Ingó

 

Ingó. Zdrobnienie od Ingólfur. Ten z obrazka przypomina tego pierwszego stałego osadnika nordyckiego na Islandii. Ingólfur Arnarson. Przymierzał się, przymierzał, aż osiadł, a miejsce wybrała natura, której powierzył filary, słupki ze swego zdobnego siedziska, bo wiking strojnisiem był i na ładnym lubił posiedzieć... Tak więc tam, gdzie morze wyrzuciło na brzeg owe filary, pobudował swoją siedzibę. A na pamiątkę tego wspomniane słupki zdobią herb islandzkiej stolicy...

 No, to było kiedyś odkrycie. Wprawdzie wiking nie był pierwszy, bo ponoć mnisi irlandzcy na Islandii znaleźli sobie wcześniej dobre odosobnienie, ale znikli szybko, a wiking się tam z powodzeniem osiedlił... Pierwszorzędna sprawa. Tamci ludzie sprzed wieków, gdy im się zza horyzontu objawiła całkiem spora wyspa, rychło odkryli, że to - o ja cię! - prawdziwy pustostan, a w nim rzeki, jeziora, woda zimna, woda ciepła, małe laski, doliny, gdzie idzie nawet coś posadzić, i jest gdzie bydełko popędzić na wyżerkę, ryb pełno, ptactwa od groma (ach, żyły jeszcze alki olbrzymie!)... Daleko tam gdzieś jakieś kłótnie, wojny, królestwa nadęte, a tu, pod lodowcem raptem sielsko i cicho, choć czasem ziemia zahuczy i buchnie ogniem, to jednak spokój, i pusto, pusto, pusto...

Ingólfur stał się pierwszym reykjaviczaninem, a jak chce owiana legendą historia, działo się to wszystko w roku 874, zatem od 1150 lat istnieje miejsce o nazwie Reykjavik, czyli Dymna Zatoka... Ingólfur doczekał się pomnika, co stoi na wzgórzu Arnarhóll, tuż przy sercu miasta. Zielone to wzniesienie jest od lat miejscem rozmaitych spędów, zimą bywa górką saneczkową dla dzieciaków, i jest też od dawna magnesem dla pijaków. Przyjemny widoczek się stamtąd otwiera na tę północną, wcale dynamiczną stołeczność....

No ale ci pijacy... Zajął się nimi i poeta, i to w książce dla dzieci. Bardzo to ciekawe objaśnienie - tu poezja, słowna zabawa, pewne wyrafinowanie, w przepisach sztuki - a tu raptem spadamy na ziemię... Nie da się ukryć - jak sprowadzamy na ziemię dzieci, to wypada pamiętać, że ta ziemia to niekoniecznie takie milutkie miejsce, że medal ma dwie strony. Nie ma co owijać w bawełnę i tak za bardzo wznosić się w chmury, z oszukańczą myślą, że z wysokości wszystko dobrze wygląda. Ważne tylko, by trzymać się jakiegoś kunsztu. Dziecko może spytać, czemu ten narodowy heros tak wśród pijaczków spędza czas? Można objaśnić to, a przy okazji dodać coś o przyczynach picia... Czemu ludzie piją? Bo nie pasują do tego świata, bo cierpią, są rozczarowani. Coś w sobie wygaszają, zastygają, wpadają w pijackie odrętwienia... Troszkę zdemitologizowany bohater jest też takim człowiekiem, którego spotkał zawód, życie mu spłatało figla, z którym nie bardzo mógł sobie poradzić. Więc dlatego jest wśród pijaków... Nigdzie indziej nie mógł pójść, nie po tym, co odkrył, wysiadłszy z wehikułu czasu...

Nie mogłem sobie darować i takim to ośmiozgłoskowcem sobie porymowałem. Ujmująca i na swój uroczy sposób nieco demaskująca życie poezja, na oczach dziecka, uczciwa, do dyskusji, rozkosznie nieco od czapy... Mityczna figura w naszym dniu. Dość odważnie ujęta, na rzecz smutnej prawdy o życiu, przy której jednak można się uśmiechnąć. Tak więc wiersz o pierwszym osadniku, Ingólfie Arnarsonie;

Þórarinn Eldjárn

INGÓ

Idzie Ingólf brzegiem morza,

widać jasno, że ma dołka.

Patrzy, szuka, gdzie, do licha,

te filary z jego stołka?

 

Ktoś tu rzucił dwa pływaki

i tam też nic znów cennego,

nic, bo ledwie to gumiaki,

nic ze stołka prześwietnego.

 

Telekuku, war w czajniku,

domów bezlik przy zatoce;

choć na pewno w Reykjaviku,

to nie w swojej jest epoce.

 

Biedak upił się z rozpaczy

i stał się alkoholikiem,

na zieloną wspiął się górkę,

zdaje się, że jest pomnikiem.

   przełożył Kiljan Halldórsson  

----------------

Rysunek Sigrún Eldjárn

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce