Sigrid Undset. Viga - Ljot i Vigdis

 Ludzie już tak mają, że wszędzie szukają śladów przeszłości. Skarby, kości, gary, broń etc, etc... Nie inaczej jest oczywiście w Norwegii. Kiedyś tam znaleziono na przykład kości dawnej mieszkanki Trondheim, co sobie wiodła życie, najprawdopodobniej kupieckie, gdzieś tam w trzynastym wieku, w okolicach panowania Haakona Starego czy Magnusa Prawodawcy. Żyła sobie i nawet zdołała się zestarzeć. Całkiem niedawno postanowiono przywrócić ją niejako do życia, odtwarzając jej sylwetkę w silikonie. Wyszła z tego radosna średniowieczna staruszka, o trochę już koślawych kończynach, już bez zębów... Ot, starszy człowiek. Kobieta z kosturem. W całkiem twarzowej czerwonej sukience, w jaką ją odziano, dbając przy wyborze kroju o dominujący w tamtej epoce fason... Fantastyczne, kolorowe średniowiecze, świat krzepy, zdrowia - bo jak ktoś się pochorował, to zwykle raz a porządnie - młodości. Starość nie była taka częsta, ale znajdowali się farciarze, którzy jej dożywali. Najwyraźniej odnaleziona pani z Trondheim była osobą kochaną, szanowaną, otoczoną opieką bliskich... Zawsze tego potrzebujemy, dobrze, gdy tak jest, gdy już w kościach zaczyna łamać. Tamta pani nie odbiegała od zwyczajności... Zmagała się z częstymi i dziś dolegliwościami, miała osteoporozę...

Mimo rozmaitych różnic, są rzeczy niezmienne. Komuś się przydarzamy, idziemy do roboty, albo na jakąś awanturę, chorujemy, umieramy. I kształtowani jesteśmy przez swe otoczenie, czasem lepiej, czasem gorzej. Mamy jakieś swoje losy, mamy do zapłacenia cenę za upadek naszych rodziców, za ich samolubną uciechę.

Jednym ze szkaradziejstw życia jest to, że właściwie zaczyna się ono od małżeństwa. Ale nie od naszego, tylko od jakiejś tam innej pani i innego pana. Gdzieś z nicości jesteśmy uprowadzani, by wpaść w jakieś dziwaczne ramy, by nie powiedzieć w matnię... Różnie to bywa - pół biedy, gdy we wszystkim jest szacunek (bo tego właśnie najbardziej do harmonii potrzeba, tego, a nie jakichś tam grabieżczych miłości), pół biedy... Sam po doświadczeniu tego małżeństwa cudzego, tak na dzień dobry, muszę stwierdzić z całą stanowczością, że to nie są obrazki dla dzieci. Ja w każdym razie bym się wahał przed pokazaniem czegoś podobnego jakiemuś dziecku. Ale tak to jest, że w czterech ścianach ludzie stają się dość bezwstydni... Lecz nie wiem, czy stać by mnie było na taki rodzinny zamęt. Bałbym się tego. No i też świat na zewnątrz taki, że trochę trudno byłoby mi pokazywać go z dumą... Przyznać więc muszę, że gdybym był wiedział, jakie czekają mnie atrakcje, zastanowiłbym się mocno, czy warto w ogóle otwierać oczy, nie wspominając już o podnoszeniu się z kojca...

Naturalnie nie zawsze musi być małżeństwo. Nienawiści, wstręty, wszelkie emocjonalne zawiłości mogą też dotyczyć innych relacji... Można być też owocem gwałtu... Wiele jest możliwości, by w diabelskiej kuchni zawrzało w garach.

O gwałcie napisała Undset. W dawnym kostiumie. O tym też, jak właśnie cudze losy, losy naszych rodzicieli, wpływają na nasze życie, jak je kształtują, przytłaczają, okaleczają... Rany na duszy nie goją się nigdy, nie ma tu przedawnień. Trucizna unosi się stale, przechodzi na innych... Choć różna może być jej moc, nie zawsze musi być przecież zabójcza. Bywa jednak straszliwa. 

Kostium stary, ale sprawy ponadczasowe... Sigrid Undset. Wielka Sigrid... Trochę się zgadzam ze Stanisławą Przybyszewską, która uważała, że to pisarka życiowego mozołu. Znakomita jednak, która kiedyś tam zapełniała mi czas - wolałem czytać m. in. Undset niż odrabiać lekcje. Undset pisała i książki dziejące się współcześnie, a także wybiegała czasem bardzo daleko w przeszłość. Sporo miejsca w jej pismach zajmuje jej osobista przygoda religijna, bowiem to nawrócona ostatecznie w 42 roku życia katoliczka. Nie wiem, na ile te przemiany duchowe były interesujące dla czytelników w jej protestanckiej ojczyźnie, która zresztą z biegiem czasu w ogóle jakoś tak mniej się stawała Bogiem przejęta. Znam opinie, że nie tym się głównie ekscytowali i ekscytują, choć w średniowiecznym ujęciu rzecz cała nabiera większej atrakcyjności - ścieranie się światów bardziej od siebie różnych, w sensie nie tylko zaświatowych wyobrażeń, całej tej eschatologii, ale także jeśli idzie o codzienne sprawy i wplecione w nie moralne reguły. W tym sprawdziła się doskonale, tworząc dwa literackie monumenty o norweskim średniowieczu: "Krystyna, córka Lavransa" oraz "Olaf, syn Auduna", co zostało docenione i Nagrodą Nobla.

W średniowieczu Sigrid czuła się doskonale. Jej tato był archeologiem, więc dom przesiąknięty był historią. Mała Sigrid czytała książki, po jakie jej rówieśnicy raczej nie sięgali... Zakurzone księgi, staroislandzki język, sagi, Edda... Powołaniem stało się pisarstwo. (Choć też i takie heroiczne macierzyństwo - niezbyt dobrze ulokowane i dewastujące uczucia, potomstwo własne i cudze zsyłające obowiązki - pracowitość i dramaty, bo jakoś tak nic nie zostało jej oszczędzone, bowiem pod koniec życia musiała jeszcze przeżyć śmierć syna, a także dramatyczną ucieczkę przed hitlerowcami...) Najpierw była garść rzeczy o tematyce współczesnej, a w 1909 przyszedł czas na pierwszą rzecz historyczną, napisaną w stylu starej sagi opowieść o Vigdis, córce Gunnara, która stała się kolejną kobiecą postacią w tej już wtedy dość bogatej stworzonej przez nią galerii.

Kobieca rzecz, ciężka więc dość fizjologia. Niezbyt dobra na dodatek relacja, przemoc i taki posiew zła... Ale wszystko takie w zrównoważeniu. Wszyscy są ofiarami i jakoś tak wszystkim człowiek zaczyna współczuć... W życiu zresztą nie ma dobrych rozwiązań. Są wypadki. 

"Viga - Ljot i Vigdis" dzieje się jeszcze dawniej, na długo zanim na świecie pojawiła się ta odtworzona w silikonie kobieta z Trondheim, którą dziś poznajemy jako staruszkę w czerwonej sukni. I jesteśmy na południu krainy fiordów, w okolicach dzisiejszego Oslo. Świat się zmienia. Gdy opowieść się zaczyna, właśnie krąży po dworach wieść, że sługa Kark zabił swego pana, Haakona, jarla z Lade i o tym, że do kraju przybył prawnuk Haralda Pięknowłosego, Olaf Tryggvason, który to król stanie się w przyszłości podporą dla zranionej Vigdis, tej Vigdis, w domu której zawitał oto dzielny zabijaka, Islandczyk Ljot razem ze swym opiekunem... Cudna młodość. Pożądanie. Wokół zaś inni zalotnicy, miejscowi... Ach, miłość - ileż ona zła niesie, jakże się świat przez nią brutalizuje... Wyprawa po dobre drzewo na chałupę (dobrze było zabłyszczeć w Islandii jakąś super miejscówką z porządnego norweskiego budulca, tak jak warto było dobrze wyglądać: w kolorach, z fryzem, w biżutach, na ładnym koniku...) miała swoje dramatyczne konsekwencje... Niewdzięczna męska rola - widowisko! Oczywiście koguty musiały się nastroszyć, bogu ducha winny koń musiał być żywcem wypatroszony, musiały zadziać się okropieństwa ludzkiego rykowiska... Panna była rada Ljotowi, lecz nie gotowa jeszcze na jakieś wielkie decyzje. Ale przyrzeczenia zapadły. Tyle że Ljot za bardzo nie chciał czekać. I to, czego chciał, wziął sobie siłą. W ten sposób ściągnął nieszczęście na wszystko, co go później otaczało. Vigdis go przeklęła... A tu jeszcze straszliwy, fizjologiczny ciężar. Bo gwałtowna miłość przyniosła owoc. Vigdis skryła się daleko od domu, by ojciec nic nie wiedział o jej brzemienności... Decyzja właściwie zapadła. Urodziła, by porzucić noworodka. Tak jak to się robiło. Dzieci niechciane, niepotrzebne, ze skazą, porzucało się w lesie... Ale wszystko widziała przybrana matka Vigdis, dawna niewolnica jej ojca. Uratowała przyszłego Ulvara i po kryjomu chowała, nie zdradzając póki co, skąd ta przybłęda... Ale rzecz się wydała, ojciec się wściekał, ale syn przetrwał. Vigdis z początku niechętnie, brutalnie odnosiła się do chłopca, ale z czasem dokonywała się w niej przemiana, choć nie całkiem na dobrą nutę... Postanowiła wychować go na mściciela. Miłość do Ljota nie wygasła, ale zmieniła znak... A życie ułożyć się już pogodnie nie mogło. Mściwi wrogowie ranili jej ojca, więc stała się mściwą morderczynią. Wieść zaczęła męskie życie. Po tym jak w zemście zabiła Eyolfa, syna poplecznika Viga - Ljota, musiała uciekać z synem przed rozjuszonymi przeciwnikami. Brawurowa była to narciarska rajza, ze swym rodzinnym domem za plecami, płonącym razem z jej rannym ojcem i przybraną matką... Stała się zaprawioną w bojach istotą, która schronienie znalazła w zbójeckiej norze Illugego... Zbóje, w duszy palące wspomnienie gwałtu, trzy odmrożone palce, spalony dom, dzieciak, którego miały przecież zeżreć w lesie lisy... Trzeba było odbić Vadyn... Illugi musiał poczekać z zalotami. Potrzebny był król, chrześcijanin już świeżutki... Stanęła przed obliczem Olafa. Naturalnie, wzorem wszystkich innych, jak Ljot, jak Kaare, jak Illugi chciałby sobie zagarnąć niewiastę, ta jednak wolała, by był pod wrażeniem bardziej jej krzepy i determinacji niż jakiejś krotochwilnej uległości. Chciała po swojemu żyć, tyle że potrzebowała wsparcia. Sama, oferując władcy swoją drobną pomoc w chrystianizacji kraju, zabrała w swe strony księżyka, co by mógł sobie ponawracać i pochrzcić pogan... Udało się odbić włości; nie udało się żadnemu z zalotników zdobyć Vigdis - na małżeństwo ochoty nie miała, chciała tylko, by jej przyjaciele wychowali jej syna na porządnego wojownika, wszak chciała, w razie czego, mieć mściciela... Jakby chciała zabić tę tkwiącą w niej nienawiść. Właśnie ją...

A Ljot był na Islandii. Tam wrócił, tam się ożenił z Leikny. Na pozór wszystko ładnie się układało. Miał dwójkę urodziwych dzieci. Ale jak żyć w pogodzie, kiedy ciągle tkwiła w nim miłość do Vigdis, tak bardzo pokiereszowana tym okropnym gwałtem? Nie było szans wrócić. Tam, w Norwegii Vigdis nienawidziła, tu, w Islandii on spalał się z żalu, cały w wyrzutach sumienia. I wszystko runęło, jakby mocą rzuconego przez Vigdis przekleństwa. Jego dzieci utonęły podczas zabawy, Leikny dowiedziała się, jak droga dla Ljota jest Vigdis... Chciała odejść, by wieść jakieś ascetyczne, klasztorne życie. Ale żeby klątwa bardziej bolała, urodziła jednak jeszcze Ljotowi jedno dziecko - lichą, niepełnosprawną grudkę cierpienia. Wreszcie litościwa śmierć wszystko zabrała, uwalniając Ljota, po to, by zemsta mogła się dokonać...

Pływał Ljot wiking po morzu w swym nowym, wojowniczym, zbójeckim życiu. Podczas jednej z wypraw natknął się na Ulvara. Dwaj zaprzyjaźnieni mężczyźni. Naturalnie nie mają pojęcia, że jeden jest synem drugiego... I jak to przyjaciele - lubią czasem zapraszać się na święta... I tak to się drogi niedoszłych małżonków a rodzicieli przeciąć musiały... Oto mama, tata, synek... A kogo kochasz bardziej - tatusia czy mamusię... Tu młot, tu kowadło. Tu przyjaciel - wiking, a tu mama, co na wikinga wychowała... Mama chciała głowy... Ljot nie utrudniał, przeciwnie - dał Ulvarowi sposobność, by darować swoją głowę... Dostała ją, skrwawioną... Zbudowała sobie kościółek, przy nim pochowała kochanka - gwałciciela. Ulvar zaś zrobił rzecz najrozsądniejszą - odciął się od tych okropności. Z bagażem paskudnym znikł z jej życia. Ponieważ nie wrócił, powiadali, że pewnie gdzieś umarł, bo gdyby nie umarł, to przecież wróciłby do swej mamy, tak jak obiecał... No bo te mamy to jakoś tak bardziej zobowiązani jesteśmy kochać, tak chcą niektóre lepkie wmówienia... A tymczasem najmądrzej jest dać dyla, póki czas, najlepiej najwcześniej, jak to tylko możliwe... Otrzepać się jak pies z wody, z brudnej wody... Sami też potem zwykle tworzymy swoje bajora, z których dzieci powinny uciekać, nie oglądając się za siebie...

A tak swoją drogą, jak to się dzieje, że ludzie czasem gwałcą? Nigdy tego nie pojmę. Jak można czerpać z czegoś podobnego satysfakcję, kiedy tam po drugiej stronie albo niechęć, albo po prostu strach. Nie wyobrażam sobie. Sam akt seksualny jest groteskowy, więc żeby to jakoś zniwelować, druga strona na tę niedorzeczność powinna być nastrojona entuzjastycznie. Ja do tego potrzebuję radosnego zdzierania gaci, pełnej akceptacji dla tego pociesznego wybryku... Niepojęte jest dla mnie, że są ludzie, którzy coś takiego potrafią zmienić w zbrodnię... Ja po czymś takim byłbym całkiem chyba struty. Nie umiałbym wybaczyć sobie takiego brutalnego kretyństwa... No tak, w sumie tak jak Ljot...

Śmierć wszystko wygładziła. Nie mogło się lepiej ułożyć. Ljot stał się wolny i nieistniejący, łatwiejszy przez to do ogarnięcia dobrymi emocjami. W Vigdis nienawiść ostygła. Powróciła myśl o dawnym zalotniku. Słodka melancholia. W otoczeniu nowego politeizmu, no bo to przecież nie tylko Pan Bóg, ale i jego święci i anioły... Bo cała reszta to diabły... (Nawiasem mówiąc, jak słusznie zauważa Strindberg, diabelstwo to przeznaczenie każdego bóstwa - wszystko to kwestia czasu, ale to już inna bajka...)

Ulvar nie wrócił, umarła Vigdis., tedy jej majątek odziedziczyli potomkowie Illugego. Dobrzy ludzie i hojni darczyńcy... Vigdis spoczęła obok swego nieszczęsnego Ljota. Są tam, gdzie stary kościół, Gamle Aker, w Oslo...

Urokliwa opowieść. W stylu starych sag. Z dawnych czasów... Którym jednak łatwo powrócić do nas czy to dzięki literom, czy coraz doskonalszej technologii, czego dowodem sympatyczny uśmiech staruszki z Trondheim, sprzed wieków...

W sumie ciągle snują się te same opowieści...

Sigrid Undset, Viga - Ljot i Vigdis w tomie Macierzyństwo, PAX, Warszawa 1957

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce