Klaus Mann. Zakratowane okno

Już w okratowaniu, w Bergu - tym samym, gdzie kiedyś pierwszy raz ujrzał ocalonego Wagnera - pod strażą, internowany, uznany za obłąkańca monarcha przypatruje się swemu portretowi, i Klaus Mann każe mu myśleć: - To ja. Ja byłem tym młodym królem. Miałem ów szlachetny wdzięk, przed którym lud pada na kolana; urodę Lohengrina, którego łabędź niesie ponad falami, ku zachwytowi tych, co na brzegu; miałem jaśniejące czoło, płonące łagodnym ogniem oczy. Doprawdy, ów król młody, którym byłem, zasługiwał na to, by żyć i panować w innych, silniejszych i piękniejszych czasach niż nasze...

Ludwik II Bawarski. Piękny król, zwany Baśniowym, co pozostawił po sobie wspaniałe pomniki swej mizantropii. Uwielbiany przez lud król - pacyfista, który zabłąkał się w niewłaściwy czas i którego na skutek intrygi pozbawiono władzy, krewniak pięknej Sisi, cesarzowej Austrii, która też nie do końca akceptowała swoją sytuację i którą też trapiła depresja... Sisi bardzo przeżyła tajemniczą śmierć Ludwika, która przyszła w wodach Starnberger See, tuż po tym, jak został, jako niepoczytalny, uwięziony w podmonachijskim zamku... Razem z nim odnaleziono trupa Bernharda von Guddena, lekarza, który całą tę niby niepoczytalność króla stwierdził... Dla Klausa Manna ten zachwycający król - po którym pamiątki z radością do dziś są podziwiane (jeśli Bawaria, to od razu przecież na myśl przychodzą te jej romantyczne zamki!)- stał się idealnym medium, poprzez które mógł opowiedzieć o sobie, o swym homoseksualizmie, samotności, o złym czasie, w którym przyszło mu istnieć, wreszcie o tęsknocie do ciemności...

W opowiadaniu "Zakratowane okno", spotykamy zdetronizowanego już władcę, zdetronizowanego na korzyść głównego spiskowca, jego stryja, księcia Luitpolda... Pada deszcz. Ciągle deszcz. U progu lata 1886. W drzwiach nie ma klamek, okna okratowano... Aż taka przesada... Zostaje rozpamiętywanie. Ale ileż tak można?... Król coś jednak postanowił. Dlaczego znalazł się w wodzie? Chciał uciec? Był dobrym pływakiem, drugi brzeg nie tak daleko. Z pewnością znalazłby obrońców... A może miał już dość i chciał po prostu ze sobą skończyć, ów drugi brzeg traktując nie tak dosłownie... Tam był i jest las, gęsty... Las z wiecznym półmrokiem, jak świątynia, która bardziej ku zaświatowym sprawom jest zwrócona ze swym wnętrzem, w którym wieczny panuje wieczór... Klaus był skłonny do wiary w samobójstwo króla. Jego lekarz miałby rzucić się na ratunek, król zaś porwał go ze sobą w śmierć, niejako za karę... Poszli w toń w uścisku, niemal jak jacyś kochankowie...

Klaus tęsknił za mrokiem. A wokół jeszcze wiele było zachęcających wezwań, bo co rusz ktoś w jego otoczeniu popełniał samobójstwo. I w tym swoim pędzie, od miejsca do miejsca, od hotelu do hotelu, gnał w ten mrok, wymykający się życiu, w świecie, gdzie ciągle coś mu zagrażało, zawsze jakby nie u siebie, w pogmatwanych związkach, które musiały się rwać... Homoseksualny rausz, jak zwykł był mawiać, rausz, który przyjmował z wdzięcznością w tym swoim straceńczym życiu. Syn wielkiego Tomasza Manna, z którego cienia i chciał, i nie chciał się uwolnić... Pod obstrzałem, złoty chłopak, jeden z najzłotszych w swej epoce, kochający swoją siostrę, trochę tak jak król kochający swą kuzynkę Sisi...

U Wittelsbachów bywały skandale, a najgłośniejszym był romans Ludwika I, dziada  wspominanego tu Ludwika II, z hiszpańską tancerką Lolą Montez... Do Ludwika - wnuka też doklejono Lolę, tyle że - dla odmiany - płci męskiej... Loluś, mówiono na Wagnera, którego król otoczył opieką... Bez Ludwika być może nie byłoby Ryszarda Wagnera i całego tego potężnego a kontrowersyjnego hałasu... Loluś, jak mało kto, potrafił opiewać noc, ale jednak zdradził ją dla dnia, słońca swej olśniewającej sławy i swej ziemsko nietrwałej kariery... Monstrualna, bluźniercza ambicja Lolusia! I jeszcze ta Cosima... Poszedł, ocalony przez królewska miłość, by wreszcie umrzeć w weneckich dekoracjach...

Ludwik coraz bardziej zmęczony był rzeczywistością, całym tym dziewiętnastym wiekiem, swoimi ministrami, całą polityką brudną; coraz bardziej odsuwał się od ludzi, osuwając się w fantastyczną samotność, i baśniowo przeżywał swój majestat...

Książę północy nie ma żadnej wspólnoty. Kiedy szuka przyjaźni, musi na chwilkę zstąpić ze swej lodowej góry... Będzie tak zstępował, zachwycał się po trochu, tak by nie zawsze miejsce obok było puste, także to w łóżku, pod szerokim aksamitnym baldachimem... Czasem jakiś beniaminek, jakiś chłopiec z pięknymi oczyma... Spośród nich może jeden godzien tego, by być na dłużej. Pięknie poruszający się Joseph Kainz, wtedy, gdy grał na scenie i wówczas, gdy przystępował do królewskiej, majestatycznej samotności... Cechowała go wielka siła i urok. Kiedy ujrzałem go po raz pierwszy, był Romeem. Kiedy go jednak dotknąłem mą miłością - tak jak magicy dotykają swą czarodziejską różdżką przedmiotów i zmieniają je - stał się Hamletem... Wszystkich jakoś musiał utracić. I sam nikogo nie zatrzymywał... Sam w teatrze, sam przy stole i w sypialni, zazwyczaj... Zetknięcie się z ludźmi bruka. Ludzie to motłoch. Książę północy przedkłada samotność - jakże straszliwie jednak przez nią cierpi!... Najbliższa była ona, Elżbieta vel Sisi, niespokojna i pełna melancholii. Czasem przysyłała znad jakiegoś północnego morza poetyckie listy. Mówiła o sobie, że jest mewą, on zaś orłem w gnieździe. Zjawiała się na krótko, całowała w czoło... Pełne godności ukłony, szacunek dla swych smutków. Pełna rytuałów święta, niespełniona miłość... Ona unosiła swą bogato haftowaną suknię, ja unosiłem poły purpurowego płaszcza i rozstawaliśmy się... Żałośnie wołaliśmy jeszcze do siebie: za rok, siostro - za rok, bracie, zobaczymy się znowu... Lepsza noc, lepsza ciemność. Ludzie ranią i źle pachną...

Lęk przed ludźmi królewską przybrał postać. Zarzucano jej rozrzutność, ale ilu złotników, kamieniarzy etc, etc, obrosło tłuszczykiem! I jakże to się do dziś zwraca... O Ludwiku wspomniał też ojciec Klausa, Tomasz, w swym "Doktorze Faustusie", którego bohaterowie odwiedzają rokokowy pałacyk króla Linderhof. Doprawdy baśniowy schron mizantropa... Budowlana pasja odludka, najprzedniejsze fantasmagorie, salonowe przeładowania, w sam raz na rozpamiętywanie idei swego majestatu... Tam mu grano, tam śpiewał mu Kainz... Mówiono o nim: nieszczęśliwy, co wzbudziło dyskusję... A czemu nieszczęśliwy? Nieszczęśliwym zrobiła go wredna nauka na usługach brutalnych spiskowców... Bzdurą było, że nie był zdolny do pełnienia swej funkcji, nawet jeśli był zbyt wrażliwy, by oglądać swych ministrów... Odpowiedni premier wszystko by sprawnie ogarniał, bez żadnych cudacznych uwięzień królewskich... A szaleństwo budowlane okazało się nie lada interesem dzięki romantycznej ciekawości turystów... "Obłąkanie - powiada Tomasz Mann ustami swego Serenusa - jest pojęciem bardzo niesprecyzowanym, którym drobnomieszczanin operuje nazbyt ochoczo, według wielce wątpliwych kryteriów. Szybko, tuż obok granic własnej przeciętnej osobowości, zakreśla taki człowiek granice zdrowych zmysłów, wszystko, co poza nie wykracza, nazywając szaleństwem. Lecz sposób bycia monarchy, suwerenny i będący przedmiotem uwielbienia, w poważnym stopniu niedostępny krytyce i w znacznej mierze zwolniony z odpowiedzialności, usprawiedliwia w swym majestacie pewien styl, niedostępny nawet najbogatszym osobom prywatnym, czyniąc dopuszczalnymi fantastyczne skłonności i nerwicowe sympatie i fobie, zadziwiające namiętności i pragnienia władcy, dumne a pełne wykorzystanie czego bardzo łatwo przybiera aspekt szaleństwa. Któż ze śmiertelników niższego stanu mógłby wznosić sobie wyzłocone samotnie w pieczołowicie obieranych punktach najwspanialszego krajobrazu, jak to czynił Ludwik! Zgoda, pałace te są pomnikami królewskiej mizantropii. Lecz skoro nie wolno u przeciętnych przedstawicieli naszego gatunku dopatrywać się w mizantropii znamion szaleństwa - czemuż zezwalać na to wówczas, gdy lęk przed ludźmi w królewskiej może się objawić postaci?" Jego najbliższe otoczenie w królu nie dostrzegało żadnego szaleństwa. A lud swego "Kini" po prostu wielbił. "Ci chłopi, gdyby go ujrzeli nocą, jak całkiem samotny, otulony futrem, poprzedzany konnymi, jedzie przy blasku pochodni w złotych saniach przez swoje góry, nie dostrzegliby w nim wariata, lecz króla na miarę swych prostych, lecz przecie marzycielskich serc, i gdyby mu się udało, jak najwidoczniej zamierzał, przeprawić przez jezioro, byliby go po drugiej stronie widłami i cepami bronili przed polityką i medycyną".

Może chciał się ratować. Może... A może, jak Klaus, chciał już w tę ciemność, świadomie, w świecie, w którym coraz mniej miejsca, wśród politycznych wrogów i dziennikarskich szubrawców, i z tą miłością, która jakoś tylko tak cząstkowo mogła się spełniać... Miłość - często taka jakaś ledwie na dobry początek, ledwie taka namiętna zajawka...

Nawet tym dobrze urodzonym życie potrafi rzucić na barki okropne ciężary, skuwać ich lodem depresji, nękać pragnieniem mroku... Żeby jakoś się wywinąć, wywlec z tego fizjologicznego supła... Dziwny figiel to poczucie, że jesteśmy czymś innym, że można się uwolnić... Człowiek to kupa nadmiernych cierpień, szalonych... Po nim czasem zostają interesujące pamiątki. Tak to życie kwitnie w mękach rozmaitych. A potem gaśnie - taka kolej rzeczy - obojętnie czy samobójczo, czy nie...

Obok Bergu, tam, gdzie znaleziono martwego króla, jest i latarnia, i kaplica, a z wody wyrasta upamiętniający tamto tragiczne zdarzenie krzyż. Bardzo poruszający obrazek. Prosty. Wzruszająco prosty pejzaż - krzyż w jeziorze, na którego drugim brzegu las... Życie lubi gubić się w lesie... Niektórzy właśnie wybierają las... Inni wodę... Dla mnie też jest kusząca. Bardziej, bo bardziej dla mnie groźna, bo niezbyt komfortowo się w niej czuję, więc raczej nie szukałbym w niej ratunku, gdyby oczywiście nie była nim śmierć, bo jeśli by była, to wtedy... Dzielę z Klausem tęsknoty... On tak żył hotelowo, więc hotelowo umarł... Ja jestem bardziej domowy... Ale wodę biorę pod uwagę. Z nadzieją jednak, że życie jakoś sprawę inaczej załatwi. Bo najbardziej to chciałbym nie być obecny w chwili nadejścia śmierci... No tak - Klaus nie był, no bo prochy... A ja... Od roku, po tym jak przechorowałem covid - mimo tych wszystkich szczepionek - moje ciało jest jakieś mdłe: nerwy nie są zdecydowane czy chcą jeszcze cokolwiek odczuwać; serce zaś bije z pewną rezerwą, też jakby pełne wahań - tak że gdyby decyzja zapadła na nie, chciałbym, by nastąpiło to nocą...

Podziwiam Ludwika. Za ten melancholijny rozmach. No i jeśli powiedział dość, jeśli wszedł do wody i pozwolił śmierci przyjść w swojej obecności, jeśli jeszcze na dodatek, zanim oddał jezioru swego ducha, pogryzł i przy okazji utopił wrednego doktorka, kłaniam się tym niżej wobec tego majestatu! Z szacunkiem zaprawionym lekko zazdrością...

***

cytowane w notce utwory:

Klaus Mann, Zakratowane okno w: Brzuchomówca, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986

Tomasz Mann, Doktor Faustus, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2004

                                                                           *********

                                                         (mal. Ferdinand von Piloty, 1865)

 
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce