Improwizator

 


 

"Niewinność dziecięca podobna jest do bajecznego bazyliszka, który, skoro zobaczy sam siebie - umiera". Cały Hans Christian Andersen. Bo też i próżny był, na sobie wielce skupiony, na swym artystycznym i towarzyskim powodzeniu, bo znał wielkich, przyjaźnił się ze wspaniałymi domami i w pewnym sensie świat należał do niego, tego dziwnego, przepełnionego lękami człowieka, niegdyś biednego chłopca z duńskiego Odense. Ten chłopiec obdarowany przez los talentami nigdy się nie pozbył pewnego kompleksu niższości, tym bardziej ochoczo w swych zapiskach wyszczególniał zaszczyty, jakie na niego spadały, przy których najdonioślejsze nawet, epokowe polityczne zdarzenia i przewroty były niczym kichnięcie.

Andersen miał tak wiele lęków w sobie, że właściwie połowa z nich niejednego człowieka przykułaby na zawsze do fotela, tymczasem duński baśniopisarz był zapalonym wędrowcem, wypuszczającym się nawet na tereny kiedyś uważane za niebezpieczne. Był turystą - wizjonerem zresztą, bo przewidywał, iż w przyszłości włóczenie się po świecie będzie czymś powszechnym, że ludzie będą z łatwością unosić się w powietrzu, a do Anglii dojadą kiedyś tunelem... I tak się wszak stało.

Jako czternastolatek udał się do Kopenhagi, utalentowane dziecię, które znalazło możnych protektorów. Scena ostatecznie go nie polubiła, choć marzył o aktorstwie, tyle że jego warunki fizyczne były dość skromne, no i - co tu dużo gadać - Hans Christian był po prostu szpetny... I był tej dość oryginalnej szpetoty świadom, tak że, gdy nocował w jakimś hotelu czy zajeździe, zawsze na nocnym stoliku zostawiał karteczkę dla obsługi, na której informował: - Nie umarłem. Ja tylko tak wyglądam... Pisarz zresztą panicznie bał się pochowania żywcem, co w tamtej epoce było dość zresztą powszechnym strachem grasującym wśród ludzi, przy ówczesnych niedoskonałościach medycyny.

Andersen to wyczulone zmysły, które nawet z drobiazgów potrafiły wyczarowywać literacką przygodę. Wcześnie próbował pióra, i to pióro, którym zawładnął fenomenalnie, stało się dla niego w pewnym sensie takim zastępczym sposobem na przeżywanie życia, bo choć sprzyjało mu szczęście, to jednak pewne bariery odsuwały go od istotnych spełnień. Nie wiązał się miłośnie, bardziej się przyjaźnił, albo był po prostu znajomym, dla niektórych nawet dość uciążliwym. (Po tym, jak gościł kiedyś w domu Dickensa, ten po jego wyjeździe przykleił na lustrze kartkę z napisem: "W tej sypialni Andersen nocował przez pięć tygodni, ale dla mojej rodziny to była WIECZNOŚĆ")... Przypuszcza się, że był osobą homoseksualną, ale wiedzie się tę myśl głównie z jego korespondencji z mężczyznami, która rzeczywiście często ma bardzo - rzec by można - miłosny charakter, tyle że w wieku XIX mężczyźni potrafili pisywać do siebie niezwykle czułe, ciepłe listy, co nie było niczym nadzwyczajnym i niekoniecznie musiało od razu korespondować z erotycznymi zażyłościami czy z jakimiś zadurzeniami. Taki był styl, zwyczaj, który nikogo ani nie raził, ani nie oburzał, ani nie dziwił, ani nie śmieszył... Andersen przyjaźnił się też z kobietami, choć zwykle sympatyzował z tymi, co miały ładnych mężów. Nie wchodził jednak w głębsze relacje, w każdym razie nie te podbudowane fizjologią. Był natomiast zawołanym onanistą i nawet można go z tego procederu rozliczyć, bo skrzętnie, z buchalteryjną sumiennością odnotowywał momenty, kiedy zabawiał się sam ze sobą, stawiając w swych dziennikach krzyżyk.

Przeszedł do historii i ma w niej poczesne miejsce głównie jako autor baśni. Ale to nie jest cały jego dorobek, pisał on bowiem i teksty dla teatru, powieści, poezje... I wszędzie tam jest on. Najbardziej może w baśniach i powieściach, bardziej niż w dziennikach... Wyłania się zza wspaniałych literackich draperii...

Miał wspaniałą pamięć i umiał wyczarowywać niebywale soczyste, nasycone barwami obrazy. Wspaniały romantyk, z rzeczy nawet drobnych, powszednich umiejący wydobyć magię. Bardzo działali na niego E. T. A Hoffmann oraz Adam Oehlenschläger, co udowodnił już w niezwykłym opisie "Fodreise fra Holmens Canal til Østpynten af Amager" (Spacer od kanału Holmen do wschodniego krańca Amager). Był ciepło przyjmowany i ów Oehlenschläger poparł z całą mocą wniosek pisarza o stypendium na podróż do Italii. Andersen ruszył, a z tego wyrosła powieść "Improwizator". Od zawsze u nas też znana, przepiękna, będąca esencjonalnym romantyzmem... Młody, niesłychanie wrażliwy mężczyzna napisał w pewnym sensie autobiograficzną rzecz ubraną we włoski kostium, wpisaną w italski pejzaż odmalowany z najwyższym smakiem... Ta Italia u niego jest jak jakiś przewspaniały bukiet kwiatów, jest symfonią smaków i zapachów, bo i to ten niezrównany opowiadacz potrafi w jakiś czarodziejski sposób przekazywać słowem... Wszystko się zaczyna od skromnych warunków w pobliżu Piazza Barberini i przy Via Felice, która dziś zwie się bodaj Via Sistina, tam, gdzie przeuroczą fontannę tworzy rozkoszny tryton, któremu z muszli tryska woda... Jest on tam ciągle w tym miłym zakątku Romy... Mały Antonio będzie w przyszłości płynął rzeką ciekawych zbiegów okoliczności... Będzie miał ciekawych znajomych... Pierwszym znaczącym będzie duński malarz, który podnajmował u jego mamy pokój, malarz, z którym przeżyje pierwszą niesamowitość, wędrując po mrocznych katakumbach... Jest w tym jakaś wróżba przygody, pełnej nawet niebezpieczeństw... Wiedźma pewna, dobrodziejka, która niestety smutny będzie miała koniec, przepowie chłopcu przyszłość niezwykłą i będzie pewną siłą w jego wędrówce przez Italię pośród miłości nieoczywistych... Talentem chłopca jest głos i zdolność do improwizacji, do tworzenia na poczekaniu poezji na zadany temat. A nieszczęście, które mu się przydarza (jest nią tragiczna śmierć matki), staje się trampoliną do lepszego świata, bo - mocą przypadku, bądź cudu - jak kto chce - chłopiec znajduje zamożnych opiekunów. Może się kształcić... Jest więc w świecie nowej przygody i nowych możliwości... Niemal zakochuje się w przyjacielu, Bernardzie, co mi podpowiada mój gejowski nosek, wszak jest jedyną osobą, o której Antonio wie, że mógłby pozostać z nią na zawsze... Nie chce zbliżać się do kobiet, nie jest nazbyt zmysłowy - jeśli je kocha, to bardziej duchem, a tych na swój sposób kochanych będzie po drodze trochę. Bernardo, bardziej zmysłowy, będzie chciał przyjacielowi pokazać inny świat, ciekawszy od pobożnych szkółek, z których sam się urwie, by przystąpić do papieskiej gwardii... ("On śmiał się ze mnie, powtarzając, że nie ma we mnie nic męskiego, że życie pasterskie u Domeniki, signora, kobiece wychowanie, a wreszcie jezuicka szkoła zupełnie mnie zepsuły; że krew moja włoska rozrzedzona jest kozim mlekiem; że moja trapistyczna wstrzemięźliwość o chorobę mnie przyprawia, że mi potrzeba oswojonego ptaszka, który by mnie śpiewem swoim wywabił ze świata marzeń. Mówił, ażebym został człowiekiem jak inni, a będę zdrów na ciele i duszy...") Dojdzie jednak do wypadku, który ich przyjaźń pogmatwa, do wypadku z kobietą w tle, cudowną śpiewaczką... Miłość zmysłowa do kobiet, często krótka i niewiele warta, zrujnować potrafi niejedną przyjaźń... Wrażliwy, czuły Antonio usiłuje spełniać oczekiwania. Jest z biednych, więc tym bardziej winien być wdzięczny i posłuszny oczekiwaniom, co takie proste przecież nie jest i zawsze ktoś gotów wytknąć mu jakieś niepożądane braki. Tak więc im lepiej jest wykształcony, tym bardziej jego pozycja jest dlań niewygodna... Pewnego dnia musi uciekać, pewny, że zabił swego przyjaciela... Improwizator w trasie więc, a po drodze stare, odnowione znajomości, albo utworzone na nowo, nowe osobliwe, pogmatwane miłości, pewna sława, uznanie publiczności... Wszystko to odmalowane w pięknych barwach. Książka drogi, bo to przy okazji powieść podróżnicza, która oddaje atmosferę włoskiej codzienności z pierwszej połowy XIX wieku; to Włochy widziane okiem turysty, co zwiedza starożytne pamiątki, piękne kościoły, podziwia naturę,  uczestniczy w lokalnych uroczystościach świątecznych, wspina się na Wezuwiusza, który w tamtym czasie dawał widowiskowe ogniste pokazy, zwiedza Pompeje i Herkulanum, płynie na Capri, gdzie kiedyś podstarzały, sprośny Tyberiusz kąpał się z młodymi chłopcami - jego ukochanymi rybkami... Wszystko to hałasuje, tętni życiem, bawi się, tańczy, obsypuje widza kalejdoskopową migotliwością... Są stare grobowce zamienione w przytulne domy, jest noc spędzona w ruinach Colosseum, wędrówka do Neapolu, jest Niebieska Grota, są i weneckie gondole oraz śpiew miłosny miasta na wodzie: - "Całuj różowe usta! Jutro bowiem śmierć cię zmiecie! Kochaj, póki serce twoje młode, a krew ogniem się pali! (...) Kochaj, póki młodości kwiat płonie i tylko noc milcząca i wodne fale o twym szczęściu wiedzą! Starość uśmierca mrozem i śniegiem!"

W "Improwizatorze" zwiedzamy więc dziewiętnastowieczne Włochy, podziwiamy skarby architektury, dzieła sztuki, watykańskie bogactwa, czytamy Dantego, spotykamy artystów, zbójników, angielskich turystów, meandrujemy romantycznie z Antoniem ku jego miłości... Życie jako rodzaj cudu, pośród cudowności... Mimo wszystko Andersen trochę sobie w życiu odmówił, a jednak umiał pokazać, jak fantastyczny jest świat, z całym życiowym bogactwem, tym duchowym i tym całkiem cielesnym...

Warto sobie to przeczytać. Dla osłody tego ponurego czasem życia dodać nieco romantyzmu, trochę słodkiego, trochę gorzkiego... Świat jest piękny. A gdy jeszcze dosiądzie się do nas poeta, niewiele już brakuje do prawdziwego szczęścia... Zatem w drogę, z Andersenem, z niebieskości w niebieskość, od niebieskiego oczka fontanny na Piazza Barberini po obłędną wyspę Capri z jej Niebieską Grotą, gdzie człowiek może nabrać złudnego przekonania, że życie to słodka rzecz...

"Improwizator" (1835) Takie literackie bijou. Wysmakowana błyskotka. Pierwsza dojrzała rzecz Hansa Christiana Andersena. Prawdziwa ozdoba dla ducha... (I jedna jeszcze taka rozbrajająca myśl wygłoszona przez powieściowego katolickiego księdza, którego mama Antonia spytała kiedyś, dlaczego taki malarz Federigo, który był Duńczykiem i protestantem, miałby być z tego powodu skazany na wieczyste piekło? - "Przecież on, jak też większa część cudzoziemców są uczciwymi ludźmi - mówiła - którzy nie robią nic złego. Są dobroczynni dla ubogich, rzetelnie i na czas oznaczony płacą. Często więc myślałam sobie, iż oni nie popełniają takich grzechów, jak wielu z naszych ziomków. - To prawda - odpowiedział Fra Martino - że po większej części są porządnymi ludźmi, ale wiecie, skąd to pochodzi? Oto szatan, który po świecie się włóczy, wie dobrze, że odszczepieńcy raz na zawsze do niego należą, dlatego też nie wodzi ich na pokuszenie. Nic dziwnego więc, że im łatwo być dobrymi i występków unikać. Każdy katolik zaś jest synem bożym, dlatego szatan musi przeciw nam zażywać różnych pokus i kusi nas, a my słabe stworzenia upadamy, ale odszczepieniec nie bywa nigdy, jak już powiedziałem, kuszony przez diabła pożądliwościami". - Można tylko westchnąć, tak jak uczyniła to malowniczo skołowana mama Antonia...)

***

Hans Christian Andersen, Improwizator, MG, Warszawa 2019

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce