Kæra Freyja mín...

Jutro Islandczyków święto. W pobliżu tych okoliczności przyzwoita wiadomość, bo Islandia niedawno w Moskwie zwinęła swoją flagę i zamknęła swoją ambasadę na dziesięć spustów. Kacapia naturalnie bardzo się tym gestem oburzyła, ale w sumie taki gest, tak oburzający paskudnego agresora, wydaje się w obecnej dobie najwłaściwszy. Islandia malutka zresztą od dawna wysuwa się niekiedy na czoło jeśli idzie o rozmaite działania dyplomatyczne i takież gesty, to ona pierwsza lub jako jedna z pierwszych decyduje się uznać wybijające się na niepodległość kraje: tak było w przypadku państw nadbałtyckich, Ukrainy czy Czarnogóry. Teraz postanowiła w szczególny sposób zamanifestować swą solidarność z napadniętą Ukrainą...

Islandia ceni sobie wolność, tak właśnie dyplomatycznym naciskiem odzyskaną po wielowiekowej zależności... Ale oczywiście różnie oceniane jest korzystanie ze swej wolności. Pojawiają się rozmaite zastrzeżenia.

Przypomniała mi się pieśń "Freyja". Właściwie to ona tak bardziej powstała z ekologicznych obaw, ale szybko weszła jako dźwięki w dokumencie sprzed nieco ponad dekady "Maybe I Should Have", więc niejako dokleiły się do tych spóźnionych przeprosin - bo nimi w istocie jest ta piosenka - treści poruszone przez dokument, który opowiada o drodze Islandii do pomyślnej zamożności, która jednak zaliczyła na niej poważne potknięcie w postaci sławnego kryzysu z pierwszego dziesięciolecia naszego wieku. Zatem kasa, chciwość, korupcja, nepotyzm, kolesiostwo, braki w kompetencjach... Takie smaczki życia, które nam doskwierają... To wszystko sprowadziło kolaps, a co za tym idzie gniew ludności... Wtedy, gdy się tak zagrzało pod tyłkiem, głośniej zrobiło się i wokół myśli o przystąpieniu do UE. Ludek tam potrafi być rozpolitykowany, potrafi też dopiec temu i owemu na tym tle. Oczywiście - wiadomo - jedni są bardziej otwarci, inni w nacjonalistycznych zapiekłościach. I bywa tak, niestety, że ci najbardziej patriotycznie rozpaleni, są na swym terytorium największymi szkodnikami (sami tutaj nad Wisłą doskonale o tym wiemy)... Inni nas rozkradną. A ci co tak wołają, sami nader często mają chrapkę, by rzecz ukochaną okraść, wyeksploatować jej dobra, podeptać jej przyrodę jak najdzikszy najeźdźca... Estetyka obrazka też nie mogła wszystkich zadowolić, bo oczywiście podszept idzie tu za podszeptem: dla jednych urocze, dla innych jakieś takie nazbyt swojskie, bo słyszałem choćby głos: - I tak w tym świętym narodowym Þingvellir gromada białych facetów, naszość dudniąca - niecna może, kto to wie...

Tak więc takie spóźnione przeprosiny, na łonie natury o bardzo politycznym zabarwieniu. Symbolika tam mocna, bo rzecz sfilmowana w Þingvellir, w miejscu, gdzie niegdyś niemal cały naród się w sezonie spotykał, by rozstrzygnąć na thingu spory, by się dogadać, jakim słowom należy dawać moc (bo prawo to słowa, których moc się powszechnie uznaje; nic ponad to - aż tyle i niestety tylko tyle), by się wreszcie spotkać, zawrzeć sojusze i przyjaźnie oraz powydawać gdzieś te nieszczęsne córki (nieszczęsne - uogólniam - bo w sagach nie brak bab jakby rodem ze Strindberga...)

To piękna piosenka, o tym, że człowiek ma skłonność, by tanio przehandlować najdroższe rzeczy, piosenka o złym traktowaniu zajętej przez siebie ziemi. Nie idzie tu o żadne dumy, co może sugerować obraz, to rzecz o szacunku albo braku tegoż wobec własnego miejsca na świecie, które musi też zostać dla przyszłych pokoleń... (Tu kolejny symbol - pani skrzypaczka na nagrobnej płycie Jónasa Hallgrímssona, tego, co kiedyś napisał pełen wyrzutów budzicielski wiersz "ĺsland", pragnąc dla swego kraju wolności i wspaniałości pogodnej...)

Jakże ta piosenka mi dzisiaj pasuje tu, w naszych polskich realiach... Jest o Islandii, ale może być o każdym innym zakątku, w którym są jakieś kłopoty... Patrzę wokół, słucham, i myślę sobie ze smutkiem, jak tanio sprzedaliśmy nasz kraj nad Wisłą szubrawcom, szubrawcom własnego chowu...

Piękna piosenka nadto dla mnie, bo taka męska. Mam jakąś słabość do facetów, co się zbierają, by razem zaśpiewać. Bo jak chór, to tylko męski. (Żeński to dla mnie nieporozumienie - brzmi jak oszalały kurnik.) Chociaż mam i takie troszkę mniej miłe przypomnienia w związku z chóralnymi brzmieniami, bo jakiś czas temu poznałem uroczego człowieka o podobnych zamiłowaniach, zresztą czynnego chórzystę ze Szwarcwaldu. Niestety znajomość przemieniła się rychło w jednostronną namiętność, co mnie przywróciło do pionu. W jakiś sposób uruchomiłem w nim lawinę uczucia, a na to przecież nie mogło być miejsca. Erotyka miewa niestety bolesne pułapki. A zawsze gadam, żeby nie igrać z cudzymi uczuciami. Jednak się stało. I do dziś ćmi tam gdzieś we mnie moralny kac. Zatem jak tylko słyszę jakieś chóry, to od razu moje wyrzuty sumienia i mała gorzko - słodka tęsknota wędrują po ziemiach naszych zachodnich sąsiadów...

Tak więc dziś, przed jutrzejszym islandzkim świętem, "Freyja"... Magnús Þór Sigmundsson i Fjallabræður...

Spóźnione przeprosiny... I co, droga moja Freyjo, czy ja na Ciebie zasługuję, po tym, jak Cię przehandlowałem, po tym, jak się ciebie wyparłem?...

Komentarze

  1. A był jakiś impuls tej decyzji? Bo czemu akurat teraz? Coś mi umknęło?

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak z początkiem miesiąca zapadła decyzja, jak czytałem. Chyba od sierpnia już całkiem się stamtąd zwijają.
    To mi przypomina trochę ich relacje z Polską w czasach stanu wojennego. Od 1982 roku przez długie lata, właściwie do czasów, kiedy to na wyspę Polacy zaczęli przyjeżdżać w większej liczbie, nie było ich przedstawicielstwa nad Wisłą i naszego w Reykjaviku. I przez owe długie lata wszelkie sprawy konsularne można było załatwiać jedynie za pośrednictwem ambasady Norwegii, a w epoce wizowej po wizę trzeba było zasuwać do Oslo...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce