Fríða Ísberg. Świerzb


Taki sobie ironiczny zbiorek opowiadań. Trochę humoru, trochę szczegółów z życia bohaterów, częściej bohaterek. Współczesna Islandia. Życie jak i w innych zakątkach sytego bąbla. Nosy w telefonach, presja, by się wybić, bo są możliwości wybicia, podróże licho wie po co... I właściwie wszystko cholera wie na co... Młodość. A to z wiarą, która rychło usycha. Z lękami. Zabiegania, aspiracje, nerwy... Nerwy, nerwy, nerwy... Wszystko na podglądzie. Dawna koleżana udaje, że nie poznaje... Ale i tak można podpatrzeć, bo się wszyscy gdzieś po sieci prezentują... A i miasto małe, bo to Reykjavik. Jak masz dużo gości w sypialni, to nie tacy oni przelotni, bo ciągle się będziesz gdzieś na nich natykać... A jak nie z wyra, to z jacuzzi przybasenowego wspomnienie... Niemal sami swoi...

Perspektywa kobieca... Ja to mało znam się na kobietach... Niewiele ich czytam, a jak już się natykam na opowieści, to jakoś tak zawsze zbyt dużo jest fizjologii... Może ona bardziej absorbująca. (Ciężko chyba tak całą dobę być jakiejś płci... Tak uporczywie, kobietą na przykład, od anielskiego rana po zdzirowaty wieczór...) No i ta okołomoczowodowość... Te otwartości jakby zbudowane na ohydnych wyobrażeniach o mężczyznach, tyle że oni zwykle nie aż tak syfiaści, ani tak dziecinni... (Chyba że mi się tylko tak wydaje, bo mam w sobie na pewne okoliczności coś z drewnianego Castorpa...) Czasem wywołują niesmak, jak choćby u rodziców pewnego synka, co postawił na wygodę... Biedni się dowiedzieli, jak go żona ćwiczy, ze szczerych wykładów, a nadto aż im się żyrandol bujał nad głową, zaskoczony, bo miał przecież spokojnie wisieć nad obiecującą starością, już dość współczesnością przerażoną i zniesmaczoną...

Co o mnie powiedzą? Niech mówią, niech ślą serduszka czy co tam jeszcze... Dziewczynka uzależniona od mediów społecznościowych, co sobie dumnie mówi, że jest projektantką mody w Reykjaviku, ciągle na krawędzi. Nie polubią - koniec świata...

Wszyscy właściwie zasługują na kozetkę... Nawet chyba tym by się przydała , co radzą innym jak żyć...

Tu znowu konfirmacja... Jak by było fajnie, gdyby było w tym więcej fantazji... W końcu dorośli lubią sobie pokpić... Trzeba by się włączyć... Ale wiara jeszcze krzepka (choć szybko sflaczeje jak świąteczny balonik po święcie). Sypią się prezenty. Starsi trochę krzywią nosy, bo kiedyś tak nie było... Kiedyś wszystko było skromniejsze, dziś wszystko idzie w przesadę... Spożywanie, chlanie, pierdolenie takoż...

A to balowiczka wraca z imprezy... Niepokojąco jest w pewnych porach. Choć - mimo że już nie jest jak dawniej - Reykjavik daleki jest od fantazji autorów i autorek kryminałów...

Gorzkie też prawdy... Pornosy są ciekawsze od życia... To zresztą cecha charakterystyczna każdej sztuki, nawet najgorszej...

Poza tym to świat depresji, samobójstw, przedwczesnego "mam dość", świat lęków, życia z klocków, konsumpcji... A po poszukiwaniach niezwyczajności - zwyczajność... Na całe szczęście zresztą dla zwyklaka - starczy by pogwazdrać i pokierdasić, podochodzić...

W ciekawych formach młoda pisarka - jak to określił Andri Snær Magnason - zbiera szum współczesności i tworzy muzykę przyszłości... śmieszną, bezlitosną, sarkastyczną... Chociaż ten szum jest szumem życia jakiegoś takiego bzdurnego, nieciekawego, takim się ono stało w naszej cywilizacji... Z tym schematycznym pochłanianiem... Mimo szumu, blasków, atrakcji, obfitości, możliwości - jakaś taka to papa rzadka na płytkim talerzu...

A może by tak zwiać gdzieś do Pragi?... Przynajmniej daleko od swoich z ich pytającymi spojrzeniami...

...dochodzi do wniosku, że nigdy nie będzie w stanie przestać mierzyć się z Reykjavikiem. Nie potrafi rozebrać się z ambicji. Nie ma znaczenia, czy się uspokoi, przestanie biec. Wciąż znajduje się na bieżni. Nieważne, jak często powtarza sobie, że z nikim nie przegrywa: "Życie to nie zawody. Życie to żyć. Życie to pić kawę i cieszyć się dniem". Czasem dopada ją przelotny dreszcz przerażenia. Wtedy wydaje się jej, że musi złożyć wymówienie w domu starców i zdecydować, co tak naprawdę chce robić. Kiedy spotyka dawnych kolegów z liceum w barach lub kawiarniach, pytają ją, co robi w życiu, a wtedy czuje się, jakby miała robić coś więcej, niż czytać książki, piec ciasteczka i podcierać staruszków. "I co dalej?" - pada kolejne pytanie w tych rozmowach. Nikt się nie spodziewa, że to ją zaspokoi.

Fascynujące w gruncie rzeczy - dobrze to i z doświadczenia znam - jak wszędzie potrafi być nieciekawie i męcząco, i świerzbiąco...

A jeszcze tak przy okazji pomyślałem sobie, żartując, ale będąc też ociupinkę serio: - Bogowie, jakie to szczęście, że nie przyprowadzam kobiet do domu. Brak tej potrzeby jest prawdziwym darem od losu, to jak wygrana na loterii...

-----

Fríða ĺsberg, Świerzb, Biuro Literackie, Kołobrzeg 2023

Komentarze


  1. Widzę, że nie zachwyciła Cię ta książka. :) Mnie też nie rzuciła na kolana. Taka sobie, ani wspaniała, ani jakoś specjalnie zła. Rzeczywiście jest w niej dużo fizjologii. Opowiadanie „Dręczyć albo pawia męczyć” wzbudziło we mnie obrzydzenie. „Siedem” jet napisane bełkotliwie, bez prawidłowej interpunkcji, udziwnione. A „Żyrandol” nawet mi się podobał.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce