Budda z przedmieścia

Wczoraj minęło 30 lat od ukazania się płyty Bowiego "Buddha of Suburbia"... Druga płyta, jaka ukazała się w tamtym owocnym roku 1993. Bo najpierw był efektowny powrót do solowej aktywności po okresie Tin Machine w postaci "Black Tie White Noise", a potem, jesienią, to... Nie do końca to prawda z tą ścieżką dźwiękową do telewizyjnego serialu, jak można przeczytać na okładce do pierwszego wydania, bo ścieżka ścieżką, ale sama płyta to już rzecz zainspirowana wcześniejszymi pracami. Taki krok dalej w pewnych eksperymentach i takie moszczenie się w nowej epoce... Wszystko przez książkę, o jakiej Salman Rushdie powiedział, że to powieść cudownie nieprzyzwoita, bluźniercza, a jednocześnie wzruszająca i prawdziwa, tryskająca humorem. Wszystko przez "Buddę z przedmieścia" i jej autora, Hanifa Kureishiego, który z piosenkarzem przeprowadził kiedyś wywiad, i którego przy okazji poprosił o muzyczne wsparcie dla telewizyjnej adaptacji swej opowieści o dorastaniu... O dorastaniu tam, gdzie dorastał i sam David Bowie. Bowie stał się wielbicielem tej książki, a cała rzecz wykwitła ciekawym krążkiem. Ciekawym, choć ginącym trochę w cieniu innych dokonań artysty z Londynu, z jego południowych przedmieść... Trochę jazzująca rzecz, w kameralnym gronie poczyniona w szwajcarskim Mountain Studio. Był tylko David i jego wtedy już wieloletni współpracownik, turecki multiinstrumentalista Erdal Kizilcay, odpowiedzialny i za koncertowe brzmienia w spektakularnej trasie "Glass Spider", jak i studyjne, zaczynając od rzeczy z "Absolute Beginners" przez "When the Wind Blows" i wyprodukowaną przez Bowiego płytę Iggy Popa "Blah, Blah, Blah", dalej przez trochę - mimo całej mojej do rzeczy miłości - kulawą płytę "Never Let Me Down", aż po Buddę i jeszcze "Outside" (Potem jakoś panowie się poróżnili. Erdal nawet nie wie do końca, czemu tak się stało. Gniewy jakieś pozostały i gdy w 2018 "Never Let Me Down" pojawiło się w ciekawej przeróbce, Kizilcay zaczął grozić odpowiedzialnym za te artystyczne "gwałty" sądowymi pozwami...)

Tak więc David i Erdal. I miejscami jeszcze fantastyczny pianista Mike Garson, który, trochę jak przy nagrywaniu dwadzieścia lat wcześniej płyty "Aladdin Sane", dostał wolną rękę...

Po części to piosenki. Po części utwory instrumentalne. I spojrzenia artystyczne trochę wstecz, trochę w przód. W dołączonej do płyty książeczce Bowie opowiada o swej pracy i o tym, co ważne było dla jego rozwoju.

Nie mogło go braknąć przy okazji tej książki Kureishiego. Bo dla chłopców z powieści Bowie to był wzorzec. No i to rodzinne strony przecież. A rzecz cała o dorastaniu Karima, chłopca o hinduskim pochodzeniu, w Londynie, kilka ładnych dekad temu. Rzecz o przyjaźni, ambicjach, nadziejach w sztuce, o takich czasach w życiu człowieka, kiedy powrót do domu bez obrażeń na ciele i duszy graniczy z cudem, o kształtowaniu swej tożsamości, o miłosnych wprawkach, tych homo i tych hetero... Mnie samego też to wzrusza. Przed laty czytałem rzecz z radością... Bo kiedy byłem małym chłopcem, hej, chciałem wyglądać jak David Bowie... No i podłogowa scena z Charilem... Jakże mi to przypomina własne doświadczenia, chociaż na mojej podłodze to już był rodzaj jakiejś bijatyki... Uśmiecham się do siebie... Przegrzebałem półki, żeby znaleźć, będąc właśnie na swych starych śmieciach...

 Wśród chłopaków był Charlie, który pofatygował się do szkoły po raz pierwszy od tygodni. Wyróżniał się od reszty bandy srebrnymi włosami i butami na podwyższonej podeszwie. Teraz wyglądał mniej ujmująco i poetycko; przy krótkich włosach jego twarz nabrała twardszego wyrazu, kości policzkowe bardziej się uwydatniły. Wiedziałem, że był to wpływ Bowiego. Bowie nazywał się dawniej David Jones, kilka lat wcześniej chodził do naszej szkoły i jego twarz widniała na grupowym zdjęciu w jadalni. Chłopcy często padali na kolana przed tym świętym obrazem i modlili się, by dane im było stać się gwiazdami muzyki młodzieżowej i żeby nie musieli pędzić życia mechanika samochodowego, urzędnika w biurze ubezpieczeń czy kreślarza. Lecz, oprócz Charliego, nikt z nas nie miał wielkich widoków na przyszłość; łączyliśmy marne widoki z szalonymi nadziejami. Jeśli o mnie chodzi, miałem jedynie szalone nadzieje.

Hanif Kureishi, Budda z przedmieścia, Zysk i s-ka, Poznań 1994

A teraz David Bowie. I gościnnie na gitarze Lenny Kravitz. Buddha of Suburbia:

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce