Knut Hamsun. Włóczęgi

 Szczęśliwi ludzie! Są przecie czymś, choćby byli prawie niczym.


 

Miłe to bardzo zdarzenie, że jakiś czas temu na rynek powrócił Hamsun i z "Włóczęgami". Zrazu myślałem, że to może nowa odsłona, ale to ten sam stary przekład, przedwojenny jeszcze, Czesława Kędzierskiego. "Włóczęgów", a także dalsze części: "Augusta Powsinogę" i "A życie toczy się dalej" znamy od dawna, kiedy to posypały się przekłady i kiedy odnowiło się zainteresowanie Hamsunem, po tym, jak dostał Nobla...

Hamsun na salony nie wrócił, ale jest jednak obecny, także u nas, coraz mocniej chyba. Taka kłopotliwa trochę wielkość, która w starczych latach zapaprała sobie życiorys...

Trochę ciężka może być dziś ta książka w odbiorze, bo ten przekład bardzo się już zestarzał, jego język zawiera mnóstwo wyrażeń, których dziś się już nie używa. Ale pewnie dla niektórych, tak jak dla mnie, jest to urokliwa archaiczność, spotkanie z czymś lekko egzotycznym, dającym też wgląd w to, jak dalece nasza mowa na przestrzeni niemal wieku się odmieniła. Na tym języku kiedyś dorastałem... Dla mnie "Włóczęgi" to jeszcze podstawówkowe czasy. I rzecz, która zaostrzała apetyt na Norwegię.

Żartuję czasem, że "Włóczęgi" to trochę taki literacki Hurtigruten - działająca do dziś promowa linia, operująca wzdłuż norweskiego wybrzeża, od Bergen po Kirkenes. Nie inaczej jest w tym dziele Hamsuna, bo bohaterów życie wodzi tak właśnie od Bergen aż po Lofoty i jeszcze kawałek dalej na północ. Handlują, cwaniaczą, czasem coś i zwędzą, łowią ryby i suszą je na słońcu i wietrze, zakochują się i odkochują, tęsknią, liczą kasę, bogacą się, plajtują, koszą trawę, dłubią w ziemi... I ciągle, ciągle gdzieś wiosłują, bo w tej starej Norwegii, jeszcze niezbyt wygodnej, najłatwiej było właśnie powiosłować lub rozwinąć żagle, albo wejść na pokład parowca, by się dostać z punktu A do punktu B.

Wspaniałą większość z tych miejsc na przestrzeni lat udało mi się odwiedzić. No i swego czasu z tarasu miałem pyszny widok hen ponad Inderøy ku przecudnemu Fosen po drugiej stronie fiordu, gdzie powieściowy Edewart tak się pośród sielankowego pejzażu nieszczęśliwie zakochał (ach, ci uczuciowi mężczyźni i te kobiety, co tak cynicznie umieją na tych uczuciach grać...) Piękne miejsce znalazła sobie ta przygoda miłosna, pełna wyczekiwania, tęsknoty, cierpliwości, wiary, po których musiało przyjść rozczarowanie... W swej wyobraźni Hamsun tam wyczarował domek niedaleko wodospadu, pośród północnej zieleni, pod stromą, wyniosłą skałą... Fosen obfituje w bukoliczne pejzaże. To niemal taka Norwegia w pigułce, bo wszystko tam jest: jeżące się świerkami lasy, są olśniewające leśne jeziora, rzeki i potoki, są i mokradła, są soczyście zielone łąki, są fantazyjnie wyrzeźbione skaliste górskie wyniosłości, zaciszne zatoki - niezwykłe bogactwo krajobrazów, miejscami iście pocztówkowych, w jednym miejscu tylko trochę oszpecone ogromną farmą wiatrową - ale taki to już znak czasu... Razu pewnego z przyjacielem zrobiliśmy sobie małą włóczęgę po Fosen i jakie było nasze zdziwienie, gdy tylko na tym jednym półwyspie zrobiliśmy przeszło tysiąc kilometrów. Już to samo dało nam wyobrażenie o ogromie norweskiego wybrzeża o tak niesłychanie skomplikowanej, zawiłej linii... Życia by brakło, gdyby człowiek chciał tam zajrzeć w każdy zakątek... Tysiące, tysiące kilometrów...

Tak że ten Fosen bardziej jeszcze mnie do tej książki przywiązał. Ale w ogóle na norweskich brzegach trudno mi się uwolnić od myśli o Hamsunie. A także o wszystkich tych ludziach, których powymyślał, których gdzieś z jakichś tajemnic wydostał, tak by mogli pobłyszczeć trochę przed naszymi oczami...

"Włóczęgi" to już późny Hamsun, Hamsun miotający swoimi bohaterami. Wszystko tu migocze, odmienia się raz za razem, raz na wozie, raz pod wozem. Ludzie są i znikają. Czasem w absurdalny sposób, jak szyper Skåro wywiedziony w bagno przez wredną Mariannę - to jedna z tych piekielnych bab... Taka to prawidłowość: jak ona chce, on ma też chcieć, stanowczo, bo jak nie, to ciężka obraza i diabeł przystępuje do gry... August napędzał potem stracha, ducha udając, Marianna z deka zwariowała, aż w końcu na czas jakiś trafiła do ciupy za nie udzielenie pomocy...

Bohaterami są Edewart i jego rodzeństwo, oraz ludzie z powieściowego Polden, także Fosen. Jest wędrujący z zegarkami Żyd Papst, którego obecność jest jakby taką klamrą dla tej powieści, bo tej i daje z początku i pod koniec, już po swojej śmierci, pewien napęd - jest takim popychającym rzecz przypadkiem, szczególnym, bo barwnym, który gdzieś tam zawsze sobie egzystuje... (ach, zegarki, zegarki, w które Hamsun tak lubił się wpatrywać, w ten czas biegnący w kółko, w kółko, co mija, choć wskazówki pędzą po okręgu, gdzie ni początku, ni końca)... No i August, hamsunowski do szpiku kości... We "Włóczęgach" Knut Hamsun powrócił do jakże charakterystycznego dla siebie typu bohatera - młodego włóczykija, indywidualisty, który niewiele sobie robi z utartych społecznych norm, który ma w sobie niezmierzone zasoby sprzeczności i którego korzenie nigdzie już nie są przytwierdzone, a tylko ciągną się za nim po ziemi... August po prostu się zjawia, nie wiadomo skąd, zewsząd, bo zdawał się być wszędzie. August fascynował, bo opowiadał niestworzone rzeczy o całym świecie... Zapewne zmyślał, ale miał do tego dryg, a nawet przyłapany na niekonsekwencjach, łatwo umiał z tarapatów wybrnąć.. Jakiś taki szczęściarz, co nie narzuca sobie nazbyt wiele ograniczeń... Zdolny jest nawet do bycia cmentarną hieną, kiedy jego i przyjaciela przypiliło. Na koniec ograbił szypra Skåro, którego wcześniej psotą uwolnił od spoczywania w bagnie, na dodatek w sąsiedztwie krowy... Sam pożytek z tego był, bo bagno w końcu zamieniło się w żyzne pole, i udało się też znaleźć krowę, tak że przynajmniej skóra ocalała...

Nawet ze złych rzeczy coś dobrego wyrosnąć może. Hamsun robi tak, byśmy byli skłonni człowiekowi wybaczyć. Tak że przymykamy oko na to, co robi czasem August, tak jak też z pewnym zrozumieniem odnosimy się do czynu babusi, która swojej wnusi rozwiązuje problem kłopotliwej ciąży, tak jak wcześniej, w innej powieści ze zrozumieniem odnosiliśmy się do wyborów mieszkańców Sellanrå. Życie zarazem jest proste, a jednak zawiłe, wymagające elastyczności...

August był wszędzie, ale na małej łódce morze go przeraża, niby mówi po rosyjsku, niby ma skarby w egzotycznych krajach... Wiele tego niby, lepiej pewnie nie dociekać, tylko słuchać i kiwać głową, nawet z niedowierzaniem, bo co mu tam... Figura osobliwa, której nie da się nie lubić. Sama barwność. Barwność, która ratunkowo umie ładnie zagrać na harmonijce. A muzyka wszak ma swój powab i ciągnie do siebie ludzi. "Zręczny i elastyczny, łgarz posuwający się aż do nadużycia kłamstwa, u wszystkich mile widziany, wierny i zawsze skory do pomocy choćby z własną krzywdą, lecz w potrzebie niesumienny aż do zbrodniczości. Macie go tu znowu, już wprawdzie bez butów z cholewami z szeroką obszywką , w ubraniu wytartym, z chudym worem marynarskim jako jedynym bagażem, co to ma znaczyć? August dał do zrozumienia, że wszystkie walizy pozostawił na Południu, a zabrał ze sobą tylko co najniezbędniejsze". Roiło się Augustowi to i owo. Czym by tu zawojować świat, by znów być na wozie. O, choćby babom by się przydała taka pigułka, żeby nie mieć dzieci...

Edewart nie zawsze chciał słuchać i ciężko my było pochwalać zawsze i wszędzie Augusta, ale był jego najlepszym przyjacielem w tej całej rozgrywce z życiem, w którym trzeba było się często nie lada nagimnastykować, by utrzymać się na powierzchni. Edewart był inny, nie wprowadzał aż takiego zamieszania, nie wprawiał tak ludzi w ruch... Ale i jego ciągnęło w dal... No i miał tę swoją miłość, Lowisę, dla której dość umiał poświęcić, choć ona kapryśna taka się okazała i płytka... W końcu pojechała ze swym mężem do Ameryki, za pieniądze swego kochanka, bo wtedy wszyscy tam marzyli o Ameryce... Gdy wróciła, to tylko na czas jakiś, by zostawić jeszcze większą pustkę, jeszcze większą ranę w sercu... Tam gdzieś Nowy Jork, tam gdzieś też Floryda, inne obyczaje... Miłość, co wróciła, nabrała sprośności... A na co miłości sprośność? - pyta Hamsun.

Kupiecko rybacka, włóczęgowska opowieść o zwyczajnych ludziach. Po prostu o dzianiu się.Tu jakby w jakimś sztormie. Takie biologiczne, mozaikowe zjawisko, które kombinuje, haruje, sprzedaje, kupuje, by żyć... A wokół majestat norweskiej przyrody...

No i ta męska przyjaźń. Trwa zawsze, nawet mimo oddaleń. I mimo różnic. Związki, które scala jakieś tajemnicze spoiwo. Dwa różne charaktery, sprawiające sobie kłopoty, które jednak, by żyć, szalenie się potrzebują, choćby od czasu do czasu. W skandynawskich opowieściach są takie malownicze związki, przysięgłe braterstwo: od staroislandzkiej Fóstbrœðra saga, przez "Edbrødre" Gunnara Gunnarssona po choćby właśnie "Włóczęgów" Knuta Hamsuna.

Cieszy to, że znów Edewart i August się zjawili. Choć przydałby się nowy przekład, bo ten dla dzisiejszego czytelnika może być zniechęcający... Chociaż z drugiej strony warto sobie może poprzypominać niektóre wyrazy, a nawet przywrócić do łask... I jakie to wszystko urokliwe i pozbawione tak wszechobecnej dziś wulgarności... Stare, dobre pisanie... Piórem. (Trochę gorzej poszło z drukiem, bo w obecnym wydaniu widać pewną niestaranność...)

Knut Hamsun, Włóczęgi, Vis - à - vis Etiuda, Kraków 2023

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Breiðfjörð

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce