Ja i chłopcy

Nie traktuj mnie jak dziecko. Czasem o to kogoś prosimy. Prosimy po prostu, by ten ktoś nie traktował nas źle... A taki już los dzieci - zwykle źle się je traktuje.

Już tu nieraz przy okazjach Dnia Dziecka coś tam złego wspominałem. Dzieciństwo, całe to pasmo popełnianych wobec nas wykroczeń i przestępstw, z biegiem czasu lukrujemy głupio, choć tak naprawdę to w nim tylko siedlisko różnych straszydeł. W dzieciństwie wszystko dzieje się po raz pierwszy, także wszystko co złe...

Tamte czasy upłynęły mi pod burzowymi często chmurami, pod gradem zniewag i z sińcami na duszy i ciele. Te cielesne zniknęły, a te na duszy gdzieś tam są, ale w zasadzie już przemienione w gorzkawy może, ale jednak uśmiech...

Za moich czasów chłopiec w zasadzie nie miał uczuć. W każdym razie nie trzymano się kurczowo tego poglądu o uczuciach, a gdy się coś podobnego objawiało, spotykało się to raczej z surową oceną, albo z tłumiącym wszystko ośmieszeniem... Kulturowe bydlę ciągle coś udające, co ma też proste rozeznanie: kogo bić, kogo nie, honorowo.

Jakaż istotna jest w dzieciństwie i młodości przynależność do grupy. Z perspektywy czasu wydaje się to głupstwem, ale wtedy była to wręcz sprawa życia i śmierci. I widywało się już takich umarłych za życia, oj widywało. Człowiek był brutalnie pakowany w pewne schematy: chłopczyk - wiadomo - autko bum bum, mówiąc skrótem. Choć mnie nigdy do chłopców nie ciągnęło. To znaczy zawsze, odkąd pamiętam, pociągała mnie ich fizyczność, ale ich natura i przewidziane dla nich ramki wydawały mi się zawsze nieatrakcyjne, nudne, boleśnie zawężone w jakieś dziwaczne brutalizmy (no tak, tak, tak po babiemu można się na to pogapić ze świądem...). Ja od zawsze umiem być, chłopcy natomiast zwykle są zaprogramowani na robienie czegoś. Więc wiecznie, wbrew sobie, trzeba było brnąć w te nieznośne aktywności, co tylko gdzieś tam wewnątrz potęgowało poczucie, że mi tak bardzo nie po drodze... Z biegiem czasu to naturalnie stygło i wybierałem już tę pojedynczość, bardziej ponad... Choć zawsze gdzieś jakaś tęsknota była do tego, by nie być taki znowu inny... Dużo się rozprawia o różnorodności. Dziecięctwo tego nie lubi, dziobie, dokucza... A i później wszędzie jakieś gromady identycznych, pomijając różnice w jakichś tam nieistotnych detalach... W zabawie szuka się raczej podobieństw... A zabawa - poważna rzecz, w dzieciństwie to obowiązek. (Czemu się nie bawisz? No baw się, kurwa...) Potem zresztą też. Ciężka to robota, domagająca się wyrzeczeń. Chyba że się to bardzo lubi... Całe hordy lubiły i lubią to, za czym ja nie przepadam...

Chłopięcy świat, męski świat - obszary te ziejące śmiertelną nudą, w ruchliwej prostocie, a jeśli w bezruchu, to zwykle zakrapianym... Zapełnione jedynie cielesnym pięknem... Jak kibicuję na przykład tenisistom, to całkiem jak Tomasz Mann, ze względu na piękno (kto by nie chciał pieścić tych ud), bo już cała reszta, cała ta aktywność interesująca jest dokładnie tak samo jak patrzenie na schnącą farbę... Tak że chłopcy... Dla mnie do strawienia tylko jako pojedyncze okazy, nigdy w hordzie...

I tak mi przy tym święcie przypasował wiersz islandzkiego poety, który tak tu zabawił na dłużej...

Anton Helgi Jónsson

Ja i chłopcy

Miotam się na trybunach,

kibicując,

tak jak kibicują inni,

choć dla wszystkich przeźroczysty.


DAJESZ! DAJESZ!


Wcale się w tym nie wyznaję.

 

Nie uważam,

bym trzymał

razem z nimi.

 

Przynależeć tylko pragnę do bawiącej się czeredy.

 

Refren:

 

Jakże źle jest być samotnym.

Jeszcze gorzej być nim w tłumie, 

to najgorsza w świecie rzecz.

  przełożył Kiljan Halldórsson


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Breiðfjörð

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce