I know when to go out and when to stay in...

Kwiecień obfituje w Davidowe rocznice okrągłe... Teraz z kolei 40 lat stuka płycie "Let's Dance"...

To już doskonale pamiętam, bo to już taki początkujący nastolatek był ze mnie...

Kiedyś tam David, plącząc się po Australii, dotarł do dziury w Nowej Południowej Walii o nazwie Carinda. Zajrzał do miejscowej knajpki, spodobała mu się, grzecznie się tedy przedstawił i zapytał właściciela, czy nie mógłby sobie tu porobić trochę zdjęć do planowanego klipu... No i tak na tle tej Carindy, a ściślej na tle knajpianej ściany ujrzałem go po raz pierwszy. Zapowiadany był jako pewna sensacja - oto powraca David Bowie. Nic nie wiedziałem, że to jakiś powrót. Nie znałem gościa. I nagle ta twarz. Fenomenalna. Od razu mnie nią uwiódł. Było w niej coś fantastycznie wyniosłego, arystokratycznego ale też i coś zadziornego, łobuzerskiego... Niegrzeczny chłopczyk o chłodnej urodzie i to jeszcze z tak charakterystycznym głosem... Moja fascynacja nigdy nie ostygła... Oto pewien rodzaj wybrańca, śmigającego wśród stylów i nastrojów, wiecznego poszukiwacza pełnego jakichś prześladujących go demonów, w jakiś sposób człowiek cały, czy przebrany za mężczyznę czy za kobietę, czy za ufoludka - zawsze świetnie się prezentujący. Księciunio!

To był rzeczywiście powrót. Po niełatwym czasie. W 80 roku w sposób tragiczny rozstał się z życiem John Lennon. David był tym wstrząśnięty i były w nim nawet momenty zwątpienia czy istotnie warto tkwić na świeczniku... Na jakiś czas zwolnił, trwając przy okazji w coraz dotkliwiej napiętych relacjach z wytwórnią RCA. Z początkiem lat osiemdziesiątych nagrał w Berlinie dla niej jeszcze drobiazg z songami z Brechtowskiego "Baala", rozstając się przy okazji na wiele lat z Viscontim. Chwilę wcześniej pojawiło się jeszcze "Under Pressure" z Queen... Więc niby był, ale tak oszczędnie... No i pojawił się wreszcie Nile Rodgers, współzałożyciel grupy Chic... Zapamiętał Davida w taki dość szczególny sposób, bo pierwszy raz słuchał go, leżąc nago na jednej z florydzkich plaż. Tak więc był Ziggy Stardust i jego goły słuchacz... A potem, już w ciuchach, spotkali się w jakimś klubie. David siedział sam pochylony nad pomarańczowym soczkiem, bo był wtedy na abstynenckim biegu. Zgadali się, przedyskutowali Davidowy "Young Americans"... Bowie stwierdził, że ciekawa byłaby współpraca. Po kilku dniach się odezwał do Nile'a... Ponoć było na początku trochę śmiechu, bo David rzucił pomysł, nucąc pod nosem... Pam - pabampam - pam: To by się nazywało "Let's Dance"... No i panowie wzięli się do roboty - jeden na trzeźwo - drugi może niekoniecznie. David sformował nowy band: m. in. zaprosił The Borneo Horns, na gitarze zagrał Stephen Ray Vaughan, w bębenki zaś postukał jeden z czołowych wtedy perkusistów Omar Hakim, znany ze współpracy między innymi z Milesem Davisem, ze Stingiem, Herbie Hancockiem, Dire Straits, Urszulą Dudziak...

To był jakby nowy debiut. Po ostrym cięciu. Był to już ktoś inny, w jakiś sposób zdystansowany od tych wszystkich kreacji z poprzedniej dekady. Nowa muzyka, nowa publika, nowy szyld wydawniczy... Nagle, z typową dla siebie łatwością, rozpoczął zabawę jako stadionowa megagwiazda... Surwiwalowiec na ścieżce do kolejnego sukcesu, znów wymagający czegoś od wielbicieli...

Było się w czym zanurzyć. Był jeszcze przecież taki młody, a już - jak mi się to objawiło z czasem - z ogromnym dorobkiem... Trochę trudu trzeba było sobie zadać w poszukiwaniach, bo nie było jeszcze internetów i przenośnych klikadeł, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki biorą nas dokładnie tam, gdzie chcemy... Dziś wszystko pod rąsią, pod paluszkiem... 

Dużo się zmieniło. Ale są i pewne stałe, co jakoś ten świat, mimo wszystko, trzymają w kupie... I mnie przy okazji...

To powspominajmy...

I catch a paper boy

But things don't really change...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce