Tina Turner (1939 - 2023)

Przyznać muszę, że wieść o śmierci Tiny Turner jest dla mnie równie koszmarna, co wiadomość sprzed kilku lat, kiedy to odszedł David Bowie... Tak, niby wiadomo - czas płynie, nieubłaganie wszystko mija, Tina od jakiegoś czasu była już na zasłużonej emeryturze i żyła w spokojnej Szwajcarii, mocując się z narastającymi problemami ze zdrowiem i oswajając nas trochę ze swoją nieobecnością, ale mimo to była jeszcze, więc i nic się jeszcze nie kończyło, do wczoraj...

To było zjawisko, niepowtarzalny głos, prawdziwe zwierzę sceniczne, bezkonkurencyjne, obsypane nagrodami, uwielbiane przez publiczność... Bezapelacyjnie zasługuje na miano Królowej rock and rolla.

W Polsce wystąpiła trzy razy. A pierwszy raz zdarzył się w czasie szalenie dla nas ponurym, był to bowiem rok 1981, tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego. Kontrastowo była odmienna ze swym występem od ówczesnej polskiej beznadziei i szarzyzny, acz wtedy nie zaliczała się do pierwszej ligi; właściwie dopiero nabierała rozpędu do nowego etapu kariery i jeszcze nie do końca było wiadomo, jak się sprawy potoczą. Megagwiazdorsko rozkwitła kilka lat później, po wydaniu przełomowej dla niej płyty "Private Dancer" Od tamtej chwili dominowała na estradzie. Była ona i potem długo, długo nic. Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte minionego stulecia należały do niej... Żadna inna babka nie mogła się z nią mierzyć w branży.

Jak tylko dowiedziałem się o jej śmierci, zaraz puściłem sobie "Tina Live in Europe", rewelacyjną koncertową płytę z 1988 roku. Ileż razy tłukłem to przed laty, z zachwytem dla jej głosu, energii... Zachwyt się nie zmienił, doszło wzruszenie, wspomnienia gówniarskich czasów, polukrowanych także i tą świetną muzyką. Przebój za przebojem, znakomici goście, bo i Robert Cray, Bryan Adams, Eric Clapton no i oczywiście jej dobry kumpel David Bowie... 

Pisali dla niej najlepsi, a ona zawsze mistrzowsko zabierała się za materiał. Miała też na koncie trochę cudownych coverów, które absolutnie przyćmiły oryginały: "Addicted to Love", "Help" czy "The Best"...

David Bowie powiedział o niej kiedyś, że ona po prostu przyszła na świat, żeby dać ludziom rozrywkę i czystą radość. Tak istotnie było. Chociaż w jej życiu nie zawsze panowały nastroje radosne i pogodne: znała smak biedy, upokorzenia, domowej przemocy, bo o ile artystycznie duet Ike and Tina Turner był fenomenalny i szalenie inspirujący, o tyle prywatnie był dla Tiny wieloletnim koszmarem, bo Ike z czasem zmienił się w potwora, pod koniec życia zaś los kazał jej pochować dwóch synów... Ale była znakomitym przykładem, że można się podnieść, że mając nawet swoje lata, można zacząć wszystko na nowo, z nową miłością, z nowymi przyjaciółmi... Ze starych czasów zabrała tylko nazwisko, wywalczone w sądzie, bo tyrała na nie latami i tego odpuścić nie mogła... Stała się zjawiskową gwiazdą w dojrzałym już wieku, tak że rychło zyskała sobie sławę jako Babcia Tina... Tina - Maszyna jak mówił Marek Niedźwiecki, tak przy okazji grupy Bowiego Tin Machine, więc swego czasu na jego liście przebojów dwie takie maszyny gościły...

Legendarna Tina. Aż trudno wybrać jakiś kawałek. Wszystkie są wspaniałe. Wszystkie są jakimiś ważnymi cegiełkami w historii światowej estrady. Ale zdecydowałem się ostatecznie na "What You Get is What You See" z płyty "Break Every Rule" (1986). Lubiła nim w tamtym czasie zaczynać koncerty, co od razu rozpalało rozkochaną w niej publikę. Legendarna Tina, legendarny głos, legendarne nogi (ponoć ubezpieczone na jakieś bajońskie sumy), legendarny uśmiech, legendarne kłaki... Istotnie - przynosiła rozrywkę, dzieliła się energią, miłością, radością...

Tak że "What You Get is What You See". I ten klip, amerykański taki, z chłopakami... Ładne zjawiska, choć wygląd to jeszcze nie wszystko... Ale...

(...)Some guys got lips that you can't help kissing

And some guys just got a smile you can't resist...

Tina Turner:

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce