Boys, boys, it's a sweet thing...

Tą wiosną, tak gdzieś w maju będzie to już lat pięćdziesiąt "diamentowych psów"...

Że się świat może skończyć raz - dwa... Apokaliptycznie, w rozkładach, w miłosno - handlowej szarpaninie... Wszystko może być wszak używką...

Bowie odchodzący już od glam rockowych brzmień i estetyki, orientujący się na krainę za oceanem, już są soulowe inspiracje, momentami też pewien Broadwayowski rozmach... 

Nie bardzo przepadam za "Diamond Dogs", choć wiem, jak dla kariery Bowiego to istotne przedsięwzięcie, może nie ekonomicznie, ale na pewno artystycznie... Ta płytka kojarzy mi się z czasami, kiedy nad Wisłą wszędzie obowiązkowo były krzywe chodniki i występowały braki wszystkiego, w tym było ich mnóstwo na rynku płytowym, gdzie Bowiego trudno było trafić. Szczęśliwie jednak wyjeżdżałem na Zachód, a także na Północ, wtedy ze zdobycznymi wizami w paszporcie...Te "psy" przytachałem aż z pierwszego spaceru po Laugavegur w dalekich już tatach osiemdziesiątych, w dość dalekim Reykjaviku... Pod wieloma względami byłem chłopcem osobnym, chłodnym, czytającym książki inne niż wszyscy, poddającym się wyłącznie własnej dyscyplinie, po którym od któregoś momentu obelgi spływały już jak po kaczce... No i Bowie, którego jakoś nikt w klasie w liceum nie lubił, aż przyniosłem "Diamond Dogs". I nagle wszyscy oszaleli, stało się to klasowym hitem sezonu. Wszyscy przegrywali na kasety, wtłukiwali sobie w uszy walkmanami, jeśli takimi dysponowali... Więc ja poszedłem od razu tropem myśli Bowiego... Jeśli rzecz tak się wszystkim podoba, to coś jest do dupy... Więc szybko znielubiłem tę konkretną rzecz... Nie, że tak całkiem odtrącam to wydawnictwo, ale troszkę jest dla mnie jak taka wydmuszka. Artysta dużo chciał, ale tak jeszcze nie bardzo wiedział, gdzie podążyć. Ale ma fajne punkty, to przyznaję, tak więc momentami mocno się broni.

Jednak nie zaśpiewa dziś Bowie, tylko jego "Astronetka", Ava Cherry - zwana Czarną Barbarellą - która z Davidem pracowała w latach 1973 - 75. (Davidowi spodobał się jej biały baranek na czarnej głowie, z którym tak się chwilowo odnajdywał i którego gubił po drodze, by znowu dać się znaleźć) Ava aktywna jest do dziś, czasem nawet śpiewa Bowiego, w hołdzie... Davida wspomina z pewną tęsknotą, bo tamte lata były bez wątpienia najzłotszymi w jej takiej niezbyt udanej karierze, bo nie zdobyła jakiegoś ogromnego rozgłosu... Ale cóż - losy takie kapryśne i życie dla artystów mało sprawiedliwe. Trudno odgadnąć, czemu jednym się wiedzie, a innym, wcale niezłym, tylko wiatr w oczy...

"Sweet Thing". To jeden z tych lepszych momentów na "Diamond Dogs". W tamtym okresie, pół wieku temu, zaśpiewała to i Ava, nagrywając rzecz w filadelfijskim studiu Sigma. Znam to nagranie od niedawna, więc sobie tak odświeżyłem przyjaźń z tym utworem. I nawet się zakochałem. Ostatnio, kryjąc się przed wyrywającym smreki ze skalistej gleby wiatrem na przedziwnym, bo przyprószonym na dodatek Saharą Podtatrzu, słuchałem sobie Avy... Kiedy nie opowiadałem o duchach, to właśnie sobie słuchałem... Z pewnym tęsknym uśmiechem... I z rozbawieniem, gdy sobie przypominam o kłopotach, jakie były z puszczeniem "Diamond Dogs" na rynek, bo świętoszkowate władze RCA kręciły nosem, patrząc na okładkę, na której grafika przedstawia Bowiego przemieniającego się w psa... Psu widać kutasa! - wołali z oburzeniem. Trzeba było stoczyć batalię. Kutas się szczęśliwie ukazał...

A ja swego czasu lubiłem podśpiewywać tę frazę...

I'm glad that you're older than me

Makes me feel important and free

Does that make you smile, isn't that me...

Słowa i muzyka David Bowie, śpiewa Ava Cherry:

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce