Duży Książę (23)

 Księżna, tupiąc obcasikami, weszła do pracowni, w której Książę pochylał się właśnie z uwagą nad pastelowym portretem Aubreya. Sądząc po minie, miał do swego dzieła sporo zastrzeżeń. Ułożył swą pracę na obszernym stole, by w swej twórczej niepewności przyjrzeć się jej z góry. Słysząc kroki, spojrzał przez ramię i od razu się rozpromienił, gdy dostrzegł swą małżonkę: - Witajże, moja złota pulardko!

- Dzień dobry, mój Książę!... To ta twoja kurewka? - spytała, zerkając na przesłodzony portrecik.

- Moja droga! Powinnaś od razu poznać... - powiedział Książę z udanym wyrzutem. - No, ale ty tak rzadko bywasz w domu. Robisz doprawdy wiele, by jak najmocniej scementować nasz związek... 

- Troszkę się przekomarzam.

- Wiem, moja droga. Chyba przesadziłem nieco z tym jasnoliliowym tłem. Ale na pociechę dodam, że już chłopiec ten występuje w bogatej kolorystyce. Napracowałem się w ostatnim tygodniu.

- Jest znakomicie. Gdybym była młodsza i zakochała się w chłopcu, chciałabym go na tłach liliowych. Naturalnie od czasu do czasu. Jeśli idzie oczywiście o tło...

- Tak, tak... Biedny chłopiec, tak swoją drogą. Chociaż może nierozsądnie jest współczuć umarłym, biorąc pod uwagę nadzieje, jakie w nas się tlą co do nieskończoności naszego życia... Boże drogi - człowiek to ciało dopominające się nieśmiertelności duszy. To dopiero!

- Tak mi przykro. Ledwie zacząłeś się cieszyć.

- Myśli lubieżne - dusza w rozpaczy. Oczy się śmieją, choć serce płacze! - wyrecytował Książę.

- Mój ty Ibsenie.

- Więc niechże radosny będzie dziś Peer Gynt! Kogutek jam szczęśliwy, daj dzióba, moja kurko! Niech całe wie podwórko, żem kogut jest szczęśliwy...

- Z tym kogutem to bym nie przesadzała - zaśmiała się serdecznie Księżna i dała dzióba swemu małżonkowi.

- O, gdyby tak ten liliowy obrazek mógł przemówić...

- Dobrze, już dobrze... Wszystko mogę sobie wyobrazić!

- Ależ naturalnie...

- Jesteśmy całkiem jak Gide i jego Madeleine...

- Tak, dwubiegunowość niesłabnących zamiłowań... Wszystko jakoś tak dobrze poukładane. Uraniczna zmysłowa rozkosz, z drugiej strony zaś nieskalane pożądaniem uczucie do wybranki serca...

- Uraniczne. Dość zabytkowa to mowa.

- Ale jaka urocza. Afrodyta Urania. Pomyśleć tylko - istota zrodzona bez udziału kobiety. Cóż to za wykwit czystej roboty!

- A teraz, wedle słów twej hałaśliwej lady Dunghill, sam tworzysz sobie, niczym Hadrian, ze zmarłego kochanka boga... Więc przyjąć wypada z radością, że wracasz do sztuki...

- Nie będę się z nią zbytnio afiszować. Tyle mi starczy co na potrzeby prywatnej kapliczki.

- Lady będzie zachwycona. 

- O tak, nie mogę jej zawieść... A ty, moja droga, czy ocaliłaś jakiś skrawek lądu? Rozbroiłaś jakąś bombę?

- Umiarkowanie mi się powiodło. Zresztą ten świat, zdaje się, znów na potęgę trzeba dozbrajać... To jakaś aberracja.

- No tak, tak... My też zwiększamy wydajność naszych fabryk broni... Jesteśmy bardzo pokojowi, a jednak słyniemy z najbardziej śmiercionośnych wynalazków... Zastanawiam się tylko, na ile ludzie już są zmęczeni swym poukładanym życiem, jak bardzo chce im się iść na wagary... Przecież wystarczy się tylko uzbroić w płaski optymizm, a jak coś pójdzie nie tak... W sumie i tak wszystko kiedyś musi minąć... Myślę, że dobra tu będzie wąziutka, mocno lśniąca czarna ramka - dodał Książę kierując swą uwagę z powrotem na pastelowy obraz...

- Tak będzie najrozsądniej...

- A potem w ogóle pogrążę się w czerniach... Mam zamiar dojść do ciemności. Nic nadzwyczajnego. Będę skupiać się na detalach jakiejś czarnej formy, dodawać do niej nowe elementy, po jakimś tam namyśle, choć wszystko to będzie niczym nie uzasadnione. Bo przecież nie sposób wyjaśnić detali, z których składa się nasze życie. Jesteśmy mozaiką niewyjaśnialności. Dlaczego uchyliłem dziś okno po lewej stronie, czemu dziś zrezygnowałem z perfum, czemu spełniłem dobry uczynek - zauważ, jak wielki kłopot mają ludzie, gdy przyjdzie im objaśniać swoją dobroć, a gdy już coś powiedzą, wpędzają się niechybnie w bardzo egoistyczne sformułowania, w jakich z łatwością można opowiedzieć o ludzkim złu... Jak zapełnię czernią płótno, wszystko się zatrze... Ulecą te codzienne niedorzeczności. Chyba że nie dożyję do końca, wtedy ktoś będzie mógł sobie podumać... Czemu to tak właśnie, a nie inaczej, czemu ja taki jestem, a nie inny...

- Zawsze możesz o to zadbać... Dojść po pewnego momentu, na kolejnym płótnie skopiować dotychczasowe rezultaty, dodać do nich coś nowego, i znów, kolejne płótno, bardziej zapełnione...

- No przecież! Jakie to proste, a ja na to nie wpadłem. Oddam się tej niby sztuce tak dalece, że zostanie ze mnie już tylko całkiem głupie bydlę... Choć oczywiście będę powracać...

- Tak, tak... Muszę przejrzeć twój terminarz... Jest trochę miejsc, które razem musimy uświetnić...

- Wiem, że o wszystko zadbasz... Masz coś do palenia?

- Owszem.

Małżonkowie wyszli na niewielki balkonik, skąd widać było wspaniałą ścianę lasu stanowiącego część ogromnych pałacowych ogrodów. Dziadek Księcia ochrzcił ten dziewiczy gąszcz w środku miasta mianem Tokio. Był to rzeczywiście całkiem dziki las, w który nikt nie ingerował i do którego zwykle wstęp mieli jedynie członkowie książęcej rodziny (poddani mogli tam wejść tylko jednego letniego dnia) oraz naukowcy dokonujący od czasu do czasu urokliwych odkryć, bo - jak się okazało - w tej miejskiej wyspie naturalnej dzikości znalazły schronienie całe zastępy rzadkich owadów czy ptaków... To był zupełnie inny świat, gotów, gdyby mu tylko na to pozwolono, podbić swą harmonią całą okolicę... Oaza spokoju pełna szemrzących strumyków i ptasiego świergotu... No, teraz, zimową porą, dało się słyszeć jedynie skrzek srok, nawoływania kawek i  kwiczołów, które książę lubił dokarmiać jabłkami ponadziewanymi na gałązki przypałacowych krzewów... Las teraz spał, nagi, czarny, podsypany obficie opadłymi liśćmi... Łatwiej było tam teraz się dostać, do tego mrocznego lasu, kiedy zmierzwione zarośla na jego obrzeżach uwolniły się zimowo od rozmaitych parzących i klejących się strażników, różnych łopuchów, pokrzyw i przytulii, których Książę zawsze bał się w dzieciństwie... Ale jaka to była rozkosz, gdy już się przedarł... Pędził wtedy do ukrytej w głębi lasu polany, gdzie stała od zawsze urokliwa leśniczówka, zwykle pusta, tajemnicza, w sam raz na mgliste śnienia i samotnicze zabawy... Pomyślał teraz, że Petrus mógłby czuć się tu wspaniale... Książę chętnie zachodziłby tam na popołudniową herbatę, by posiedzieć przy niej w chmurze aromatu maciejki, ot - żeby na przykład obgadać Aubreya... Przecież można było wszystko tak bajkowo urządzić, to ten się zajeżył w tych swoich kraciastych flanelach... Książę aż parsknął śmiechem na myśl o tej pedalskiej sielance... Księżna popatrzyła nań pytająco... - Co cię tak rozbawiło? - O, byłem przez moment bardziej liliowy od tego portreciku tam na stole w pracowni... Naddziewczyński jakiś... Nie poznaję siebie i aż się boję, że drzemie we mnie coś jeszcze, coś całkiem przeciwnego, co być może będzie podnietą do mych planowanych czarnych obrazów... Czemuś się poddaję. Na swój sposób urokliwie obce wydaje mi się teraz całe to miejsce, które przecież znam od dziecka... Nadmiernie zbliżyłem się do ludzi. Ty masz większą łatwość...

- Chyba cię nie do końca rozumiem. Masz - dodała, podając Księciu zapalonego papierosa o lekko zabarwionym szminką ustniku.

- Dziękuję... Jesteśmy jednak bliskimi sobie osobami, czytaj - obcymi na swój szczególny sposób, więc cóż my tam tak czy owak o sobie możemy wiedzieć... Wiele nam się wydaje i bardziej niż wśród prawdziwie obcych narażeni jesteśmy na zaskoczenie... Drzwi do serc nie mają żadnych dziurek, każdy klucz jest bezużyteczny, brak też klamek, gałek, zasuwka jest od środka... Można tylko pukać, stukać, łomotać, prosić, skomleć, drapać... A drzwi, zapieczone, trudno się odmykają... Serca wybierają, zapraszają na słomiankę u wejścia... A skoro tam wygodnie... My w każdym razie wygraliśmy na loterii... Hołdując naszemu stylowi życia, gdzieś tam, za płotem, bylibyśmy raczej społecznymi samobójcami. Ale nie ma strachu. Jeśli nas wypędzą, zawsze pozostaje krew, która dobrą może być rękojmią. Zawsze mogę podyktować książkę o tym, że potknąłem się na progu, że w dzieciństwie bałem się niecierpków, że poróżniłem się z bratem, że zabawiłem się w wychodek i że nie jestem obrzezany. Bzdury potrafią być zaskakująco cenne, wprost na fortunę dla pokoleń...

- Na pewno wychodek w twoim wykonaniu miałby większą pikanterię w druku.

- No tak, tak... Tu, w mieście, jest o wiele cieplej... Zupełnie zima o nas zapomniała... Cóż zatem mamy za plany? 

- Mój przyjaciel ma dzisiaj koncert...

- Ach tak, naturalnie... Słyszałem, że w planach Debussy i Satie... Więc już mamy zagospodarowany wieczór... Chętnie poznam osobiście twojego przyjaciela... Czas chyba, żebyśmy się bardziej do siebie zbliżyli. Skoro ja też stałem się człowiekiem... Prawda? Byłem taki letni... Czas na temperaturę...

- A jednak tu trochę chłodno.

- A mnie coś pali...

- Wejdźmy do środka.

Pociemniało i krąg światła lampki przytwierdzonej do stołu w pracowni Księcia wyraźniej odcinał się teraz od otoczenia...

- Tak, no to mamy chłopca na liliowo... Jak okaz w kolekcji entomologa... Przyszpilony motyl, melancholijnie barwny (bo w barwnościach motylich kryje się jakiś smutek), martwy, na własność miłośnika... Może jeszcze dodam coś w odmianie łatwiejszej do przechowywania... Powiedzmy - idąc na całość - cały w pomarańczowych różach Louis de Funès...

- Nie lada zabawki - zauważyła Księżna z jakimś mrokiem w głosie...

- Sam robię się nieswój. Zgaśmy światło i chodźmy coś przekąsić. Jutro wybiorę się jeszcze do Luki. Lady obiecała mi towarzyszyć. Jest bliżej całego tego głupiego wypadku... Myślisz, że powinienem nosić ten pierścień dalej? Zawsze mówiłaś, że jest trochę zbyt gruby, ciężki... Zastanawiam się, czy dużo zaryzykuję, pozbywając się go... Może daj go przetopić na coś innego...

- Jak tak mówisz, to lepiej go załóż. Zwłaszcza, że chcesz podkręcać temperaturę. Cokolwiek to znaczy... Jedź opierścieniony z tą swoją nieocenioną lady, dzięki której sama zawsze mam pełno zajęć...

- Jesteś potrzebna też na rodzimym gruncie. Zdaje się, że jacyś pogorzelcy ze wschodniej dzielnicy bardzo na ciebie liczą... Tak, a kiedy już uporamy się z obowiązkami i gdy przyjdzie wiosna, pojedziemy trochę pokochać się w świecie i poudajemy nieco nieczystość... Myślę o jakichś skalistościach. Na początek może Normandia, gdzie poplączemy się odrobinę po kamiennych zaułkach Mont - Saint - Michel, a potem gdzieś bliżej bieguna... Co powiesz na Lofoty? Ten nadmorski ogródek skalny olbrzymów. Będziemy przez miesiąc kochać się w urokach Ågvatnet... Może noce będą złote?... Oczywiście myślami będę bywał daleko. Muszę ostrzec...

- Potrenuję trochę z tobą, skoro masz zanikać w miarę zaczerniania płócien...

- Ale obiecuję zawsze wracać na trochę! Tak jak ty zawsze wracasz, gdy trucizna z amorowych strzał już przez czas wypłukana z krwi... Nasze małe mroczne niebo, pod dzikim lasem w sercu miasta... Auuuuuuuuuuuuuu - zawył Książę... Muszę pomyśleć, gdzie zawiśnie Księżyc Masłowskiego...

Maks w bezwstydnie obcisłym ubraniu już nakrywał do wczesnej kolacyjki, kiedy do jadalnej sali rozświetlonej blaskiem świec weszli Księżna i Książę... Jakże chłopak się przyjemnie uwijał, dbając o detale, o równe ułożenie naczyń i sztućców, wszystko wedle prawideł sztuki trudnej do ogarnięcia przez użytkowników... Co by się stało, gdyby było mniej porządnie? Ale nikt nawet o tym nie pomyślał. Wszystko odbywało się według żelaznych, nienaruszalnych prawideł, zupełnie jakby całe pałacowe życie było li tylko zjawiskiem przyrodniczym, gdzie każda rzecz wyrasta i rozkwita w taki a nie inny sposób, o tej, nie innej porze, i gdzie każdy nieporządek oraz przejaw rozkładu znika jak najrychlej, zupełnie jak w lesie, któremu książęca para przez chwilę przyglądała się z balkonu przy pracowni malarskiej...

- Miłość i śmierć przy jednym siedli stole - zawyrokował Książę. - Ten pasztet jest znakomity. Spróbuj...

Widelczyki, talerze, filiżanki, wszystko rozdzwoniło się ładnie w przygrywce do posiłku...

CDN

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce