Mój przyjaciel Meaulnes

 

Dość ostatnio często się przemieszczam. A to tak w sam raz na kolejową podróż. Takie naprawienie pewnego przeoczenia, przy okazji. I może lepiej, że właśnie teraz. Młodzieńczości z doniosłymi zobowiązaniami, przysięgami o śmiertelnej powadze, wiary w wieczności... I nierealność świata, bo raz, że świat to z czasów zaprzeszłych, a dwa - chłopięcy, więc też to wszystko jak taka bajka niedostępna już... Świat bywał kiedyś zaczarowany, a zakłopotana dorosłość wiodła obok swe życie, pewnych spraw już niepomna... Meaulnes tak się zjawił znienacka. I tam, i też tu, u mnie. Pewnie by się nie zjawił, gdyby nie Szaszkiewiczowa, co była tu chwilę temu bohaterką. Jakoś kiedyś, zapoznając się z jej wspomnieniami, informacja o Alain - Fournierze tak mi po prostu przemknęła bez echa. Za drugim razem dopiero zwróciłem uwagę na tego francuskiego autora, który zresztą tylko tę jedyną powieść stworzył, co jednak wystarczyło, by zaliczyć go do jednego z wybitniejszych pisarzy minionego wieku. 110 lat temu to było, gdy się ten cudowny, romantyczny wielce kawałek prozy urodził, kawałek dziejący się głównie w uroczo oddanych słowem pejzażach francuskiej prowincji... Po latach pozostała ta rzecz jako takie urokliwe zaproszenie na przygodę i na nostalgiczną wyprawę w przeszłość... Powieść tę spolszczyła dla nas Anna Iwaszkiewiczowa i ukazała się ona jakoś tak krótko przed drugą wojną światową. Panny Jarochowskie, jeszcze w majątku swych rodzicieli, z powieścią się zapoznały, najpierw Maria, która się w rzeczy zakochała, potem Irena, przyszła Kika Szaszkiewiczowa... A książeczka zawędrowała z nią po wojnie do Krakowa, na Urzędniczą, gdzie kiedyś pomieszkiwał u niej Piotr Skrzynecki. Piotr wydłubał powieść z domowej biblioteczki Kiki, i też się zakochał. I zrobiła się z tego lektura obowiązkowa dla wczesnych piwniczan... Musiałem się tedy z tym zapoznać. I teraz chyba wiem, dlaczego to była taka piwniczna biblia. Myślę, że to głównie przez ten bal pośród ruin Les Sablonnières...

Bohater powieści, Franek Seurel, jest nauczycielskim dzieckiem (sam w przyszłości nauczycielem zresztą będzie) i mieszka przy szkole, do której także uczęszcza. I raptem w codzienność wkracza nowy uczeń, co burzy porządek, narusza ustanowioną hierarchię. Franek staje się jego oddanym i wiernym przyjacielem, wtajemniczonym w pewną rzecz, co obsesją się stanie dla Meaulnesa... Nowy jest przedsiębiorczy, samowolny, ciągnie go ku przygodzie. Raz chce sprawić rodzicom Franka i jemu samemu niespodziankę i wymyka się, by pożyczonym po sąsiedzku zaprzęgiem przywieźć ze stacji Frankowych dziadków. Ale traci orientację, gubi drogę, a nawet konia z powozem, i trafia raptem w jakąś zadziwiającą, przesyconą magią przestrzeń. Jakiś dziwny świat lalek, dziecięcej zabawy, gdzie wszystko kręci się napędzane wolą najmłodszych, trochę też cyrku, pałacowego balu, spacerów łódkami, komedii dell'arte... Baśń z wyszynkiem... (Pomyślałem sobie, że to właśnie musiało uwieść Piotra, bo on podobne bale miał skłonność urządzać, co były niczym fanaberie, zachcianki Rudolfa, dla którego stało się w podupadłym, obracającym się w malowniczą ruinę majątku jego rodziców tak bajkowo, romantycznie i czarodziejsko. Choć na trochę czaru na zgliszczach dawnej świetności! Lata pięćdziesiąte były tak straszne, mroczne, więc, choć skromne, były te kabaretowe, literackie, poetyckie i wódeczkowe imprezy piwniczne jakąś iskierką właśnie magii, wolności, tolerancji, miłości, szaleństwa - był jakiś wyłom w szarzyźnie... A jeszcze ta miłość, przed którą zdawał się bronić, umykać...) Rudolf miał się zjawić z narzeczoną, ale narzeczona się zlękła, czuła się za mała na to wszystko... Tedy mieniąca się kolorami tęczy bańka pękła i wszystko musiało ucichnąć... Zawieruszony Meaulnes wrócił, choć - na miły Bóg - skąd właściwie, i gdzie dział się ten sen, gdzie ta piękność, siostra Rudolfa? Jak znaleźć drogę? Meaulnes został trafiony strzałą Amora i odtąd Yvonne stała się jego obsesją... A Rudolf odtrącony? Chciał się zastrzelić... Ale mu się nie udało. Powiedział: - "Chciałem umrzeć. Ponieważ mi się to nie udało, żyję teraz tylko na niby, jak dziecko, jak Cygan. Porzuciłem wszystko; nie mam ani ojca, ani siostry, ani domu, ani ukochanej... Nikogo, tylko towarzyszy zabawy... Zrazu nic nie jest jasne. Że Cygan to Rudolf, że Walercia to Rudolfa narzeczona, z którą pozna się Meaulnes, na próżno wyczekując pod pewnym paryskim oknem...

Plączą się drogi. Wszystko się potem objaśnia, i nie ma happy endu... Meaulnes jakby ugodzony tą dziwną przygodą już nie bardzo może normalnie istnieć. Jak żyć po prostu, zwyczajnie, jak wszyscy, gdy przeżyło się niezwyczajną przygodę, co się nagle rozwiała jak mgła, sen? Jak sobie dać radę? "Wreszcie jednak, tam, w Paryżu, spróbowałem żyć tak jak inni ludzie, bo wiedziałem, że już wszystko skończone, że już nawet nie ma po co szukać tajemniczego dworu. Ale czyż człowiek, który raz, choćby przez krótką chwilę, był w raju, może potem zadowolić się zwyczajnym ludzkim życiem? To, co inni nazywają szczęściem, mnie wydało się pośmiewiskiem. I wiesz, ten dzień, kiedy postanowiłem wreszcie żyć, tak jak żyją inni, nie przestaje być dla mnie gorzkim, dręczącym wyrzutem"... (Przyznać muszę, że trafiło mnie to zdanie, bo - z nieco innych powodów - właśnie z takim wyrzutem sam żyję...)

Życie toczyło się swoją posępną koleiną. Rudolf, to oczko w głowie, narobił długów i wszystko przepadło wraz z jego nieudanymi zaręczynami... Yvonne nie była też już żadną atrakcyjną partią... Ale droga do niej się odnalazła. Jakże się wszystko raptem bliskie i osiągalne stało... Czasem szukamy, szukamy, błądzimy, a rozwiązanie zagadki leży ledwie o krok... Franek Meaulnesa sprowadził na powrót w świat jego magicznej przygody, choć ten świat już był tylko lichym fragmentem tamtych zaczarowanych ruin...

W życiu nie ma happy endów, życie nie jest obmyślone na takie rozwiązania. Happy end, jeśli się przytrafia, to jest to tylko koniec jakiegoś etapu, to osiągnięty cel: zdany egzamin, ślubny kobierzec, to takie przystanki szczęścia. Ale gdy już trafiamy na taki przystanek, najrozsądniej byłoby zapytać: Jakie mi dzisiejsze szczęście szykuje na przyszłość nieszczęścia? Dokąd podróż z tego przystanku?

Przychodzą spełnienia. Rudolf znajduje Yvonne i nawet robi jej brzuszek, co będzie jednak kłopotem bardziej dla Franka, słodkim kłopotem... Ale tylko raz, bo za drugim razem już po prostu nie będzie jej na tym świecie... Coś innego ma szczególniejszą moc w tym wszystkim. Chłopięco zapętlona przyjaźń. Oddany będzie Meaulnesowi Franek, i dla niego szczęściem będzie szczęście przyjaciela, choć sam niewiele będzie z tego miał. A z kolei Meaulnes przyobiecał coś Rudolfowi... Wszak ta paryska Walercia - to przecież ta narzeczona, co się zlękła bajkowego chłopca, mniej lękliwie natomiast podchodząca do paryskich mroków...

Meaulnes umknął, słysząc tajemny sygnał Rudolfa powstrzymać się nie mógł ostatecznie...

"Co działo się wtedy w tym dziwnym, ponurym chłopcu? Często zadawałem sobie to pytanie, ale odpowiedź otrzymałem dopiero wtedy, kiedy było już za późno. Czy były to wyrzuty? Czy jakiś żal niezrozumiały? czy może strach, że rozpłynie mu się nagle w rękach bezgraniczne szczęście, na które tak długo czekał? I czy wtedy nie zrodziła się w nim straszliwa pokusa, żeby wszystko to odrzucić w jednej chwili, bez wahania, odepchnąć od siebie skarb bezcenny, który wreszcie zdobył"?

Upragnione, odnalezione, opuszczone... Marzenie tak silne, że gdy się spełnia, potrafi wręcz przerazić.

Augustyn Meaulnes, nieokrzesany i dumny chłopak, co zawsze wolał narazić się raczej na karę niż tłumaczyć się lub poprosić o pozwolenie, którego z pewnością by mu odmówiono... Musiał już tylko pędzić drogą fantastycznych przygód... I miał w końcu połączyć brata Yvonne ze zbiegłą narzeczoną, wszak już ją przecież poznał...

Młodzieńcze uczucia sprzed wieku z okładem. Chłopięce przyjaźnie i ich trwałość. Przyciąganie się przeciwieństw. Uroki młodzieńczych uczuć i burzycielskie zdolności tych dorosłych. I sama dorosłość, z którą dzieciństwo smutno musi przegrać...

 Słodkość i gorycz. Bo świat w końcu staje się pusty, kończą się wakacje. Skończone długie spacery końmi, skończona tajemnicza przygoda młodości... Wszystko staje się znów zwykłą, codzienną udręką...

Pięknie napisana, pięknie przetłumaczona powieść. Stara, ale się trzyma. Cały ten piękny, odeszły już na zawsze świat jest z czułością oddany. Staje się przeżyciem, by zamienić się we wspomnienie, do którego można się z sentymentalną łezką uśmiechnąć...

Nigdy jeszcze nie odbyłem większej podróży rowerem. Ta była pierwsza. Ale już od dawna, mimo tego trochę sztywnego kolana, Jasmin po kryjomu nauczył mnie jeździć. Jeśli dla każdego normalnego chłopca jazda rowerem jest dużą przyjemnością, można sobie wyobrazić, czym było to dla mnie! Wszak niedawno jeszcze chodziłem pociągając żałośnie nogą, zlany potem, ilekroć przeszedłem więcej niż cztery kilometry. Zjeżdżać pędem z łagodnych wzgórz w głąb zielonych dolin; z góry, jak z lotu ptaka, spostrzegać nagle ukryty na zakręcie drogi daleki krajobraz, który przybliża się tak prędko i zakwita tuż przed oczami; mijać całą wieś w okamgnieniu, objąć ją w jednej chwili wzrokiem... Dotychczas we śnie tylko było mi dane zaznać takich rozkoszy. Nie zniechęcały mnie nawet kawałki złej, wyboistej drogi, bo przecież ta droga, tak błyskawicznie pochłaniana, to była droga do mego przyjaciela..." 

***

Alain - Fournier, Mój przyjaciel Meaulnes, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1995

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce