Duży Książę (25)

 Książę tym razem postanowił wybrać się do Nasturcjowej Doliny wyremontowaną właśnie zabytkową salonką, którą przed chwilą doczepiono do zwykłego, kursującego wedle rozkładu jazdy pociągu osobowego. Z tego powodu niecierpliwił się nieco, bo lady, która obiecała mu towarzyszyć w tej melancholijnej podróży, sromotnie się spóźniała, a pod żadnym pozorem nie chciał opóźniać odjazdu, narażając tym samym na szwank opinię o swych kolejach, słynących w świecie z najdoskonalszej punktualności. Wreszcie jednak przybiegła, w malowniczym nieładzie, w szatach rozwiewanych przez porywisty wiatr, co naraz wtargnął do secesyjnego wnętrza dworcowej hali...

- Ach, najdroższa, sam wiatr cię do mnie niesie! Jakże dziś postanowiła wspaniałomyślnie być mi przychylną ta nasza przyroda... Przygotujcie schodki dla naszej drogiej gościni! - polecił Książę, chcąc jak najbardziej ułatwić życie tęgawej dość pani, wejście bowiem do tego staroświeckiego wagonu wymagało od człowieka pewnej zręczności...

- Ależ się zasapałam. Obowiązki, jeszcze poranne obowiązki. Słowo daję - nie mam życia.

- Tedy porywam cię dziś z radością na stypę. Wiem, że brzmi to może niezręcznie, ale rzeczywistość jest tak pogmatwana, moja droga.

Lady szczęśliwie wgramoliła się do wnętrza, już na wstępie zachwycona wystrojem pełnym staroświeckiego przepychu... Estetyczny powiew historii, ale z pewną osobliwą nutką...

- Czujesz to? Zastanawiający zapaszek, jakby rozgotowany kalafiorek. Jakim cudem tutaj zapanował, nie wiem. I nikt mi tego wyjaśnić nie potrafi. Tu obok znajduje się przedział sypialny i to stamtąd wydostaje się ta niepokojąca woń. Niepokojąca, bo ma się wrażenie, jakby ten wagon od dawna był zamieszkany przez jakąś rodzinę, od tak dawna na dodatek, że aż przemienił się w prawdziwie głęboką zapierdziałość... Ale zapraszam dalej, do podróżnego salonu.

- Tak czy owak pięknie tu...

- Ale czy nie za bardzo palisandrowo? Nie czujesz się odrobinę jak mieszkanka ekskluzywnej skrzyni po owocach?

- Jak zwykle przesadzasz. A ten zapach to może jednak kuchnia?

- Nie, nie... Ale usiądź, proszę. Tu, przy oknie będzie nam wygodnie. Wolisz siedzieć twarzą w kierunku jazdy, czy...

- Wybierz sam, mój panie...

- Ja wolę być plecami do kierunku jazdy. Mam tak nieprzyszłościowe stanowisko, że nie troszczę się zbytnio o jutro, wolę tedy patrzeć na świat, co zostaje w tyle, niewzruszony naszym pędem...

- Uff - lady rzuciła się z ulgą na szeroką kanapę. - Już nie dla mnie biegi i pośpiechy, a w ustawicznym pośpiechu żyję... I coraz bardziej tyję. Zdumiewające. Toczę tę swoją hałaśliwą nieforemność... Ach, objętość pokaźna, lecz to jednak tylko resztki po życiu... Dojrzewam na swój sposób i pierwszy wąsik mi się sypie...

- No tak, tak, panie rzeczywiście zwykle dość długo czekają na tę mężną a dostojną ozdobę... I umiecie przeobrażać się w nie lada globstery. To tak nieapetycznie ucieszne, choć pewnie z medycznego punktu widzenia to już nie jest takie wesołe...Mnie z kolei śmierć w osobliwy sposób rozciąga... Nie ma żadnej nadziei. Noga robi się kurza...

- O, mój Karol też już niczego sobie, na rosołek...

- Dostrzegasz te potworności...

- Naturalnie...

- Zauważyłem to niedawno - oznajmił Książę i w tej chwili ruszył pociąg. - Kiedy Max mnie kąpielowo dopieszczał. Wiesz, że próbował mnie utopić? To mnie jakoś dziwnie rozpaliło. Podpisuję ważne ustawy, rozporządzenia, udzielam łaski, spożywam uroczyste obiadki, a tymczasem w łazience śniady atleta ciągnie mnie morderczo za nogę... Zdaje się, że na Wyspach Owczych wierzą, że topielec wciela się potem w fokę... Zastanawiam się, co dzieje się z duszami tych, którym przydarzyło się utonąć w wannie... - Lady uniosła tylko brwi. - Tak, tak. Zuchwałość... I wyobraź sobie, że dziś, po śniadaniu, zjawiła się w pałacu policja. Jednak.

- To w związku z tymi wypadkami, z pożarem? - spytała lady.

- Czy z Karolem rozmawiałaś na ten temat?

- Pobieżnie tylko. I chyba nie ma co w to wnikać.

- Właśnie się zastanawiam. Bo i tak, i nie... W każdym razie jak najuprzejmiej zostałem poproszony o udzielenie audiencji śledczemu, naturalnie o stopniu dającym już prawo do godnościowych wzdęć. Krótka to była rozmowa. Ale dopóki sprawa nie jest ostatecznie zamknięta, czepiają się każdego źródła informacji. Planowo pytania były chaotyczne, bo tylko tak można zbudować jakiś porządek. Ja naturalnie niczym nie dałem się zaskoczyć. Pozostałem kłamliwie zdystansowany...

- Kłamliwie?

- Tak, bo nie chciałem do tego wracać i gubić się w detalach, których nie pamiętam... Oczywiście nie mam sobie nic do zarzucenia, poza tym, że nie upilnowałem chłopca, o upilnowanie którego tak bardzo mnie prosił Howard, będąc już niemal na łożu śmierci. Z tego powodu czuję jakiś słodkawy żal, pogodny smutek... Ta pogoda pewnie wynika stąd, że do tej pory wiodłem niczym nie zmącone życie. A gdy postanowiłem nieco poświntuszyć, życie wpakowało mnie w przygodę. A teraz Aubrey już nie żyje, nie istnieje, jakby nigdy nie istniał, jakby był tylko jakimś wymysłem, i chcę mieć to tylko dla siebie. Nie wiem jednak, czy ktokolwiek coś widział, a jeśli widział, to kto? Nie chcę się nad tym zastanawiać. Robię kamienną twarz, albo okazuję wystudiowaną troskę i ubolewanie, profesjonalnie,  niemal jak pierwszy lepszy pracownik zakładu pogrzebowego. Pozwolę się życiu zaskoczyć...

W przedziale pojawił się młodziutki steward z zapytaniem, czy już podawać do stołu. 

- Ależ naturalnie. Tak jak było uzgodnione... A zatem, moja droga, nie, ten kalafiorek to zdecydowanie nie kuchnia. Zresztą podróż nie będzie długa, więc nie kazałem niczego przyrządzać. Postanowiłem, że ta kolejowa, kameralna stypa będzie raczej na słodko: owocowa rolada, likiery, kawa... Żadne więc kucharzenie, chociaż wszystko, co tu się zjawi, wyjdzie spod ręki nowego szefa, jakiego mi polecono... Być może będzie ze mną podróżować więcej, dalej, kto wie?... Podpisuje się następującym zestawem nazw: Albert Modest Kwiryna Rhubarbaro... Zdaje się, być może kierowany jakimiś kompleksami i tak być może dla lepszego brzmienia, zerwał częściowo z patriarchalnymi zwyczajami onomastycznymi.

- Słodka stypa...

- Z najlepszym przyjacielem. Tak chyba powinno być. Bo jakoś głupio z żoną, tak po stracie homoseksualnego kochanka. Chociaż Księżna do dla mnie duch równie przyjazny... Mamy podobne upodobania. Bardzo troszczy się teraz o Daniela, wiesz, tego cudownego pianistę. Jest idealny i w ciągłych rozjazdach. Właśnie wkrótce wyrusza na tournée po Ameryce Południowej... Wyobraź sobie, że znał się dobrze z moim świętej pamięci Howardem.

- Jak dobrze?

- Tak, by go zabrać na plątanie się po Wyspach Owczych, tych samych, na których rozprawiają o topielcach i fokach. Moja droga małżonka jest chyba nieco zazdrosna. Tego by jeszcze brakowało, żeby miała się nim dzielić ze swym mężem. W każdym razie, gdy po mym spostrzeżeniu atmosfera nieco się zagęściła, Księżna natychmiast pognała mnie do pałacu. Może to też z polecenia Howarda? - zastanowił się po chwili Książę. - Mnie wystarczyła zwykła kurewka o mało sprecyzowanych planach... Ale kto wie, ku czemu to mnie zaprowadzi? Jakieś drzwi się otwarły, chociaż nie jestem pewien, czy stało się to w zaplanowanej formie. Obawiam się, że więcej tu przypadków, bo nie przypuszczam, żeby Petrus... Nie, to już by było obłąkańcze jakieś... Więc może nie od rzeczy ta myśl o podróżowaniu... W dziewiętnastowiecznym wystroju salonki podczepianej do pociągów na wszystkich kontynentach... Uciekać, być cały czas w drodze... Jak cesarzowa Sisi... Jakieś pokrewne to duchy... Wagon to jednak skromniejsza rzecz. Bo gdybym chciał tworzyć bajkowe odosobnienia jak Ludwik Bawarski, łeb by mi zaraz ucięli. Nie mieliby zrozumienia. Muszę się gnieździć w tym, co mam aktualnie do dyspozycji, jak żywa skamielina, albo pozostaje mi cygański żywot wagonowy, o ile zdecyduję się na ucieczkę od świata...

Uciekanie, w dwie strony - pomyślał Książę, gapiąc się w okno na przemykające za nim przymglone pejzaże. - Ja mknę w jedną stronę, one w drugą. Ciągle, niezmiennie punkt rozstania. I tu jakby wszystko bardziej dosadnie unaocznione... Przemykają rozmaite możliwości. Nie tu, to tam, nie tak, to inaczej, nie mnie, to innemu, nie teraz, to kiedy indziej, wszystko jedno... Tam, daleko, tylko płaskie obrazki, ułożone w talię. Można tasować. Zmienić sąsiedztwo rozmaitym przeszłym zdarzeniom, postaciom. Aubrey... Dobrze, że na świeżo utrwalony... A może to wcale nie on? Wszystko to można wyfantazjować, każdy rys... A potem odrysowywać, ogłosić bogiem na wieki... I czcić będą wszystko, co się objawi w podobieństwie do niego, każdy sęk, zaciek na murze...

- Pomyślałem o Aubreyu, tedy chciałem się zorientować, czy już coś wybrałaś na aukcję... Bałem się, że nie zdążę, a tymczasem poszło nad podziw gładko.

- Ach, tak, tak... Te portrety są takie zachwycające. Upatrzyłam sobie trzy.

- Wybór należy do ciebie.

- Zamyśliłeś się.

- O ucieczce. Albo o uciekaniu, wszak nic w tym ostatecznego... Nie chciałbym jednak wycofywać się jak Ludwik, piękny zrazu, potem zaś popadający w melancholijne zaniedbania - broda, tusza i tragicznie popsute zęby...

- Jesteś tu nam bardzo potrzebny.

- Raczej moja kiesa... Jakże uroczo zarządzać podarunkiem od losu... Przejeść nie mogę tego, co mam choćby z zysków za swą buzię na biszkoptowych ciasteczkach. Mam się więc czym dzielić... Bo już na remont jachtu patrzyli krzywo... Ale mam przynajmniej salonkę dziadunia...

- Biedny Książę...

- Jeśli uciec od świata, to tylko skryć się w jego wnętrzu, tu, w gwarze, być za tą cienką ścianką, patrzeć zza firanek. Najdalsze dale, to pobliża. Nie pustkowia, wyspy bezludne - bo tam tylko śmierć. Jeśli jej unikać chcemy, pragnąc tylko spokoju, dobrze może pójść w porównania. Niczemu się nie przeciwstawiać, w niczym nie uczestniczyć. Wjeżdżać tylko tym luksusowym pudłem w najkoślawsze torowiska, w najbrudniejsze miasta, bezdusznie...

- Nie jesteś wcale bezduszny. Tylko lękliwy.

- Tak, tak... Nie umiałbym być pomocny z pustymi rękami, bo nic nie umiem... Hmmm, ruch jest jednak potrzebny, rozbełtuje tak przyjemnie rozpamiętywania... Ta stacyjka zaraz zniknie... Wiesz, ta wystawa Sohlberga bardzo ludziom przypadła do gustu. I też jestem ogromnie zadowolony z poczynionych zakupów... Za jakiś czas ma się u nas ukazać album i wydawca zwrócił się do mnie z prośbą o napisanie słowa wstępnego...

- To znakomicie. Wiedzą, jak go kochasz...

- Właśnie nie wiem... Czy to będzie zachęcające, gdy powiem, co naprawdę o tym sądzę?... W tym jest jakiś hipnotyzujący, morderczy smutek... Albo we mnie to budzi, tak może lepiej... W naturze wszystko szybko mija, droga daje bezpieczną pobieżność, nawet spacer w parku czy po korytarzu. A tu takie pootwierane księgi. Polukrowane, ogwieżdżone Rondane - mroźna pokusa, chęć na niepowrotność... Odciągające od życia pragnienia w polarnych letnich nocach o najdziwniejszych kolorach. Inna bajka za sztachetami sosnowych pni. Księżyce, do których wzdycha w nas nieumarłe jeszcze dziecko, Księżyc - słodki srebrny podglądacz, którego swą młodzieńczą nagością obdarowywał Józef... Podpatrzona natura, złapana w udatne kompozycje, utrwalona, w tych momentach, które - całe szczęście dla życia - normalnie mijają, które, gdyby trwały w tym całym pięknie nad naszymi głowami, tkwiły tam bez ustanku, położyłyby nas trupem... Jedna noc, jeden dzień, raz na zawsze... Choć i rację ma ten, kto powiedział, iż życie nie jest warte trudu przeżywania. Chciałoby się już nie odchodzić od tego, w poczuciu przytłaczającej wystarczalności tego, co jest właśnie przed oczami. Dlatego sam tak chętnie wracam i za każdym razem sobie myślę, że nie było żadnego pomiędzy... No i górnicze Røros. O różnych porach. Widać, że w strudzonym użyciu, ale zawsze bezludne. Jakby miasto widmo. W swych rozkosznych krzywiznach, koślawościach, zadrapaniach... Dziwne. Wydaje mi się, że Aubrey zwierzył mi się kiedyś ze swych osobliwych fantazji, o tym, że zawsze wyobrażał sobie pewne miasto, że to wyobrażenie zawsze go uspokajało, tyle że w tym mieście nigdy nie umiał wyczarować w myślach ludzi... Było idealnie puste, choć w jakiś tajemniczy sposób żywe... Czasem sobie myślę, że poza mną tak naprawdę nie ma niczego... Wyczarowuję tylko obrazy jak w jakichś Swedenborgiańskich zaświatach. Rzadko widzę ludzi. Częściej przedmioty. To może i dobra cecha dla księcia, dla którego wszystko to jakaś partia szachów. Ja wprawdzie biegam tylko po szachownicy, bez pojęcia o zasadach, bezmyślnie, ale nawet jak już natykam się na człowieka, widzę tylko figurę, w której nic się nie dzieje - ma tylko swój ciężar, który albo mnie przygniecie bądź wręcz zmiażdży, albo ja zdołam go unieść i odtrącić... W życiu i tak zwycięża ciało... A i nawet o to specjalnie się nie troszczę, choć mam już pewne zrozumienie... Pomyśl tylko, że w najbliższym otoczeniu Ludwika XIV nikt nie mógł nawet wspomnieć o siusianiu. Nikt zaproszony do jego powozu nie mógł czuć się wybrańcem, bo wiedział doskonale, że w ciągu wielu najbliższych godzin nie będzie miał szans na to, by się odlać...

- To rzeczywiście wielka ulga. Ale wiem, że przy tobie krępować się nie muszę.

- Ale wiesz, że zrozumienie moje nie sięga jednak zbyt daleko.

- Nie chcą się dziać rzeczy niepojęte. Nawet nie wiesz, jak mnie to smuci.

- Nie kuś, bo nie chcę wpadać w jakieś nieznośne dodatkowe samozachwyty. Wystarczy, że mnie lubisz.

- Jak mnóstwo innych osób.

- Pozwalam na to. I widzę tylko ściany... Mam ochotę wejść w malowane Røros. Jakaż by to była swoboda... Aż do głodowej śmierci, którą mógłbym sobie umrzeć bez wstydu... Ale jak się nadam w świat w tej palisandrowej paczce, będę mógł odważnie patrzeć na najstraszniejszy nawet sen... Będąc blisko, będę jednocześnie daleko... To mi przywodzi myśl o miłości, albo może bardziej o więzach... Gadaliśmy o tym z Aubreyem i wyszło tak, że miłość bywa wycieczką na Georgię Południową... Wielka bliskość, a tu raptem reszta świata daleko za oceanem, w którą stronę by się obrócić...

Książę przywołał stewarda i poprosił o dodatkową wiśniówkę...

- Zamulimy się, moja droga. I tak osłodzeni pójdziemy oficjalnie pożegnać się z tragicznymi braćmi... 

CDN

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce