Jónas Hallgrímsson. Mniszek i trzmiel

 Lubię niezmiennie bajki. Naiwne opowiastki. Więc dziś taka będzie. O życiu... Trzmiele i pszczoły zbyt romantyczne nie są. Inaczej z kwiatkami. Jak to w życiu - jedni skazani są na obowiązki i uciążliwości roboty od świtu do nocy, inni mogą natomiast uroczo sobie potrwać. Jak kwiatek. Choć i wśród kwiatków też biedaczyn nie brak. Jak ten mniszek na pochyłej łące, podobny do stokrotki Andersena, która też tak bardzo pragnęła żyć... Każde istnienie ma prawo żyć... Choć nieborak nic szczególnego dać nie może, musi wystarczyć jego mała wdzięczność... Skarb ocalonego życia. Tak upartego, że gotowe jest oswoić największe nawet straszydła i niedogodności swego położenia... 

Taka więc bajka islandzkiego poety romantycznego...

JÓNAS HALLGRĺMSSON

"Mniszek i trzmiel"

 Pewnego razu na stromym zboczu wyrósł sobie mniszek, i była też pani trzmielowa, co w pobliskim gospodarstwie zamieszkiwała dziurę w murze.

 Pani trzmielowa dobrze znała życie. Będąc jeszcze piękną i młodą, rozkochaną w kwiatach i zieleni łąk istotą, całymi nocami śniła tylko o lecie i słonecznym blasku; lecz teraz była już stateczną i doświadczoną kobietą - samotną wdową, mającą na dodatek do wykarmienia sporą gromadkę dzieci. Całymi dniami, godzina za godziną, pracowała ciężko, by zgromadzić w swym gnieździe wystarczający zapas wosku i miodu.

 Mniszek właśnie się rozwinął. Przespał świt i zbudził się, gdy słońce stało już wysoko nad widnokręgiem, tedy nie wiedział jeszcze, czym jest mrok, czym ciemność. Wpatrywał się z uśmiechem w słońce, które obsypywało go tysiącem pocałunków, tak jak matka obsypuje całusami dopiero co zbudzone dziecko. Z przyjemnością nasycał się słonecznym ciepłem i nabierając kolorów pragnął jedynie mocno, by żyć, żyć i rosnąć, by być dużym i dorodnym mniszkiem.

 Pani trzmielowa wyjrzała ze swej dziury w murze, by sprawdzić pogodę. - "Boże drogi - powiedziała - cóż ja sobie myślałam, żeby tak długo siedzieć w domu? Cała łąka aż się mieni od kwiatów rozkładających swe płatki w tej przecudownej aurze. Żebym tylko była choć odrobinę młodsza - gdybym nie męczyła się tak szybko - o ileż więcej mogłabym naznosić dobrości do gniazda! Ale jestem już sterana i czucia w starych nogach już nie mam... No, jednak wymówki dzieci mi nie nakarmią!" Rozpostarła tedy skrzydła i - wytoczywszy się za próg swej jamki - brumm birr bumm - patrz tylko! już była na łące, już zbierała nektar i lepiła w koszyczkach obnóże. Wkrótce była już tak obładowana, iż zdawało się, że nie zdoła dolecieć z tym wszystkim do domu, postanowiła więc przed powrotem nieco odpocząć. I usiadła na naszym młodym mniszku, pozwalając swym strudzonym nogom zwisać poza krawędzią jego kwiatka i brzęcząc swymi ruchliwymi skrzydłami.

 Możesz sobie wyobrazić, co czuł biedny mniszek, gdy nagle skrył się w cieniu tego niezdarnie wyglądającego cielska, które zaraz też przygniotło go swym ciężarem. Jego delikatne płatki ugięły się bezradnie pod tym fruwającym kolosem.

 Jak tylko pani trzmielowa trochę odsapnęła, zwróciła uwagę na owiewający ją cudowny aromat młodego mniszka. Powiedziała do siebie - dość głośno jednak, by kwiatek mógł usłyszeć - "Cóż za wspaniały zapach! Nie można się oprzeć cudowności twego nektaru, młody koleżko! Chyba pomieszczę w sobie dodatkową odrobinkę"!

 "Nie rób tego, proszę, dobra pani trzmielowo"! - przemówił roztrzęsiony, przestraszony mniszek. - "Nie wysysaj ze mnie nektaru, droga przyjaciółko! Jestem taki młody! I chcę tak bardzo żyć, rosnąć, żeby być dużym"!

 "Przykro mi, ale nic mnie to nie obchodzi" - odparła pani trzmielowa. - "Gromadzę zapasy, muszę troszczyć się o siebie i o swoje potomstwo. Wysysam kwiaty, ponieważ taka jest moja potrzeba i wcale w ten sposób żadnego nie torturuję i nie zabijam nikogo dla zabawy. My, trzmiele, zawsze powtarzamy, że wy, kwiaty, stworzone jesteście dla naszej korzyści - i jeśli tak jest, to wiedz, że traktujemy was o wiele lepiej niż ludzkie istoty traktują swoje zwierzęta, a także o wiele lepiej niż ludzie traktują innych ludzi.

 " Jestem mały i niedoświadczony" - odparł mniszek. -"Nawet nie umiem się z tobą spierać. Ale chcę żyć. Ani razu nie widziałem nawet zmierzchu i ciemności. Ani razu".

 "Mówisz jak dziecko" - rzekła pani trzmielowa. - "Nic nie wiesz o rzeczach, których tak wypatrujesz. Ale dobrze - z mej strony byłoby niezbyt miłe tak cię tu przytłaczać..." - I - brumm birr bumm - odleciała ze swym ładunkiem, zaś mniszek znów mógł wpatrywać się w słońce, które obsypywało go kolejnymi tysiącami pocałunków, tak jak matka obsypuje nimi swe dopiero co zbudzone dziecko.

 Wkrótce pani trzmielowa pojawiła się znowu, by dalej zbierać zapasy. Mniszek zawołał do niej - "Wielkie dzięki, dobra pani trzmielowo, żeś mnie oszczędziła i nie osuszyła całkiem z nektaru - takiego młodzika jak ja. Pewnego dnia odwdzięczę ci się za tę uprzejmość. I niech cię grzeje błogosławione słoneczko"!

 "Dzięki za te słodkie obietnice, głuptasku - odparła pani trzmielowa - ale jakże ty byś mógł się odpłacić? Tkwisz przytwierdzony korzeniami do ziemi i tak będziesz tu sterczał, dopóki gospodarz cię nie skosi albo jego dzieciaki nie urwą ci łepetyny".

 "Nie wiem, o czym mówisz" - odpowiedział mniszek. - "Ale ja chcę żyć"!

 "Dzień dobry, mały mniszku"! - powiedziała pani trzmielowa następnego poranka. - "Teraz już poznałeś zmierzch i ciemność. Co o tym wszystkim myślisz"?

 "O, nawet mi nie przypominaj! - zawołał mniszek - "Jak tylko sobie pomyślę, od razu cały zaczynam drżeć. Gdy tylko słońce zniknęło z nieba i zapadła ciemność, opanował mnie strach i poczułem ciężar śmierci. Szybko zwinąłem płatki, zamknąłem szczelnie swój kwiat i zapadłem w sen. Całą noc śniłem o świetle i cieple słonecznych promieni - ale teraz, na miły Bóg, nie rozpraszaj mnie, teraz, kiedy na niebie świeci słońce! Nie chcę myśleć o zmroku. Chcę żyć, tak więc pamiętaj, przyjdzie jeszcze czas, że ci się odwdzięczę"!

 Pani trzmielowa tylko się uśmiechnęła i poleciała dalej w dół pochyłej łąki.

*

Minął długi czas, przez który ta dwójka przyjaciół każdego ranka słała sobie pozdrowienia. Mniszek szybko dorósł i zdołał się zestarzeć, przemieniając się ostatecznie w istotę, która w miejscu kwiatka miała teraz siwą głowę - nastroszoną kulę niczym puszysty pompon. Był już nasycony życiem, wszelkimi jego smakami. Ciągle jednak upierał się, że dalej chce żyć, tak że jeszcze nadejdzie czas, gdy odwdzięczy się uprzejmej pani trzmielowej. Oświadczał z całą mocą (z o wiele większą mocą niż ta, z którą mógł trzymać w pionie swą łodygę!), że chce to uczynić, zanim wypowie słowa ostatniego pożegnania. Pani trzmielowa znów musiała się roześmiać i, patrząc na dmuchawca, nazwała go żałosnym cherlakiem. -"Czemu nie położysz się, by wreszcie umrzeć"? - spytała jeszcze.

 "Cierpliwości" - odrzekł mniszek. -"To wdzięczność sprawia, że trwam. Może jestem starym, poszarzałym, drżącym dmuchawcem, mogę nie czuć już wiele, bo i słońce nie daje mi już przyjemności, a noc i ciemności wcale mnie nie przerażają, lecz mimo to - ciągle chcę żyć. Czuwam nocami i dniami, nie zasypiam wcale, spędzam bezsenny czas, rozmyślając tylko o tym".

 "A więc do widzenia, dmuchawcu" - powiedziała pani trzmielowa.

 "Do widzenia, mój miły trzmielu. Niech cię grzeje błogosławione słonko".

            przełożył Kiljan Halldórsson


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce