie mógł się ruszać o własnych siłach, i ja już nie dawałem rady... Jednego ranka bardzo mu się pogorszyło. Postanowiłem nic z tym nie robić. Wymknąłem się, grając przed sobą, że niby wyszedłem jak zwykle, po sprawunki... I rzeczywiście byłem w sklepie... Chciałem mieć choćby jakieś szczątki usprawiedliwień dla mego rudymentarnego sumienia... Gdy wróciłem, było już po wszystkim. Znalazłem go w jakiejś dramatycznej, ratunkowej pozie, w sytuacji, w której brakło nawet brzytwy...

- To nie wystarczyło wcześniej jego zastrzelić, by wypróbować działanie broni, a potem siebie...

- Ale o tym nie pomyślałem... A baby też nie chciałem zabijać... Bałem się, że mnie załapią, wytrącą broń.

- A i tak ją bezsensownie opróżniłeś. I jeszcze ja się napatoczyłem.

- Właśnie... Bez tego... Może nikt by go tu nie szukał... A teraz... Pewnie chodzą za panem... Tak można by coś zrobić, zanim... Sam już nie wiem... Ja nie nadaję się do więzienia...

- A niby co by było?

- Nie, nie... Gdyby tak...

- Ale dziwne, że nic się nie dzieje. Czy ktoś rzeczywiście nie śledził mnie? Niczego nie zauważyłem, nie spowiadałem się ze swych zamierzeń. Nie wiem sam, co o tym sądzić.

- Może udałoby nam się go ukryć?

- Może? Nam? Co ty chcesz zrobić? Zakopać go w ogródku? Mam lepszy pomysł, służę namiarami: Alan Campbell, 152, Hertford Street, Mayfair.

- Bardzo śmieszne. Tam, po lewej, jest stara szopa...

Co sprawia, że podejmujemy głupie kroki? Czemu Książę znów taszczył nieporęczny, okryty żółtą materią ciężar razem ze świeżo poznanym Petrusem? Był w środku jakby sparaliżowany. Całkowicie bezmyślny. Dawał się wieść w groźny być może absurd. Jak na złość zaczęło padać. Tak pomyślał. To go szczególnie w tej chwili rozzłościło: mokre krople deszczu za kołnierzem, przedzierające się na rozgrzane przez wysiłek plecy... - No chyba cie porąbało - wrzasnął, kiedy okazało się, że Petrusowi wyleciał gdzieś z dziurawej kieszeni kluczyk do szopy... - No co ty wyprawiasz?! Jezus!

- Musimy go zabrać z powrotem.

Książę upuścił ciężar na zroszoną deszczem ziemię. Aż się wzdrygnął, bo w zwłokach jakby coś beknęło.

- Tam się coś dzieje? Pod tą kotarą...

- Nie wiem, weźmy go. Lepiej żebyśmy tu tak nie sterczeli.

- Z pewnością nam to nie służy... Nie wierzę, że to robię! - dodał jeszcze, unosząc znów nogi nieboszczyka.

Wgramolili się z trupem do domu, gdzie czekała na nich niedopita herbata. Lecz Książę nie chciał dłużej tu przebywać i dopadł do telefonu wiszącego przy schodach wiodących na poddasze. Petrus jednak szybko go dopędził, odtrącił na bok po czym oderwał urządzenie od ściany i roztrzaskał o podłogę!

- Nie!

- To gdzie masz komórkę?

- Kluczyk się zgubił.

- Przecież mówię o...

- Aha, aha!,nie mam, nie mam... Nie używam!... Więc Książę nie ma swojej? 

Wrócił do kuchni. Za nim wszedł Petrus. Książę złapał go za kołnierz koszuli i mocno nim potrząsnął. Pchnął go potem w stronę zlewu. Petrus w ogóle się w tej chwili nie bronił. - Opamiętaj się, durniu! - Książę chwycił go za twarz, by po chwili wymierzyć mu jeszcze policzek. - Przecież to trzeba jakoś rozwiązać.

- Nie ruszę się stąd...

- Przecież nie mogę tego tak zostawić. Bo jeśli...

- Co jeśli?

- Nie wiem. Pewnie chyba lepiej milczeć. Ale ciebie musi spotkać kara. Czemuś ty do niego strzelał?

- Kara? Ja już zostałem ukarany, sam nie wiem, dlaczego. A on mi w piekle pomóc nie chciał. Tylko dolewał oliwy do ognia... Bo po prostu życie musi sobie z kogoś podrwić... I on znowu ze swoimi uwagami, śmieszkiem... Nie mógł sobie darować. I niech nikt nie mówi, co drobiazg, co nie... Aaa, w gruncie rzeczy niewiele mnie to obchodzi... Ale że... Hm, to zaskakujące... Przecież życzliwi donieśli, że to kurwa... A tu takie progi...

- Zawsze można uznać, że to ja upadłem... Ja podejrzewam rzeczy po stokroć potworniejsze. Tak się teraz zastanawiam... Ludzie jednak mogą znikać, można ich unicestwiać. Ważne tylko, by mieć nosa, by znaleźć takich, o których można mieć niemal stuprocentową pewność, że nikt ich nie będzie szukał... W rozmowie z Maxem...

- Co?

- A nie. Głośno myślę, za głośno...

- Max... Coś się zaczyna sklejać... No tak. I co za upadki? Przecież oni jeszcze na szczytach pokarmowego łańcucha...

- A mógłbyś być przecież pyskaczem... Chyba masz jakieś zadatki.

- Niczego nie wypielęgnowałem... A w łóżku mnie gniotą sprężyny, tak że już nie mogę spać. Wstaję rano jak paralityk... I ani  mi w głowie, by coś z tym zrobić...

Petrus usiadł na podłodze z kolanami pod brodą... - Wszyscy uciekli. A ja zrezygnowałem. Teraz wszyscy nie żyją. Ale wszyscy na jakiejś łatwiźnie, jednak. I ja jednak muszę być tym najsilniejszym, bo ci zostają na końcu, takie ostatnie drzewo na porębie. Wszystkich łatwo trafił szlag, litościwie, nawet tego ojca, przynajmniej do końca w higienicznych warunkach... A ja już nawet nie mam kulki w tej dziadkowej pukawce... Wie pan, jakie tutaj, jeszcze za dziadkowych czasów, toczyło się życie... Bujny warzywnik, roje krewniaków, kwiaty, co rusz okazja do biesiady i hałasu wesołego... I ja jakiś taki w tym obcy, od małego... Sam sobie wystarczałem. Z tą swoją dyspraksją... Najbardziej lubiłem siedzieć w lesie i patrzeć na wszystko z daleka... Lubiłem też bawić się w księdza...

- Tak?... Jest coś uwodzicielskiego w półbabku o silnej władzy nad ludźmi, nieprawdaż?... Może być pokusą dla pewnych kalekich natur... 

- Lubiłem też patrzeć na zabijane zwierzęta... Wszystko jest w zasadzie ciekawe... Przy niezdolności do jakiejkolwiek roli nic innego nie pozostaje poza beznamiętnym zaciekawieniem... Być nigdzie, pod każdym względem...

- Ja natomiast mam ochotę, by być gdzieś, gdzieś indziej... Wszystko mogło się jakoś ułożyć, ale nie pozwoliłeś. Nie chcę w nic wnikać, nie chcę, pomny twej niechęci zresztą, niczego szacować, mierzyć, co małe, co wielkie... Jak to powiadał Schopenhauer: - Nie ma tak wielkiego nieszczęścia, którego człowiek nie zdołałby znieść, a jednocześnie nie ma zbyt małego drobiazgu, by człowieka zabić... Rozumiem, że pozostałeś bez środków do życia. Może więc najwyższy czas, żeby ktoś zaopiekował się tobą. W tej sytuacji pozostaje jedynie zakład penitencjarny.

- Nie mam ochoty na towarzystwo.

- No tak. To nawet chyba nie jest taka zła cecha. Grupa to też pieroństwo. Skrajnym przejawem stadnego życia jest wojna, co jest przecież doprowadzoną do ostateczności grą towarzyską... A tu taki cichutki heroizm, indywidualny...

- I jakaż by to była zapłata zań teraz...

- Zwykle jest licha...

- Lichy też ten Everest.

- Każdy na swój sposób francowaty... Tam jest ciągle cisza. Popatrz... Nikogo - zauważył Książę patrząc przez firankę za okno... - Po prostu cicho sza! Ja ci dam szansę, choć co ty, biedaku, uczynisz?

- Nie rozumiem.

- Ja też. Ale fakty są takie, że w progu leży kawałek mięsa, który już ulega przemianom i zaraz zacznie potwornie cuchnąć...

Petrus postanowił rozejrzeć się jeszcze za innym kluczem do szopy. Szperał gdzieś po szufladach. W ostateczności wyłamie się drzwi. Książę usłyszał naraz jakieś pluśnięcie. Dźwięk kropli, jakby z telefonu sygnalizującego przyjście wiadomości... To gdzieś z sieni. Czyżby telefon Aubreya? Podszedł do jego zwłok. Lękał się ich dotknąć, za żadne skarby nie chciał już tego czynić... Szczęśliwie spojrzał na jego wierzchnie okrycie wiszące przy drzwiach na haku. Co za ulga. Nie musiał ze strachem przeszukiwać ciała. Telefon był w wewnętrznej kieszeni... Z punktu widzenia policji zawsze to dobrze, gdy w chwili popełnianego przestępstwa i chwilę po nim człowiek z reguły, choćby nie wiadomo jak się starał, działa z niedbałością... Aubrey więc ratuje sytuację!... Książę nie zaniedbał przynajmniej jednego - ma przy sobie szczęśliwy, jak mniema, pierścień... Szybko wybiegł z domu... Ach nie, nie bądźmy niedbali... Schował telefon do kieszeni spodni i wrócił po swój płaszcz. - Gdzież on? Do licha! Ach, łazienka. Tam się go pozbył, wściekły na niezakręconą butelkę... Ale może dobrze się stało... Gdy już opuszczał łazienkę z przewieszonym przez ramię płaszczem, drogę zastąpił mu Pertus. Najwyraźniej nie znalazł klucza, bo w ręce trzymał łom. Książę nawet się nie zastanawiał, jaki użytek Petrus zamierza z niego zrobić i cisnął weń z całej siły pustą butelką. Zaskoczony Petrus upuścił żelastwo, które z głuchym hukiem uderzyło w drewnianą podłogę, Książę zaś wziął nogi za pas... Nie zastanawiał się, czy wyrządził Petrusowi jakąś krzywdę. Ale ta niedbałość... Butelka tam została, lecz Książę pomyślał o niej dopiero, gdy znalazł się przy nadal na głucho zamkniętej leśnej kapliczce. Biegł, cały czas biegł, wyboistą drogą, aż znalazł się w sąsiedniej wiosce, a ściślej na jej skraju, skąd, odzyskując powoli równowagę i spokojny oddech, zatelefonował do lady Dunghill...

- Nieszczęście, moja droga, nieszczęście! Musisz tu natychmiast przyjechać. Chyba jesteś dostatecznie trzeźwa...

- Ależ naturalnie.

- Musisz być sama. Tylko ty.

- Ale gdzie ty jesteś?

- Zabrnąłem do sąsiedniej wsi, tej powyżej, za silącą się na gotyk kapliczką...

- Ale co się stało?

- Po prostu przyjedź. Jestem przy samym wjeździe, skryty w tej chwili za dębem, swoją, jak widzę, własnością, bo każdy pomnik przyrody jest nią w mym księstwie... Ach, jak to miło znaleźć w tej sytuacji coś swojego - zawołał do telefonu wyraźnie ucieszony w tej chwili Książę...

- Drogi Aleksandrze, jesteś doprawdy tajemniczo niemożliwy.

- Ratuj mnie! Najdroższa!

CDN


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce