Kto komu potrzebny

I tak to sobie płynie czas, jak to czas. I przedwiośnie znów... Kolejny rok tej dziwnej dekady. Z brutalną wschodnią jatką, nadto z naszą władzą w całej tej naszej patologicznej normalności, władzą też taką bardziej na wschodnią nutę, z kleptokracją już kryminalnie bezczelną, już pornograficznie bezwstydną... Tym razem z powielonym obrazkiem papieża. Doprawdy osobliwe zjawisko, zapierające dech w piersiach przedstawienie, bardzo wymowne - członkowie struktury mafijnej z obrazkiem kościelnego monarchy... Nasza bajka obrzydliwa! By zacytować Reymonta z powieści "Wampir": "Religia i państwo. Racjonalistyczny system państwowy! W plugawych jego rękach mistyczny kwiat marzenia przerodził się w berła i pastorały, którymi zapędził trzodę ludzką do lochów bez wyjścia. Opętał ją strachem i zapanował nad nią przemocą. Chrześcijaństwo zatryumfowało, ale Chrystusa nigdy w nim nie było"... No, tego wampira już w dużej mierze przestaliśmy się bać, ale ciągle jeszcze bruździć potrafi, siać zgorszenie, budzić niesmak, panoszyć się mocą ciągle jeszcze zbyt rozległej społecznej obojętności... Zło, cynizm, szerzyć się może, gdy nie napotyka oporu... W tym wypadku opór powinien przerodzić się w rechot. To chyba najlepsze. Niech oni się zatopią w rozbabranym bagnie, tak żeby już im brakło tchu... I jeszcze jak komuś zależy, to niech się jednoczy w opozycyjnej gromadzie, by ostatecznie dać głos będący taką klapą zamykającą to szambo, z tymi wszystkimi "wartościami" typu: kłamstwo, złodziejstwo, zdrada, krętactwo, pogarda, bezprawie... Szkoda już dalej gadać...

W tych dzisiejszych nieszczęściach przynajmniej jeden pozytyw - jako takie, mozolne, nie zawsze gramotne, ale jednak liczące się porozumienie, zjednoczenie wobec kacapskiej agresji... Jest takie zło, na które po prostu złem trzeba odpowiedzieć... W ostateczności... Choć okropne, że to mówię, bo - mimo że potrafię wyglądać groźnie - daleki jestem od przemocy i odwołuję się do niej już po prostu przyparty do muru, i mogę być nawet groźny, bowiem nie znam się na żadnych sztukach walki, walę więc czym popadnie, ku własnemu przerażeniu... Dramat na wschodzie bardzo mnie przejmuje. Od paru osób żadnych wieści. Zbiorowość przymuszona do pewnych zachowań, trudnych do zaakceptowania w normalnych warunkach... Nie wiem tak do końca, co bym zrobił, gdyby coś takiego jak wojna tu do nas się wlało... Nigdy nie byłem przesadnie stadny... Mało gruntowa ze mnie "wyrosłość", ja raczej taki na osobne naczynko - mimo pewnej towarzyskości trochę jednak taki przybysz z krainy, w której nikt poza mną nie mieszka... Ostatnio czytałem trochę Nasierowskiego i stwierdzić muszę, że ja bym chyba pierdla nie przetrwał. Mam w sobie iście Strindbergowski lęk przed uwięzieniem... Zresztą w ogóle nie nadaję się i nie nadawałem nigdy ani na kryminał, ani na drużynę, ani na internat, ani na koszary, większe namioty i okopy... Przy całym swym homoseksualizmie nadmiernie rozbudowane a waleczne towarzystwo mężczyzn mnie męczy, nudzi i brzydzi. Co za dużo to nie zdrowo... (Pamiętam dawno, dawno temu, gdy stawałem przed komisją wojskową, jeden taki żołnierzyk (przystojniaczek, przystojniaczek) siadł sobie naprzeciwko mnie z szeroko rozchylonymi kolanami... Aż miałem na końcu swej mało wyparzonej gęby pytanie, czy przypadkiem nie powinienem zacząć się masturbować?... Od swojego kolegi ten rozkraczony wojak usłyszał słowo na mój temat: - A ten tu to nie chce iść do wojska... - O, a czemu nie chcesz do woja? - spytał mnie z takim szyderczym uśmieszkiem. - Bo, prawdę mówiąc, nie mam przesadnej skłonności do męskiego towarzystwa... - Uśmieszek raptem znikł. Żołnierzowi poczerwieniały tylko uszy. Facet nie umiał mi nic odpowiedzieć...)... Dziś już w ogóle nie byłbym w stanie przeżyć żadnej twardzielsko - śmierdzielskiej przygody... Tak że chyba z pierwszymi bombami, by nie robić zamieszania, poszedłbym od razu na dematerializację.

A póki co trzeba mieć nadzieję, że ten świat jakoś się obroni, wspierany po prostu śmiercionośnym żelastwem, licząc, że może i tam, w Kacapii, w domu wilkołaka, jest dość drzemiącej przyzwoitości, by życzyć, żeby ów upodlający wilkołak został unicestwiony... Czasem tak się dzieje, że miarą przyzwoitości jest pragnienie upadku własnego domu... W takim pragnieniu kiedyś los postawił Tomasza Manna... Zajrzałem ostatnio do jego radiowych przemówień z lat 1940 - 1945... W maju 44 mówił: Na początku wojny, kiedy Anglicy bombardowali Niemcy propagandowymi broszurkami, opowiadano sobie anegdotkę, jak to angielski pilot powrócił z meldunkiem, że okoliczności nie pozostawiły mu czasu na rozwiązanie paczki i rozrzucenie ulotek pojedynczo; musiał szybko zrzucić paczkę w całości. For heaven's sake! - miał na to odrzec jego przełożony. - Nie pomyślał pan, że mógł pan komuś zrobić krzywdę? - Bardzo się śmiano z tej historii. Może jest zmyślona, ale charakterystyczna dla stanu ducha, w jakim cywilizowane narody, po sześciu latach appeasement, po sześciu latach ustępstw, uległości, prób ugłaskania Hitlera - szły na wojnę. szły niechętnie, bez psychicznego i materialnego przygotowania, jeszcze nie wiedząc, czym właściwie jest wojna totalna... W końcu, wiemy, dojrzałość przyszła i też rozpędziła się machina, przemysł wojenny, i po długich wahaniach przyszło zrozumienie, że na perfidną, gardzącą prawem przemoc, z którą nie daje się żyć, porozumieć ani ułożyć sobie pokojowych stosunków - odpowiedzieć można jedynie przemocą, jeśli nie chce się dopuścić, by przemoc, właśnie przemoc sprawowała jedynowładztwo na sprofanowanej ziemi... To draństwo straszliwe, ale nie ma wyjścia, diabła trzeba pokonać tym, na co sam się poważył... Wolne narody wiedzą i czują głęboko, że sięgając po środki przeciwnika, zniżając się do przemocy, doznają duchowych szkód. Na tym polega diabelstwo zła, że ludziom dobrej woli pozostawia tylko wybór między winą uległości a winą stawienia oporu. Wszystko, czego pragnie winny, to mieć współwinnych. Naród niemiecki miałby o tym sporo do powiedzenia. Wie dobrze, że jego łajdacki reżim zrobił wszystko, by wciągnąć go do wspólnictwa w winie - i że odniósł w tej mierze straszliwy sukces.

Nie ma wyjścia. Zło musi zatryumfować, ale w taki sposób, by dać jakąś furtkę dla przyzwoitości. Że musi się ono odwinąć i trafić w paszczę potwora... Tu, dziś, już nie chodzi o to, by niszczyć Kacapię na jej własnym terenie - dość będzie, gdy zostanie przepędzona z obszarów, które dziś okupuje, przepędzona, osądzona i koniecznie odseparowana, najbardziej jak się da, odgrodzona, uczyniona wyrzutkiem, może nawet na rozkład, jeśli nie okrzepnie w rozsądku, jeśli nie odzyska piątej klepki - choć czy kiedykolwiek ją miała, ta dziwaczna rzeczywistość, w której nieodmiennie od śmiechu do kuli w łeb ledwie krok, ta dziwaczna rzeczywistość, jakoś osobliwie - przynajmniej do niedawna - uwodzicielska, zupełnie jakby w dobrym tonie, atrakcyjnym towarzysko, było zamiłowanie do tamtych stron - ot, takie bycie sobie osobnikiem na sposób akceptowalny perwersyjnym!... Od tej czarnej dziury trzeba się po prostu trzymać z daleka, nawet mimo geograficznej bliskości.

Ponoć Putin stwierdził, że bez kultury rosyjskiej ludzkość jest niemożliwa... Podobnie kiedyś o Niemczech mówił Goebbels... Na pewno świat możliwy jest bez Goebbelsa, i do wyobrażenia jest bez Putina... I w ogóle bez Rosji... Tak jak ostatecznie Mann wyobrażał sobie świat bez Niemiec... Bo kto komu potrzebny? Nas wszystkich - razem, pojedynczo - wszystko jedno - może nie być. Spokojnie może nie być. Z narodami jak z pojedynczym człowiekiem. Człowiek - zbrodniarz może być odseparowany, odesłany do więzienia nawet w nicość dożywocia... Tak też i w nicość odosobnienia może ulecieć cały naród, wystarczy się odeń odwrócić...

Każde społeczeństwo może zostać zdeprawowane. Niektóre nawet można wpędzić w poczucie, dzięki któremu wyobrażają sobie siebie bez ludzkości; bez poszanowania praw człowieka idą tedy niewolić innych... Zmanipulowani ludzie, z przyzwoleniem na łajdactwo, będą manipulować innymi i ich niewolić... Wystarczy tylko okazać im słabość - wtedy prawa idą w diabły... Mówią: Strzeżonego Pan Bóg strzeże... Więc musimy się strzec, by mieć oparcie... Tak jest też z prawem. Tak jest na przykład z naszą Konstytucją nieszczęsną, sponiewieraną dziś nawet przez czynniki najwyższe w państwie. Jako zapis pewnej umowy to tylko papier, książeczka... Jakże trzeba jej strzec, by ona sama emanowała swoją mocą, ze wszystkimi swoimi wpisanymi w nią gwarancjami...

Na dużych i małych podwórkach wiele do zrobienia...

Fatalne jest przekonanie o własnej wyższości. W to kiedyś wpadli Niemcy, w tym tkwi też Kacapia - ona, bo duża; dla niej ta wielkość terytorialna ma znaczenie niebagatelne - wielkość nakazująca prymitywną pogardę dla tych mniejszych, nawet jeśli są zawstydzająco zamożni i w swym rozwoju zaawansowani... Fałszywi nauczyciele wmówili kiedyś Niemcom przekonanie o własnej wyższości. Tylko wyzwolenie się ze szponów zgubnych majaków może przynieść ratunek, majaków podpowiadających przekonanie o prawie do bezprawia... Powiadał Tomasz Mann: Niemiecka kultura nie jest ani najwspanialsza, ani jedyna, jest jedną wśród wielu innych, a jej najgłębszym impulsem zawsze był podziw; umiera od nadmiaru zadufania. Niemcy nie są pępkiem świata, wokół którego wszystko się kręci, są tylko drobną cząstką tego rozległego globu, a na porządku dziennym są poważniejsze sprawy do rozstrzygnięcia niż problemy niemieckiej duszy. Niemiec nie jest diabłem, jak niektórzy sądzą, ale nie jest też archaniołem o blond kędziorach, w srebrzystej aryjskiej zbroi, lecz człowiekiem jak wszyscy; musi znowu nauczyć się żyć jak człowiek i brat wśród bliźnich. Tyle właśnie znaczy słowo, które my Niemcy zbyt długo mieliśmy w pogardzie - słowo "demokracja".

Będzie lepiej, gdy ci, co się nie chcą opamiętać, dziś po prostu dostaną zwyczajne manto. Powyższe słowa Manna można dziś posłać do rosji (sic!)... Niektórzy mówią, żeby podarować kulturze. Chcą utrzymywać, że ona z polityką nic wspólnego nie ma... Dobre sobie... Polityka wszystkim lubi się interesować, a fala zbrodni z siedlisk takiej, nie innej kultury się bierze. Sztuka to tylko pewien element. Dobry zresztą do propagandowego wykorzystania, nawet gdyby sama była niewinna, daleka od straszliwości frontowych błot i duszy siejącej zamęt, do tych błot ludzi strącającej... Dziś wszystko, co stamtąd, zasługuje na co najmniej pogardliwe wzruszenie ramion. Zbrodniarz wyrządza krzywdę nie tylko innym, obcym, ale także sobie, także swym bliskim... I za dzisiejsze bestialstwo wszyscy jakoś powinni zapłacić... Na pewno wskazana jest separacja... I nie wiem, czy nie na dobre już... Tam chyba nie ma w ogóle genu braterstwa... Nam się wydawało, że bratanie się z rosjaninem, wtedy jeszcze Rosjaninem, jest możliwe, tacy byliśmy naiwni. Ale oni nie są do tego zdolni. Mają tam, daleko, jeszcze dalej na wschodzie kolegów. Muszą jednak pamiętać, że oni nie będą się z nimi bratać... Tam tej naiwności nie ma i nie dadzą się oszukać... Może ten zdezelowany kolos zapadnie się w sobie?... Bo zachodniej lekcji chyba nie odrobi. I nie musi, ale wtedy niech się po prostu odwali, bo komu potrzebny bandzior... Oby ta wojna pomyślnie się dla Ukrainy skończyła, dla Ukrainy, która za swoją wolność, trochę zaniedbaną, płaci dziś straszliwą cenę...

***

Jakie to wszystko odwieczne i dawno opisane... Sytuacja trochę jak ze starej islandzkiej sagi o Hrafnkelu. Hrafnkel był wielki, posażny i myślał, że mu wszystko wolno i jak wyrządzi krzywdę, jak popełni zbrodnię najgorszą nawet, to się łatwo wykpi. Aż trafił na słabszego, którego zlekceważył. Słabszy jednak przeciwnik zdobył grupę sojuszników, z którą pokonał lokalnego tyrana. Ale pokonał częściowo, bowiem był na tyle naiwny, by wierzyć w moc umów międzyludzkich. Jego sojusznicy nalegali, by sprawę doprowadził do końca i zgładził Hrafnkela, do czego miał pełne prawo. Ale Sámur chciał być wielkoduszny, szlachetny, dobry... Sojusznicy więc już się nie wtrącali. Kiedy przeciwnik Hrafnkela okazywał siłę, sojusznicy wiedzieli, że nie idą z nim na próżno. Kiedy jednak okazał słabość, odeszli, zapewniając jedynie o swej sympatii i pomocnej dłoni, ale już nie w jego walce z Hrafnkelem, gdyby przyszło co do czego... A przyszło co do czego, bo Hrafnkel w zbrodniczy sposób zapewnił sobie siłową przewagę nas Sámem... Jestem silny, silniejszy od ciebie - powiedział Hrafnkel - a skoro tak, mogę mieć gdzieś prawa i nasze umowy oraz gwarancje... Przegnał więc Sáma z prawem należnej mu ziemi, z prawem, którego Hrafnkel już nie uznawał, już w starciu osamotnionego, przegnał i wpędził w poddaństwo... Sámur popełnił błąd, bo ułożył się z diabłem, który tylko czekał sposobności, by złamać dane słowo... Frajer więc ten, kto podaje diabłu rękę, zaprasza na salony, licząc na przyjemne współistnienie i przykładny handelek...

Tak więc w porę trzeba walić pięścią... I być już w tym konsekwentnym... I już nie dać się nigdy więcej nabrać... Saga islandzka jest dobrą przestrogą...

Ciekaw jestem czy w tym roku uda się cokolwiek w tych potwornościach rozstrzygnąć... Także i u nas, bo też staczamy się w jakieś bardzo niepokojące rejony pośród naszych lunatycznych gangsterów u sterów... My mamy świadomość, że ten rok może przynieść korzystne zmiany. Jeszcze sami możemy decydować, mimo kopanych tu i ówdzie dołków...

Chciałoby się zawołać: Zadbajmy o siebie! Bo niedbałość to pierwszy stopień do piekła!

***

Thomas Mann, Niemieccy słuchacze! Przemówienia radiowe z lat 1940 - 1945, Ossolineum, Wrocław 2018.

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce