Klaus Mann. Ucieczka na Północ

 Ucieczka na Północ. No, dziś to rzecz już dość mocno zbanalizowana... Ale jeśli donikąd, to gdzie, jak nie tam?...

 Urocza, niewielka powieść Klausa Manna o takiej ucieczce sprawiła mi trochę sentymentalnej przyjemności. Bo nie dość że Północ, to jeszcze ogrom miłości bez widoków na przyszłość. Cisza białych nocy, lasy, woda... Może to właśnie przede wszystkim zasługuje na miano przygody! Coś pięknego i po nic. Jak podróż do Nyrud... Na Nyrud od zawsze miałem chrapkę i jak się tylko nadarzyła okazja, ruszyliśmy tam z przyjacielem, w taką swoją ucieczkę na Północ. Dziś tam, w tym odległym norweskim zakątku Park Narodowy, ale i odwieczny spokój... Zajęta kiedyś ziemia niczyja przez odważnego pioniera - rzec można przygoda hamsunowska... Gospodarstwo, schronisko - przytulisko, z czasem nabyte przez państwo, by uczynić tam taki najdalszy policyjny posterunek, tuż przy granicy z... chciałem napisać z Rosją, ale jakoś palce się bronią przed tym słowem, skłonne dziś, jeśli idzie o tamten sąsiedni kraj, posłużyć się mianem Kacapia, biorąc pod uwagę to, do jak wielkiego moralnego kataklizmu tam doszło, kataklizmu beznadziejnie niszczycielskiego, nie po raz pierwszy zresztą... Kiedyś była to jedyna lądowa granica między Imperium Zła a terytorium NATO. Zamknięta oczywiście na głucho. I dziś znów strach pomyśleć, co się tam w tych zdziczałościach szykuje dla wszystkich. Ile tam nieszczęść jeszcze się czai, dla ludzi, dla przyrody, w całym tym rozlewisku załgania, które naiwnie usiłowaliśmy jeszcze nie tak dawno temu jakoś oswoić... Z Nyrud już nie tak daleko do dawnego Petsamo, ku któremu jest cała ta ucieczka u Klausa. Kiedyś był to fiński port, będący przez pewien okres w dobie drugiej wojny światowej jedynym dla Skandynawii oknem na świat pozostającym poza kontrolą nazistów i Sowietów... Tamtędy na przykład uciekali do swego kraju Islandczycy, którzy po inwazji na Danię i Norwegię utknęli nagle na rozpalonym międzynarodowym konfliktem zbrojnym kontynencie... A dzisiaj Petsamo to kacapska Pieczenga, takie złowrogie zacisze, do którego ponoć wleczeni są na jakieś tam niby szkolenia mężczyźni wykradzeni ze swych domów, mężczyźni, co mają być wkrótce mięsem armatnim w wywołanej przez żywioł katastrofalnego obłędu wojnie z Ukrainą.

Blisko tamtych czasów dzieje się powieść Klausa Manna, tamtych czasów przed drugą wojną. Tuż przed lawiną zła, z kotłem pełnym bulgoczącej nienawiści za plecami. Klaus, ukryty za bohaterami swojej malowniczej książki, zarysowuje trochę swoją sytuację, swoją i swoich najbliższych oraz tych wszystkich, którzy w Niemczech pod przywództwem Hitlera nie mieli już dla siebie bezpiecznego miejsca... Na zdjęciu pod tekstem widnieje arktyczna szosa do Petsamo, po której śmigały takie autobusy. To dokładnie z czasów powieściowych, bowiem to 1934 rok. Tamtędy podróżują postaci z książki, tamtędy też podróżował kiedyś z siostrą Eryką ruchliwy, niespokojny duch Klausa...

Klaus Mann to był złoty chłopak. Przystojniaczek, syn genialnego pisarza, koleś o wielu talentach, trochę łobuz, trudny w wychowaniu. Gość, który wcale nie zamierzał nie wykorzystywać nazwiska taty. I słusznie. Bo w życiu należy korzystać z przypadkowych darów, bez żadnych skrupułów, tak sądzę... Początkowo chciał być tancerzem, potem tenorem, ale jednak był powołany do pisarstwa. Tak jak jego tato, Tomasz. Nadto przystojniaczek, podobnie jak tato, był gejem. Tyle że swój homoseksualizm traktował bez dramatycznych roztrząsań i mieszczańskich fasad. U Tomasza były problematyczne przepaście życiowych wagarów i patosy nieczyste, dla Klausa zaś cała sprawa była fantastycznym rauszem... Czasy nie były łaskawe i ojca przerażała trochę synowska otwartość i takie rzucanie się w przepaście... Sam za czymś podobnym tęsknił, ale obawy o swą pozycję brały górę, co jednak nie zmienia faktu, że obaj panowie twórczość swoją - rzec by można - będąc pomnym dzisiejszej symboliki - pozostawili potomnym mocno tęczowo zabarwioną... Klaus był szczególnie przywiązany do swej siostry Eryki, najbardziej z całego rodzeństwa, bo byli i bliscy wiekiem, i oboje na jakąś szaloną nutę lubili pograć. Ulubiona parka tatusia, Czarodzieja, rodziciela o nieco dyskusyjnej dobroci, ale jednak dobroci, bezcennej w tym dzikim świecie, z tajemniczym, czarodziejskim gabinetem, pachnącym cygarami literackim biurem, do którego wejść można było legalnie jedynie w czasie głośnego czytania... I tu też były wielkie różnice. U Tomasza niezwykle istotną rolę odgrywała systematyczność, ściśle określone godziny pracy, do której zawsze musiał mieć odpowiednie miejsce, zawsze swoje biurko, które targał ze sobą także w czasie wymuszonej przez nazioli tułaczce. Świat się mógł walić, ale Tomasz Mann równo o dziewiątej rano siadał do właściwej pisarskiej roboty, i tak siedział do dwunastej. Małe kroki, niespieszność w przyspieszającym świecie... Inaczej żył Klaus, bardziej w biegu, z małymi wymaganiami, bo w zasadzie wystarczał mu byle hotelowy kąt i stolik, by na nim postawić maszynę do pisania... Bardziej tworzył z pospiechem i przyszedł rychło moment, kiedy poczuł się chyba wypalony...

Klaus żył intensywnie, bujnie. W latach dwudziestych minionego wieku bardziej znany nie tyle dzięki swym zdolnościom, co sławie ojca. Cień taty zresztą był ogromny i też nie tak łatwo było z niego się wydostać... On i Eryka byli pożywką dla brukowców. Synek sławnego taty to stworzenie "nieobyczajne" wielkiego kalibru. Stają się zgniłymi owocami, czy też są jakimś bagiennym kwieciem. Ojciec coraz mniejszym szacunkiem się cieszy na teutońskiej ziemi, ale zbyt jeszcze jest wielki, więc początkowo bije się w dzieci. Do czasu byli postaciami z kolorowych magazynów. Dla nazistów stali się właśnie takimi bagiennymi wykwitami dekadencji... Swoją prawdziwą wartość pokazały te kwiaty, kiedy zostały wygnane z kraju, w którym przeżyły swoją piękną, rozkoszną młodość - okazało się, że coś w nich jednak jest... Stali się zaangażowani, z całą siłą ustawili się po stronie przeciwników Hitlera.

Klaus w swym biegu pisał. Nie stał się tak znany jak jego ojciec, niemniej przeszedł do historii zwłaszcza jako autor znakomitego "Mefista" oraz szalenie ciekawej autobiograficznej książki "Punkt zwrotny"... Wydawać by się mogło, że mimo wszystko spotkało go wielkie szczęście. Czas jednak był przerażający i takież były zachowania ludzi. Żył pośród istnej epidemii samobójstw. Nie dość, że ludzie ginęli, bo cięła ich oszalała polityka, to także sami decydowali się odejść, czasem z trudnych do pojęcia powodów. I sam Mann tkwił pośród samobójczych myśli. Wstrząśnięty tym, co się wokół dzieje. Sznury, gaz, pistoletowe kule... Chyba najdrastyczniejszym, najbardziej niedorzecznym zdarzeniem była śmierć jego przyjaciela - kochanka Ricky'ego Hallgartena. Cała rodzina Mannów była w szoku. Właśnie zakochane w sobie rodzeństwo i uroczy Ricky mieli jechać w cudowną podróż, a tu nagle strzał. Dopiero potem zorientowali się, jak delikatne, jak subtelne znaki im dawał w trakcie przygotowań, że on już wypisuje się z tego świata... Patrzę teraz na fotkę. Klaus i Ricky. Dwójka eleganckich młodych przedwojennych gejów. Trudno by było wyczytać w tym jakieś czające się nieszczęście... Tymczasem i jeden, i drugi pozostali już na wieki młodzi...

Klaus i Eryka przejechali cały świat. A jedną z ich podróży była samochodowa wyprawa przez Finlandię, aż na sam jej północny kraniec w Petsamo. Echem tamtej wyprawy jest owa "Ucieczka na Północ". Ucieczka młodej Joanny, chwilowo do "północnego kraju" (Mann nie wdaje się w żadne nazewnictwo, ale zaraz można się przekonać, że to właśnie Finlandia w swej mieszaninie wpływów szwedzkich i rosyjskich), a już na dobre ucieczka z nazistowskich Niemiec. Jak Klaus, jest już u siebie obca, jest człowiekiem bez ojczyzny, załamanym jej losem, gotowym jednak do walki... Najpierw jednak przez Sztokholm przedostaje się do Helsinek, do przyjaciółki z berlińskich czasów studenckich... Karin na imię tej przyjaciółce. Karin, jak się okazuje, jest po wielkiej osobistej stracie i w swym przygnębieniu szuka jakiejś bliskości u Joanny. Widzi w niej jakąś siostrzaną kochankę. Joanna chce się jakoś pozbierać przed dalszym życiem, najprawdopodobniej w Paryżu, gdzie już jest jeden z jej przyjaciół oraz jej brat - wszyscy politycznie zaangażowani, po tej stronie, która w nowych władzach Niemiec budzi już tylko morderczą nienawiść, gotową strzelać bądź więzić w obozach koncentracyjnych... Joanna wpada do przyjaciółki po oddech, po namysł, po ciszę. Przy okazji poznaje jej rodzinę, poznaje tkwiące w niej konflikty, wpada w całkiem obcy jej krąg, w świat niezrozumiałej mowy i nazw nic nie mówiących. W mieście poznaje brata Karin, Jensa, który przejawia wiele sympatii dla nowych Niemiec. Nic, biedak, nie rozumie, i właściwie szkoda z nim gadać, choć w tanecznych klimatach - bo Finlandia lubuje się w tańcu - chce uwieść tę uciekinierkę... Potem - witaj, przygodo... Karin, podobnie jak Eryka, jest zawołanym kierowcą... Jazda pośród lasów krainy tysiąca jezior... Osobliwe, surowe piękno, cisza, pustka... Joanna dociera do majątku rodziców Karin. Rodzinne gniazdo. A w nim... Ragnar... Oto i obiekt westchnień! Wszystko może iść w odstawkę. Ragnar jest przeciwieństwem Jensa. W ogóle nie lubi polityki, a już szczególnie daleko mu do hitlerowców. Właściwie nie bardzo wiadomo, jakie snuje przed sobą wizje życia. Kocha literaturę francuską, bliżej mu do świata, o którym w ojczyźnie Joanny zaczęło się mówić jako o bagiennych wykwitach... W oczach Joanny, które są przecież oczami Klausa, Ragnar jest jakimś dziełem sztuki, jakby wyskoczył ze szkicownika Michała Anioła. To piękno mocarne, cudownie zbudowane - to jakby siłacz - niewolnik, który nie bardzo wie, w jaki sposób wykorzystać swą siłę, jak się oswobodzić... Ragnar jest na swój uroczy sposób niezręczny, nie bardzo umie radzić sobie z majątkiem, po tym, jak zmarł tragicznie ojciec... A czasy są dziwne, niepewne. Ale Ragnar jest piękny ze swymi mięśniami i mglistymi ideałami... I wszystko to w całej tej borealnej przyrodzie... Lato, więc widno jest przez całą dobę. Białe noce zachwycają Joannę, są dla niej czymś nowym, niecodziennym. Niebo jest jasne, szkliste, przeczyste, zielonkawe. Noce są takie spokojne i ciche, lecz nie tak zupełnie, bo wydaje się, że nie przestaje dzwonić w niej jakiś piękny srebrzysty ton z początkowo słodkim, potem jednak nieco dręczącym uporem, jakby w powietrzu wisiał, poniekąd zastygły, jakiś nieskończenie odległy dźwięk. Jakby najpierwotniejsza muzyka, nie pokawałkowana jeszcze żadnymi rytmami... W to wszystko wpada któregoś dnia Yvonne z żółwiem Heraklesem. Hałaśliwa krewniaczka na zakręcie, prosto z wielkiego świata, też z tych bagiennych obszarów kabaretu, cyrku i wolnych miłości. Przed Joanną odkrywane są nowe tajemnice. Rozkwita jej miłość do Ragnara, Karin więc musi znowu ponieść stratę... A Ragnarowi ponoć kroi się dobra i majętna partia. Matka skonfliktowanej trzódki w swym pragmatyzmie daje Joannie do zrozumienia, co dla rodziny jest najistotniejsze... Jak to bywa w wielopokoleniowych domach - żyją w nich i upiory...

Rzeczywistość, rzeczywistość... Dla szczególnych natur zawsze będzie budzić strach. Ragnar hoduje w w sobie pewne lęki. Właściwie najlepiej byłoby gdzieś pognać. Urządzić sobie odsap. Niech się bracia przestaną kłócić, niech Yvonne malownicza załatwi swe zaniedbane sprawy, niech Joanna i Ragnar coś postanowią... Póki co, trochę jednak nie myśleć. Z przygodami, z wypadkiem po drodze, ruszyli przyjaciele, z żółwiem... Pierwsze rozstrzygnięcia zapadają w życiu Yvonne, więc na którymś etapie ucieczki zostają tylko kochankowie: Joanna i Ragnar. Jadą w pustkę, renifery, z zaskakującymi przystankami na taniec czy na oglądanie klasztornych skarbów... Aż dziw, ile w Europie można znaleźć pustki. Tylko przyroda, której wcale nie jesteśmy potrzebni. A gdzieś tam oszalałe miasta, tłok, potworne ideologie, straszliwi bogowie śmierci. Pośród piekieł borealne ogrody pełne brzóz, sosen, płynącej wody, jagód i moroszek... Czy chce się żyć? Wszak to wszystko donikąd... Wprawdzie Ragnar mówi, że można jeszcze dalej, że morze to nie kres, bo można wejść na pokład jakiegoś statku i popłynąć na Islandię... Ale czy to coś zmieni? Czy jest sens żyć? Czy nie lepiej w tym cichym majestacie rzucić się w nurt lodowatej rzeki?... Wieści nawet i w takie dale docierają... Gdzieś tam w hałaśliwych Niemczech ginie przyjaciel, gdzieś tam czeka walka, polityczna robota, niecierpliwi się brat... A tu raptem miłość, zachwyt, spokój... Jeśli powrót, to tylko do swych spraw, na rozłąkę... Bo zostać, to właściwie umrzeć... Najpiękniejsza miłość to ta, która nigdzie nie wiedzie i która już na zawsze będzie jakąś taką kulą u nogi... Nagle zatrzymana, tak czy owak, przez śmierć, dosłownie, albo i  nie dosłownie, ale zawsze... Rozkoszne, acz bolesne niedokończenie...

Ucieczka na Północ. To opowieść o miłości. O grze ze swymi regułami, o kosztowaniu rozkoszy, o próbie przezwyciężenia samotności, choć przecież najbardziej samotnym i samolubnym jest się w tych swoich upojeniach. Nawet dawanie wiąże się przede wszystkim z naszą własną radością, z naszym własnym podnieceniem. Punkt kulminacyjny żadną nie jest pociechą. Jest patetyczna pustka, a westchnienia wpadają w smutne tony. Święte i żałośnie ulotne chwile, najbardziej ziemskie i najbliższe śmierci momenty służące przedłużeniu i zachowaniu tego nędznego, przeklętego życia poprzez jego najwyższy wzlot i jego ślepe marnotrawstwo...

Miłość w drodze. Z garścią ładnego erotyzmu. Klaus jest gejem, więc erotyzm jest całkiem męski. I Joanna właściwie jest prawie chłopcem. Klaus pochyla się jedynie nad urokami męskości. W pewnych momentach Ragnar i Joanna są jak kumple w sportowej szatni... Jest chyba trochę jak Eryka, która miała taką dość męską urodę... Zawsze mi się podobała. I zestarzała się uroczo, po chłopacku, z papierochem i z tymi jej ukochanymi samochodami... I taka otoczona była homoseksualistami, nawet dwukrotnie za takich gości wychodziła za mąż, sama mając też z kolei jakieś tam przygody z paniami...

Ludzkość narażona jest na najbardziej zaskakujące zmiany, w heroicznych bojach zdobywa sobie przyszłość, boi się jej, staje przed nią dęba, sama nie chce do niej dopuścić, lecz w końcu musi ją jednak podbić; wszelkie zmiany następują po wielkich bojach, wszystko chce być inne i, uwaga, staje się inne, wymaga to tylko czasu - ale niektóre obrazy są wieczne: młodzieniec biegnący boso, młodzieniec podnoszący dzbanek, wkładający głowę do zimnej wody, prychający, płuczący gardło, śmiejący się - a kochanka mu się przygląda, podnosi się z posłania, które opuścił, podchodzi do okna, ale nie spuszcza go z oczu, on polewa sobie pierś i ramiona wodą, stoi już w wielkiej kałuży...

Zawsze taki sam młodzieniec. O tych samych kształtach. Najwyraźniej wymyślony przez bogów, raz na zawsze. Ostatnie zdanie, najdoskonalsze, basta! - żadnych już więcej wysiłków... Z kobietami już jest trochę inaczej... To już inne, pośledniejsze, rozkapryszone chłopskie wymysły... Chyba że mowa o poczciwym macierzyństwie z tłuszczykiem.

Wszystko musi minąć. I tak też jest z ogromnym, niepewnym uczuciem na krańcu świata, pośród nieznanej mowy i obcej geografii. Śmierć ich jeszcze nie chciała. Bo umiera się tylko wtedy, gdy śmierć tego zapragnie... Pozostała więc droga przerwana na chwilę przez ucieczkę. Bez pewności, że podjęte działania doprowadzą do sensownych rezultatów...

Tak jak Klaus. Wybrał zaangażowanie. Aż po zwycięstwo. Nie było wyjścia, zwłaszcza po tym, jak pewnego dnia w mundurze wojskowym ukazał mu się jego ukochany "Tomski". Tomski pasował do wszystkiego, ale nie do munduru. Ten mundur wyniknął z teutońskiej furii, i choć Klas niczemu nie był winien, było mu, jako Niemcowi, tak strasznie wstyd... Sam też, śladem Tomskiego, założył amerykański mundur i pracował jako wojenny korespondent. Aż do zwycięstwa. Choć świat po nim wyłonił się nie taki, jak się spodziewano. W nowych paranojach robiło się coraz ciaśniej, coraz mniej wygodnie... I miłość Thomasa Curtissa "Tomskiego" nie dała rady... Wszystkie dzieci Tomasza Manna coś łykały, coś popijały i lubiły przesiadywać w jego kieszeni... Tomski nie zdołał wyprowadzić Klausa z narkomanii, nie miał dość siły... W 1949 i po Klausa przyszła dama w czerwieni, czyli samobójcza śmierć. Wtedy już zechciała go przyjąć. Chociaż może tam, w Cannes, to był tylko wypadek? Może przedobrzył z tabletkami bez szczególnego planu, bez samobójczych zamierzeń... Licho wie. W każdym razie zmarł młodo, choć poprzez intensywność życia można powiedzieć, że zmarł młodo po długim i dość wyczerpującym życiu... Została pewna gejowska legenda oraz literackie, znakomite pamiątki, w tym opowieść o miłości i podróży przez przedwojenną Finlandię, od Helsinek po Petsamo...

Zatem najlepsza przygoda - wycieczka donikąd... Tak, a gdy przyjdą stosowne lata, całe życie taką wycieczką się wydaje, tedy może, kiedy nadejdzie już pora, bez specjalnego żalu człek się ze wszystkim rozstanie, bo już ani na przyszłość widoków, tedy i próżne wieszanie się czegokolwiek kulą u nogi...



Klaus Mann, Ucieczka na Północ, Przedświt, Warszawa 1992

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce