Passíusálmur nr 51

Nauteyri. Jakby na krańcu świata. I na krańcu krainy, gdzie rodzą się chmury i poeci. Szuter, trochę ziemskiej surowizny, woda, i drugi brzeg. Często w przymgleniach, jakby już nie dla ludzi, jakby tam już zaświaty, kraina duchów i wszelkich cudactw, na jakie stać ludzką wyobraźnię tak lubującą się w strachach... Można podumać choćby przy poetyckiej kawce... Aż kusi, by po odstawieniu filiżanki ruszyć na drugi brzeg, tak wpław, w pełni świadomości, że to już bezpowrotność... Ech, ja zawsze tak nieśmiało podchodzę do morza. Kara za tę nieśmiałość jest bolesna...

Piękno natury. Jakby takie szyderstwo. Choć ona sama niczemu nie jest winna. Wspaniałość zrodzona ze wspaniałości, niestety w pewnej części to łup dla śmiesznych bogów drugiego sortu... Dwóch. Królować chciał tylko jeden. Zasiadł więc na tronie ten brutalniejszy. Paskudny uzurpator, przybłęda, który stworzył sobie nas ku swej prymitywnej uciesze... Przypominają mi się takie sceny z życia bogów drugiej kategorii w "Infernie" Strindberga... Pierwszym ludziom strącony z tronu bóg podsunął owoc, by mogli wiedzieć, jaką to żałosną zabawką się stali. Uzurpator się zdenerwował i za to struł ludzi jadem miłości. Zrodziły się: zazdrość i bratobójstwo, nienawiści i dziczejące namiętności. Zaroiliśmy się jak paskudne robactwo. Tedy ten strącony, co to się uparł nieść światło, postanowił rzecz całą w poczuciu beznadziei utopić w wodzie, uzurpator jednak ocalił sobie garstkę tych najmniej rozgarniętych, w odpowiedzi na co strącony podarował ocalałym wino, bo w nim przecież prawda, ale uzurpator nie pozostał bezczynny i wlał w wino szaleństwo, rozpustę, zapomnienie i bydlęcy sen... W końcu strącony wszedł w postaci swego własnego syna między ludzi, by odrzeć śmierć z grozy... Niestraszna śmierć i tolerancja. Taki mniej więcej przepis na życie się zrodził, by utrzeć nosa uzurpatorowi. Ale ludzie wszystko w złego diabła zmienią. Zamienili weń także swego Zbawiciela, w imieniu którego dopiero zaczęli dręczyć, mordować, krzyżować na wszelkie możliwe sposoby... Śmierć nie straciła swej grozy, przeciwnie - stała się tak straszna, że okazała się najwspanialszą, najdonioślejszą karą, jaką sobie można wyobrazić... Kat - wierny sługa ludzkości. Już tak utrudzony. Jak ten, o którym opowiedział Pär Lagerkvist... Zamordował też syna samego boga. To przecież żaden zbawiciel nie był. Niedorostek. Nieborak. Aż żal było wbijać gwoździe w tę nędzę... On miałby zdjąć z kogokolwiek jakieś brzemię? Odkrył Kat u Lagerkvista, że to on jest Chrystusem, z piętnem katowskim na czole. Bogowie dawno już pomarli, ukamienowani na amen. Ja jestem waszym Chrystusem - woła Kat - zesłanym wam na ten padół. Do walki na ziemi i dla ludzkiej złej woli! Wasz Bóg nie żyje już od dawna "Ale ja, wasz Chrystus, ja żyję! Ja Jego potężna myśl, Jego syn, którego wydał i spłodził z wami, kiedy jeszcze był mocarny i żywy, i wiedział, czego chce! Jak On to sobie wyobrażał! Teraz wietrzeje niczym trędowaty na swoim tronie, a Jego proch rozsiewają w pustyni niebiańskiej jałowe wiatry wieczności. Ale ja, Chrystus, żyję! Po to, żebyście wy mogli żyć! Idę na wyprawę wojenną przez świat i zbawiam was co dzień krwią! I mnie nie ukrzyżujecie"! Tęsknił do swej ofiarnej śmierci, tak jak to czynił jego nieszczęsny brat, chciał, żaby przybito go do krzyża, by mógł wyzionąć ducha w wielkiej, miłosiernej ciemności. Ale próżno czekać. Gdy Kat dokona swego dzieła i nic mu do roboty już nie pozostanie, będzie nadal niespokojnym duchem prześladowanym w nocy wszechświata udręką, żalem, zgrozą z powodu tego, co dla ludzkości uczynił... "Odejdę w wieczną ciemność, porzuciwszy swój krwawy topór na pustej ziemi, na pamiątkę rodu, który niegdyś tu żył".

Póki co kat ma co robić. Uzbrojony w zabójcze żelastwa i słowa...

Zła nie brakowało nigdy i w takim to też złym świecie, na jego krańcach, zjawił się w 1908 roku Aðalsteinn Kristmundsson, na którego wołali Alli i który później przybrał kamiennie brzmiący pseudonim Steinn Steinarr. W tych jego Fiordach Zachodnich bieda była spora, aż w końcu tak zaczęła piszczeć, że nieszczęsną rodzinę rozparcelowano po bliższych i dalszych okolicach. Takie były wtedy metody... Niby to w trosce je dekompletowano... I tak m. in. Alli miał iść na zmarnowanie. Częściowo tak się zresztą i stało. Miał tyrać sobie gdzieś tam na życie, choć on do fizycznej roboty za bardzo się nie nadawał, o czym pewni dobrodzieje szybko się przekonali. Alli o bujnych włosach (jak potem wspominał Laxness, był on największym ze wszystkich kolegów włochaczem...) był młodzieńcem chmurnym, z nikim się nie przyjaźniącym, samotnym, wewnątrzsterownym i pyskującym w wyrafinowany sposób, bo łatwo przychodziło mu tworzyć uszczypliwe rymowanki. Wykryto w nim potencjał... Ważnymi w jego życiu stali się poeta Stefán frá Hvítadal oraz młody poeta i nauczyciel Jóhannes úr Kötlum... Plątał się w tym nieszczęsnym życiu Steinn, twardy, bezkompromisowy, wiecznie w jakiejś kontrze do świata. Poetyczny biedak. Pierwszą rzecz, którą mu wydrukowali był chyba wiersz urodzinowy, którego adresatem był kompozytor Sigvaldi Kaldalóns... I tak poszło. Po tym zrodził się Steinn Steinarr. Najpierw szedł pod czerwonym sztandarem, bojowo, w przejęciu nędzą, kryzysem, dolą paskudną wyrobników; a potem raptem powiało rezygnacją, pesymizmem, nihilizmem, załopotała biała flaga... Uznanie nie przyszło łatwo. Często musiał chować do kieszeni dumę i brać się za fizyczną robotę, co tylko rujnowało mu wątłe zdrowie. Bardziej pomieszkiwał niż gdzieś mieszkał. W przyjaznym artystom Unuhús stał się takim migoczącym bywalcem. W okołopogrzebowym wspomnieniu Halldór Laxness, przyjaciel i mentor Steina, opowiadał, jak to w Unuhús gospodarz zawsze szykował o jedno nakrycie więcej, stał tam, jak mówił, puchar dla bogów. Bogiem, który tam zasiadał, był Steinn, w tym legendarnym swoim płaszczu, którego nie zdejmował, z postawionym wielkim kołnierzem i szalem otulającym szyję. Oszczędny w słowach, choć słowach zwykle celnych i kłujących. Nie wiadomo było, skąd przybywał i nikt nie wiedział, dokąd po odpoczynku się wybierze... Twardy Steinn, co zawsze miał pod górkę. A to zbyt czerwony, a to znowu nazbyt nowoczesny. Bo poeta wyżywał się zarówno w formach tradycyjnych jak i w tych bardzo od nich odległych. Był wszechstronny i w nastrojach przebogaty. To zły, to kąśliwy, to smutny, pusty, to znów radosny, wzniośle patriotyczny, ostrzegawczy, prześmiewczy, autoironiczny... Słowa, słowa, piękne, z zaklętą w nich melodią... Przywołałem wspomnienie Laxnessa... To był 1958 rok, rok śmierci Steina, bo Steinn krótko żył, ale żył akurat tyle, by przynajmniej umrzeć jako człowiek szczęśliwy. Halldór Laxness był wtedy świeżo upieczonym noblistą, Steinn był także już sławą, choć jedynie lokalną, bo żywiołem jego była poezja, której uroki trudno oddawać w innych językach... Poeta jednak znacznie bardziej splata się ze swym językiem i tylko w nim najpełniej przemawia, najdoskonalej brzmi... 

Steinn miał też pod górkę w miłości. Przyjaźnił się bardzo z malarką Louisą Matthíasdóttir (1917 - 2000). Mają nawet wspólne dziecko - artystyczne, którym jest utwór "Halla", odnaleziony po latach i wydany w 2000 roku z jej ilustracjami... Ale żeby ożenek? Taki Steinn, największy biedaczyna w całym Unuhús, bez bliżej określonego statusu... Bardziej jakiś anioł o stu twarzach i olśniewających włosach... W końcu jednak się ożenił, z była swą dziewczyną, dawniejszą, z Ásthildur... Dopiął swego, choć też przez jej najbliższych nie był za bardzo akceptowany. Ale się stało. Los się zaczął uśmiechać i w ostatniej odsłonie życia, w rodzącym się uznaniu, przyszedł moment na pewną stabilizację. Zaczął również trochę podróżować, tak że do wcale obfitego zestawu miejsc, w których przebywał, doszły i adresy zagraniczne: Kopenhaga i oczywiście tamtejsza knajpa Hviids Vinstue, kiedyś bardzo popularna wśród Islandczyków, Sztokholm, Paryż, Majorka, Moskwa... Wszystko to jednak chyba po to, by z radością i zachwytem patrzeć z pokładów "Esji" czy innego "Gullfossa" na brzegi swej trudnej, nie zawsze łaskawej Islandii... Ciężka choroba postanowiła jednak, by szczęście za długo nie trwało...

Męstwo, upór, ciągła niezgoda ze światem i zdolność przeciwstawiania się wszelkim złym siłom, całym wręcz imperiom zła... Tak to mniej więcej wspominał Laxness... Przy trumnie Steinna ksiądz odczytał fragment z Księgi Hioba: - Czy zniszczonemu nie podaje się ręki? W nieszczęściu nie woła się o pomoc? Czy nie płakałem z innym w dzień smutku? Współczuła z biedakiem ma dusza... (Hi 30, 24 - 25)... A sam poeta powiadał: W zimnie i mroku modliłem się nie prosząc o litość. A wiersz był moim darem dla życia, tak jak być powinno... Mała rzecz, u wielu bez większej wartości...

Steinn Steinarr. Troska o biedaka. W biedzie. Głos o nędzy, bezdomności, głodzie, ale też śmiech, piękno świata, kolory, mimo wszystko, choć przecież jest tylko pusty ocean, ku któremu wszystko zmierza... Za czarną szybą nie ma nic... Piękny świat bez sensu... W ostateczności więc może lepiej gdy ostry rozum wyprą zmysły i uczucia...

Świat, zawsze zły i pełen męki... Ale gdyby może choć trochę tupnąć nogą... Dla Steinna nie było żadnych świętości i zadrwić umiał z wszystkiego. Tak się też stało z "Hymnami pasyjnymi" Hallgríma Péturssona... Ów Hallgrímur Pétursson z Hólar był sobie takim siedemnastowiecznym zuchwalcem i rozrabiaką z rodziny biskupa. Został wywalony z katedralnej szkoły za jakieś sprośne wierszyki i wylądował w Kopenhadze, gdzie pracował u kowala. Po islandzkich siarczystych przekleństwach rozpoznał go tam ponoć późniejszy biskup islandzki Brynjólfur Sveinsson, który to postanowił tego kowalskiego diabła przywrócić chrześcijaństwu. No i tak go przywrócił, że stał się nawet ów Hallgrímur duszpasterzem wykupionej grupy Islandczyków porwanych w 1627 roku podczas najazdu algierskich piratów, duszpasterzem - trzeba dodać - skandalistą, bo jedną panią oswobodzoną z innowierczej niewoli tak nawracał, że aż jej zrobił dziecko... Potem żył w Islandii jako ubogi robotnik, potem rybak, a wreszcie jako proboszcz... Aż zachorował na trąd i tak życie jego dobiegło końca, zanim to się jednak stało, poświęcił też wiele swojego czasu na pisanie i wśród tej pisaniny jego najważniejszym dokonaniem jest cykl 50 pieśni pasyjnych "Passíusálmar" z 1666 roku, w których to opowiada swej duszy o mękach Chrystusa, opisując w nich też rozmaite cierpienia ludzkie... I tak to oberwało się też trochę twórcy, którego poezja towarzyszy niemal każdemu pogrzebowi w Islandii, oberwało od Steina Steinara, który dopisał hymn pasyjny nr 51 (Passíusálmur 51)... Zwykle sądzi się, że to taki żart, ale ma rację poeta Pjetur Hafstein Lárusson, uważając, że ma on głębsze przesłanie... Zło pojawia się w coraz to nowych odsłonach i zaraz powszednieje... Staje się smutną, acz nużącą wiadomością... Na Valhúsahæð mają kogoś krzyżować... Całkiem nastrojowa w tym kontekście lokalizacja, w Seltjarnarnes... Zatem ludzie pakują się w autobus, i jadą, by się pogapić. Jest pięknie, ciepło, ocean taki błękitny. Straceniec oto się jawi: prześliczny, z wysokim czołem, złotowłosy... Zielonooka dziewczynka z wieloznacznym pytaniem się zwraca do mnie... Czy się to człekowi nie znudzi... Pozwalamy sobie na takie ekscesy, na skandal ukrzyżowania. Stale. Gotowi jesteśmy, nawet w imię takiego Ukrzyżowanego, konsumowanego przez wielu z nabożną minką i w poczuciu własnej lepszości, krzyżować nienawistnie więcej i więcej, już bez refleksji o cudzym cierpieniu, tylko z myślą o własnym dobrym samopoczuciu... W gruncie rzeczy sami siebie przybijamy do takich dech. Siebie nie rozpoznając w innych... Takim gwoździem do krzyża - czytaj do trumny - może być karabin, bomba, nóż, słowo obelżywe... Bo ten to nie nasz, nie krajan, bo inny, bo biedny, bo bogaty, bo kolorowy, bo gej itd, itd, itd... Niestrudzeni w męczeniu innych... To trwa i w jakimś sensie odnawia się znużenie, przy każdej nowej odsłonie... Nowość zaraz przecież staje się czymś powszednim, niedostrzegalnym, jak uliczny szum, w którym każde trwalsze dodatki się rozpływają, jak nagość tego, co jest rozbełtuje się w nocach i dniach, co zauważa w innym miejscu, w "Czasie i wodzie" Steinn Steinarr... 

Piosenka islandzka romansuje już długo z poezją Steina... Tu zaśpiewa Ellen Kristjánsdóttir:

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce

Klaus Mann. Ucieczka na Północ