Duży Książę (21)

 - Wspaniale, jest i herbata! - zawołał Książę na widok dymiącego imbryka niesionego przez sługę o uroczystej minie. - Tego nam trzeba, gorąca, mimo pożaru... Czy nie jest doskonały? - spytał jeszcze, wskazując na zdobny czajniczek. - Moja droga, bądźmy tacy sami! - zaproponował hałaśliwie, śmiejąc się, jak zawsze, na myśl o pewnym dziewiętnastowiecznym rysunku z "Puncha" dworującego sobie z wilde'owskiego estetyzmu. - Całkiem nie na miejscu są te moje zawołania Estetycznego Młodego Pana, wiem to doskonale, ale sytuacja jest tak absurdalna, że wypada tylko przejść nad nią do porządku dziennego... Ten paluszek to ja doskonale rozumiem... Miewam mądrych ministrów, bo wiedzą, co to smak przygody...

Lady przypatrzyła się Jego Wysokości z lękliwą badawczością: - Co za paluszek? Powinieneś, mój drogi, gruntownie wypocząć, bo to Bóg wie, co z tego jeszcze może wyniknąć...

- Nie, nie, to nic takiego... Jak się wszystko rozejdzie jakoś po kościach, pojadę do Bad Häring... A teraz wspominam... Będę musiał z uwagą się przyjrzeć gabinetowi, mając na względzie namiętności jednego z zasiadających w nim członków. Otóż wyobraź sobie, że jeden z nich regularnie odwiedzał Aubreya, by go tak tylko paluszkiem dotykać. Nic nigdy ponoć nie zaszło, choć zaszło tak wiele. Oto chyba dobra definicja przygody, żeby był dreszczyk, taki z niczego niemal; zdarzenie, w którym jest jednocześnie wiele, a w istocie nie ma nic... Zdrowo i bez zarzutu...

- Jednak ludzie wiele by mogli gadać, gdyby się wydało - zauważyła lady.

- Zobacz, jak jednak umieliśmy wytrwać w dyskrecji. Księżna wiedzie tak bujne życie, ale jest doskonale powierzchowna, niemal jak ulicznica... I staranna w doborze swych obściskiwaczy. To są zawsze osoby, na których tytuły nie robią wielkiego wrażenia. Mimo to żywię oczywiście przekonanie, że mieszkamy na bombie, bo oprócz tego podejrzewam, iż wokół mnie dzieją się ciągle rzeczy o wiele straszliwsze. Nie mam jednak żadnych na to dowodów, bo też i nie drążę tematu, dla świętego spokoju. Ale jeden nieostrożny ruch i strzępy naszych ciał zawisną na ogrodowych drzewach... A tak przy okazji ogrodu... Jakże Luka wydaje się nieskomplikowany. Kocha to swoje ogrodnictwo i zna się na nim przednio. Nic go właściwie poza tym nie obchodzi i skłonny jest wszystko wszystkim wybaczać. Jest tak blisko przyrody, że nic go nie dziwi. Proponowałem mu, zwłaszcza po tych głupich wypadkach z Emmą, posadę w moich ogrodach, ale jednak górę wzięło przywiązanie do miejsca, tedy wydelegował do mnie jednego ze swych wychowanków, najlepszego, jak stale zapewnia, z czym nie sposób polemizować... To chyba oddalenie od natury sprawia, że wytworzyło się w nas poczucie wstrętu - dodał Książę po chwili milczenia.

- Oby tylko, kierując się takim właśnie poczuciem, ktoś nie zdołał rozdmuchać czegoś z tego pogorzeliska... Chyba lepiej będzie za bardzo nie afiszować się z bólem...

- Tak mi radzisz, moja droga? Z pewnością masz rację. Naturalnie nie będę brał udziału w pogrzebie. Najwyżej tuż przed odjazdem zajrzę na grób... Ach, to okropne. Tak łatwo siać, ale ile z tego może wyniknąć kłopotów, stanów nie do uleczenia. Prawdę mówiąc wolałbym już do niczego nie wracać. To takie przykre, że jutro też jest dzień. Bo tak nam tu w tej pogodnej a nagłej żałobie miło, przy doskonałej zastawie, ze słodkim winem i z goryczą herbaty... Ty nigdy nie chciałaś mieć dzieci? Przepraszam, że zachowuję się nietaktownie, zupełnie jak kobieta...

- To nic. Chyba za bardzo się bałam. Powikłań. A raczej nie umiałabym podchodzić do swego potomstwa jak do skutków ubocznych intymnych przygód... A takich sytuacji jest wiele, jak się chyba domyślasz...

- No tak, ty łagodzicielko męczarni piekielnych.

- I już wystarczy mi ten Edward, co pojechał na wojnę... Tyle zachodu, żeby tak wszystko poszło w piach, pośród jakichś osobliwych cierpień...

- Tak, a tu raptem strach, wstręt, bezsens... Dobrze przynajmniej, że mnie rodzeństwo wyręcza w dynastycznych zobowiązaniach. Tak czy owak będzie z czego wybierać... A Księżna zawsze może się obmyć w nieskazitelnym źródle naszego czystego, przyjacielskiego małżeństwa... Wedle księżych oczekiwań jesteśmy zupełnie niepoprawni. Czyści, biali jak Skudeneshavn, do którego między innymi wybraliśmy się na nasz krótki i niezwykle cichy miesiąc miodowy. - Książę uśmiechnął się na wspomnienie swej nocy poślubnej, która w zasadzie zakończyła się tym samym, czym kończyć się musiały wizyty u Aubreya tego ministra od paluszka. Uroczystość zaślubin była skromna, naturalnie o religijnym charakterze, choć trudno było stwierdzić, czy ktokolwiek z jej uczestników oddawał się wierze w jakiegokolwiek boga, na czele z biskupem, którego grzeszność - wedle wszelkich nauk wygłaszanych przezeń do maluczkich śmiertelna i niewybaczalna - musiałaby wpędzić go przynajmniej w niepokój, gdyby cokolwiek z wiary w nim się tliło, tymczasem ten zawołany grzesznik dożył swych dni w absolutnej, gładkiej pogodzie ducha, na marskość wątroby wyhodowaną skrzętnie swym dyskretnym alkoholizmem. Niewielu jednak wiedziało o jego łajdactwach - dyskrecja, dyskrecja - co może było niekorzystne, bo, paradoksalnie, odwrotny stan mógłby u wielu wiernych pogłębić i ugruntować wiarę w Najwyższego, i to pełnego mocy oraz łaski, bowiem to wszystko, co ten malowniczy łajdak opowiadał, grzmiąc pośród patetycznych pogłosów katedralnych na temat wierności, miłości, skromności czy uczciwości, umiaru i czystości, powinno było nie tylko gasić wszystkie świece, studzić kadzielnice, przemieniać w czarne parasole wszelkie kwitnące gałązki, mrozić wodę święconą w kropielnicy i wyrywać włosie z kropideł, ale także skłonić żyrandol do zerwania się z sufitu i upadku prosto na jego głowę - jakimś cudem jednak nic podobnego nigdy się nie zdarzyło. Ani nawet nie rozległ się zaświatowy chichot księżnej Teodozji skłonnej za życia jedynie do wyuzdania, zarówno w miłości jak i w umartwieniach w dobie swego upiornego nawrócenia, które przyszło do niej w chwili krwawej pobudki u boku bezgłowego już gacha, co swój grób kazała umieścić u wejścia do świątyni, tak by każdy wierny mógł po niej stąpać przez wieki. Nic z tych rzeczy, tak więc ktoś mógłby, wiedząc wszystko o biskupie, zawołać: - Cud! A więc cuda się dzieją! Nie słychać ani chichotów, ani żyrandol nie spadł... Zatem ktoś czuwa - więcej - ma w sobie niezgłębione pokłady cierpliwości i dobroci. Jest więc nadzieja!... Po uroczystościach i po przyjęciu Książę zaprosił małżonkę na pięterko. Tam podano jeszcze herbatę. A samą noc poślubną przepajała atmosfera chłodnej rzeczowości. Nie było żadnych napięć, Księżna bowiem wiedziała, że miłość Księcia to tylko pewna ewentualność, że może rzecz cała się wyklaruje bez względu na cielesną stronę mieszkania pod jednym dachem. Póki co panowało sympatyczne koleżeństwo przetykane perełkami śmiechu i klejnotami chaotycznych dyskusji o sztuce. Książę w tym układzie wychodził naprzeciw oczekiwaniom poddanych, a jego żona zdobywała wyśniony przez jej matkę tytuł oraz swobodę, której u śniącej matki nigdy nie miała. Księżnę cechował zawsze ogromny apetyt na życie, a Książę obdarował ją łyżeczkami, którymi mogła go kosztować... Byle tylko jemu dać święty spokój... Za oknem panował już mrok, a herbaciany pokój wypełniał przyjemny, migotliwy blask świec, sprawiający, że wszystko wokół nabierało rozmytego z lekka piękna i wymarzonych kolorów... Świece cechuje wielka łaskawość, skrywać bowiem potrafią rozmaite niedoskonałości i doskonale współbrzmią z nocą. Nie przyświecały wtedy jednak żadnej namiętności, choć Książę od razu, upiwszy ledwie dwa łyki herbaty, oświadczył, że, rzecz jasna, skłonny jest udostępnić szacownej małżonce swoje ciało: - Przedyskutujmy całość - rzekł wówczas  - ustalając zakres mych możliwości i ustępstw, na jakie gotów jestem przystać... Pierwszym problemem okazały się włosy. Książę szczycił się tym, że jest niczym Nikola Tesla, tyle że nie ze względu na genialność umysłu, lecz przez wrodzony wstręt do włosów, szczególnie tych tworzących nazbyt rozbudowane fryzury, na które moda akurat panowała w tamtych czasach wśród kobiet płci obojga: - Wasza Wysokość będzie musiała uczynić coś ze swoją nadmierną fryzurą, upiąć wszystko jakoś tak, by zminimalizować ryzyko kontaktu z nią, bowiem nie jestem aż tak dzielny, by którąkolwiek ze swych kończyn w niej zatopić, nie wspominając już o twarzy - to ostatnie mogłoby mnie zabić, jestem co do tego absolutnie przekonany... (Ach, te wstręty, nieszczęsne fobie... Pośród religijnych szaleństw świata istnieją takie, co nakazują w swych obyczajach kobietom zakrywać włosy! Nic, tylko wśród Ojczulków Założycieli musiał być ktoś dotknięty trichofobią i w swym zacofanym z naszego punktu widzenia obłędzie, zmieszanym z niechęcią do kobiet, w ich włosach dopatrzył się diabła... Co za nieszczęścia przytrafiają się ludziom! Co za nieszczęsny mózg przytrafił się naturze, że aż wywołała w nim zjawisko wstrętu, tego szczególnie zjadliwego lęku, który w dalece niezrozumiałych zjawiskach odczytuje ostrzegawcze znaki...) - Myślę - kontynuował poślubnie Książę, jakby uszczegóławiając zagadnienia zawarte w ogólnikach wypowiadanych przy ołtarzu - że najdogodniejszy z mego punktu widzenia będzie z mojej strony skrajny minimalizm, jeśli idzie o zaangażowanie w całym tym mającym nastąpić akcie, o ile rzecz cała jest w ogóle wykonalna. Niestety, tutaj cały ciężar odpowiedzialności za powodzenie tego zamieszania jestem zmuszony złożyć na Pani barki, droga nam wielce, by nie powiedzieć kosztowna Małżonko. Moja propozycja jest taka - w swej wielkoduszności - co już zasygnalizowałem na wstępie - podaruję Pani siebie, i to zupełnie nago. Jeśli zadowoli Panią pośród tej prokreacyjnej wedle założeń krotochwili rola Howarda, mego pokojowca i kąpielowego, może mnie Pani uwolnić z odzienia własnoręcznie. Już nagi ułożę się na wybranej przez Panią powierzchni i pozwolę jej działać. O ile Pani sprawi swymi manipulacjami, że wiadomy organ zadziała, będzie Pani mogła na nim przysiąść i nadziać nań swoją tuszkę. A ja w tym czasie, w miarę możliwości, postaram się zatopić w sobie, tak by jak najmniej zakłócać całą procedurę. Jeśli rzecz się powiedzie, poślemy Howarda do piwnicy po najlepszego szampana. A jeśli rezultat Pani nie zadowoli, mnie zaś niczym nie zaskoczy, to i tak poślemy Howarda po dokładnie tę samą butelkę, bo każda okazja warta jest tych bąbelków... - Księżna tylko złapała się za głowę i ze śmiechem poleciła posłać Howarda natychmiast po butelkę musującego trunku... Na drugi dzień para była już w drodze na Północ, by radośnie na żywo sycić oczy pejzażami rodem z Johana Nielssena... To wspomnienie pchnęło Księcia w senność... Księżna była coraz bliżej. Aż nagle jego twarz zatopiła się w jej włosach... Jakby... Włosy, a za chwilę czarne, nagie konary na tle wieczornego nieba... Jako żywo stara kosztela na tyłach dworku Luki... Parada zjaw. Za oknem twarz oświetlona od dołu migotliwą lampą... Emma... O dziwnie bezzębnym uśmiechu... Naraz Howard, ze sztyletem srebrnym. Jego pożółkłe zęby całe we krwi, jakby właśnie przed chwilą wżarł się komuś w aortę... Baldur. Piękny jak obrazek, nagle cały w nadrzecznym żwirze, z unicestwioną twarzą, z miazgą krwawą w jej miejscu... Pożar... A po chwili Sebastian łapiący się za głowę. Stróżka krwi wypływa spomiędzy jego palców... Simon, nagi, onanizuje się, leżąc u szczytu schodów stromych jak drabina... Petrus oddaje strzał... Aubrey waży w dłoniach diable jaja... Maska królowej Krystyny zdradza gniew, lśni złowrogo, coraz jaśniej... Jakby Teodozja, leży półnaga i obłąkana w kącie, na przegniłym sianie, maże sobie uda krwią... Wiatr dmie na Sólheimasandur. Howard i Aubrey ucharakteryzowani na niefortunnych pasażerów samolotu przemienionego we wrak... Na nogach lakierki, odziani w czarne garnitury, teraz podarte tu i ówdzie, poluzowane bordowe krawaty, białe koszule w nieładzie... Na piersi Aubreya atramentowa plama... Ich włosy targa wicher. Pędzą przed siebie, śmiejąc się do rozpuku. Howard dźwiga wielką walizę. Pędzą, coraz szybciej, prosto na Księcia. Howard przystaje. W jego ręku znów sztylet. Zahaczony jelcem o palce zwisa ostrzem w dół, wskazując na czarny piach. Aubrey zaś jest coraz bliżej. Książę czuje na policzku liźnięcie, dziwne, lodowato zimne...

Zerwał się... - Coś ci się przyśniło, biedaku - powiedziała lady, okrywając Księcia pledem... - Robi się chłodno.

- O tak, dziękuję... Czuję się taki zmęczony... Posiedzisz ze mną?

- Naturalnie... Już ci przecież to obiecałam.

- Przśynił mi się. Taki ze zdjęcia. Z Islandii. Polizał mnie.

- Kto?

- Wszystkie straszydła mi się przyśniły. Właściwie... O, kto, jak nie ty, moja droga, wie doskonale, że nasze życie to wędrówka wśród zjaw, potworów... Teraz to rozumiem... Wszystko jedno, zwidy, senne mary, tak zwana rzeczywistość... A Luka uważa, że wszystko jest takie miłe...

- Odpocznij.

- Będziesz się gniewać, jeśli mój Antinous pójdzie na aukcję w ołówku... Nie mam siły na olej...

- Ależ naturalnie. Zrobisz jak zechcesz.

- Boję się, że tej nocy będę gorączkował.

CDN


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Breiðfjörð

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce