Juhani, Tuomas, Aapo, Simeoni, Timo, Lauri, Eero



 

(...) I oto rozległ się tak potężny wrzask, że kamienie i ziemia zatrzęsły się dokoła, i nawet woły cofnęły się trochę przestraszone. Nagły krzyk z siedmiu męskich gardeł, zakończony przeciągłym jodłowaniem, a zmieszany jeszcze z wściekłym skowytem psów, brzmiał naprawdę przerażająco. Pięć razy powtórzyło się to wołanie, rozchodząc się dalekim, gromkim echem. Krzyknąwszy po raz piąty, bracia usiedli, żeby trochę odsapnąć. Po krótkim spoczynku krzyknęli ze świeżą siłą. Wołali już po raz siódmy i bez tchu w piersiach czekali, czy zjawi się jakaś pomoc. Sini z wysiłku, z krwią nabiegłymi oczami siedzieli na omszałym kamieniu, a płuca ich pracowały jak kowalskie miechy. 

Tak to razu pewnego, otoczeni przez stado straszliwych wołów, wykrzyczeli sobie chłopcy nawet obecność na pocztowym znaczku, a wcześniej poczesne miejsce w fińskiej literaturze, a właściwie światowej, bo to tej rangi klasyk... Można powiedzieć, że ta młoda literatura, bo ta tworzona po fińsku zaistniała dopiero w XIX wieku, wystartowała z przytupem, a właściwie z owym wspomnianym powyżej wrzaskiem, trochę chuligańsko, mocno nawet krwawo, z alkoholowym przywidzeniem, z pieśnią na ustach, a jednocześnie idyllicznie, legendowo, księżycowo... Mocny realizm zmieszany z baśnią, chrześcijaństwo sąsiadujące z pogańskimi bożkami z jezior, niesamowite opowieści, malownicze podania, diabły, pohukujące puszczykiem lasy, strachy, fantazje, jeszcze taki przedprzemysłowy świat, tęsknota do zatopienia się całkowitego w naturze... Ileż tam tych cudowności: jezior, wspaniałych borów, całe naręcza pożywnych darów, choć chłopcy solidnie przetrzebili okolicę, żyjąc swym wilczym życiem... Troski i radości, dojrzewanie w stanie surowym, obowiązkowa sauna i latanie na golasa...

Aleksis Kivi (wcześniej Alexis Stenvall), można powiedzieć ojciec fińskiej tragedii, komedii i powieści. Jesienią tego roku minie 190 rocznica jego urodzin. Znakomity portrecista fińskiej duszy. Nie żył zbyt długo, ale starczyło tego czasu, zakończonego psychozą, by zapisać się na trwałe w literaturze światowej. Często borykał się z biedą, ale talent pozwalał mu znajdować w życiu troskliwych protektorów, a Johan Vilhelm Snellman, choć sam posługiwał się w swych tekstach głównie językiem szwedzkim, namówił dobrze rokującego pisarza, by zaczął tworzyć po fińsku. I tak posypały się sztuki i wiersze, a także przyszedł czas na powieść, którą pisał chyba przez dekadę. Powieścią tą jest książka "Siedmiu braci" (1870), niezbyt pokaźna, ale szalenia znacząca, która zrazu nie miała zbyt dobrej prasy, bo uznano ją za nieco zbyt krwawą i jakąś taką trochę chamską... Owi bracia, których imiona figurują w tytule notki, to osierocone, podrośnięte już łobuziaki, których przeraża elementarz (choć chłopcy to jednak dość elokwentni) oraz niezbyt im po drodze ze społecznymi normami. Są skłóceni ze światem, obrażeni nań, nieokrzesani, wdający się w bijatyki z chłopaczyskami z sąsiedztwa, do sińców i krwi... Uciekają przed nauką, dyscypliną, po to, by narzucić sobie dyscyplinę własną, by żyć na własnych warunkach, w przecudownej fińskiej leśnej dziczy: z wilkami, rysiami, niedźwiedziami, głuszcami, polatuchami, zającami, jemiołuszkami, rosomakami, duchami, diabłami, zwidami i czym tam jeszcze... Swoje rodzinne gospodarstwo puszczają na dziesięć lat w dzierżawę gamoniowatemu garbarzowi, a sami idą ociosać się życiowo w leśną gęstwinę i trzęsawiska... Poszło nieźle... Sauna, pies, co ujada, kogut, co pieje i kot miauczący - oto symbole dobrego gospodarstwa... Niestety pierwsze podejście skończyło się źle, bo rozbawione i świątecznie podchmielone golasy puściły wszystko z dymem... Drugie podejście było lepsze, z początku solidnie zakrapiane, z przygodami, co wszystko razem Kivi ubrał w wielogatunkową opowieść, tworząc w jednym tragedię, komedię, pijacką farsę, momentami wręcz wodewil... Widać w tym wszystkim przede wszystkim człowieka piszącego dla sceny, co jednak powieści nie szkodzi za bardzo...

Dzicy chłopcy, którzy sami znaleźli drogę do odpowiedzialności, dojrzałości, mądrości... Różne zdarzenia - czasem straszne, czasem śmieszne - kształtują solidnych ludzi, świadomych obywateli... Każdego z nich Kivi świetnie odmalował, każdy z nich jest inny, inaczej reaguje na wspólnie przeżywane przygody i wszyscy oni składają się na pełny obraz Fina, który jest kimś refleksyjnym, często małomównym, jest kimś upartym, wytrwałym, pobudliwym, rozkochanym w ojczystej przyrodzie i który zwykle ma niezrównane poczucie humoru... Tak jak kiedyś, mniej jeszcze rozumiejąc, tak i teraz lubią patrzeć w budzące jakieś nieokreślone wzruszenia dale, i gapić się mroźną zimą w polarne zorze... To urocze, gdy pracowite łobuziaki leżą tak sobie, by podziwiać cuda natury: Znużeni pracą mężczyźni spędzali dni i noce na trzcinowym legowisku i w niejedną zimową noc patrzyli przez małe okienko na wschodzącą na niebie bladą zorzę północną. Nad grzbietem górskim za wysokimi jodłami puszczy zapalał się świetlisty łuk. A na drugim krańcu nieba wybuchała bezgłośnie pochodnia, gasła i znowu się zapalała. Zdawało się, że promienie światła ściągają się wzajemnie, by z północnego krańca nieba wzbić się wysoko w górę. Powoli blade światło ogarniało całe sklepienie niebios. Bracia, siedząc na pryczy, obserwowali cud zorzy polarnej i pełni podziwu zastanawiali się nad pochodzeniem tego wzniosłego zjawiska. Lecz wszelkie dociekania były daremne. 

Aapo chwalił przeżytą w dziczy dekadę. Z Bożą pomocą. Przestraszeni elementarzem pierzchnęli z surowego chrześcijańskiego świata, który jednak ostatecznie nie był aż tak straszny, nie aż tak zły, jak sobie to chłopcy wyobrażali. Na stromym zboczu Impiwaara - wspominał Aapo - zbudowaliśmy nową chatę. Ale pożar obrócił ją w popiół i zgliszcza i jak siedem młodych wilczków pognaliśmy z powrotem.  Nieugięci pobudowali jednak sobie okazalszy dom. Przelewali krew zwierzyny, trudniąc się myślistwem. Wtedy los rzucił ich na głodówkę na okropnym głazie olbrzyma - czarownika. Ale bez tego, bez straszliwej przygody z morderczymi wołami, nie wzięliby się solidnie do roboty... Wszak wystrzelali je w końcu wszystkie, a te przecież były czyjąś własnością... Trzeba więc było pomyśleć o odszkodowaniu i wziąć się do karczowania dziczy w kapryśnym klimacie, w którym tak niepewne były zawsze widoki na plony... Było i pędzenie bimbru, chlanie, aż takie, że się im diabli objawili, a Simeoni w pijanym widzie odleciał na księżyc. A jeszcze żądza zemsty na chłopakach z sąsiedztwa... Znów polała się krew. Szczęśliwie naczelnik policji był porządnym gościem, dzięki czemu odwiódł ich od zgubnej ucieczki w kamasze... Świat podał malowniczym łobuziakom rękę, z czego ci skrzętnie skorzystali... W końcu się ustatkowali, poszli w rozkwity, choć oczywiście wśród małżeńskich burz...

Można do nich wszystkich nabrać sympatii. I znaleźć w nich kogoś podobnego do siebie...

Mnie najbardziej naturalnie przypadł do gustu Lauri, który na wszystko i na wszystkich miał wyrobiony pogląd. Grzeczny, spokojny Lauri, któremu czasem miało się ochotę po prostu przywalić. Lauri nie do pary, co mu było na rękę, bo go sportowe zmagania niespecjalnie pociągały. Wy się bawcie w swej parzystości, ja popatrzę, ja się prześpię, albo sobie gdzieś pójdę. I tak bym nie grał. Wolę pójść do lasu poszukać drzewa do strugania, niż gonić i pocić się jak mały dureń. Grajcie sami! Idę z siekierą do lasu. Doskonale go rozumiem i nie tak całkiem po drodze mi z chłopakami, o czym wspominałem już przy okazji pewnego islandzkiego wiersza... Lauri już taki pozostał. Wiecznie gdzieś samotnie łaził, a żona się wściekała. Lecz on był zupełnie spokojny. Ona jazgotała, on zaś milczał, pykał z fajeczki, albo się kładł. Jestem taki sam. Nie tak łatwo wyprowadzić mnie z równowagi. Lecz gdy to się stanie, biada wszystkim na mej drodze! Powieściowy Lauri był identyczny... 

A drugi to najmłodszy, Eero - dogadywacz, wspaniały ironista, chichotek lubiący nadepnąć na niejeden odcisk. Samo srebro i uśmiech...

No i Simeoni. Demon alkoholizmu. Jako jedyny z braci lekce sobie kobiety ważył i postanowił przepędzić swój żywot w charakterze starego wujka w gospodarstwie najstarszego brata Juhaniego, na starych, ojcowych śmieciach. Od czasu do czasu porywał go wódecznościowy ciąg. To typ ze skłonnościami samobójczymi, ale ocalony, bo go w porę na strychu odcięli ze stryczka... Pijak, który ostatecznie rozstał się z gorzałą...Skąpiradło... No, ja też lubię obejrzeć pieniądz, zanim go wydam...

Siedmiu braci, malowniczych łobuzów z zamierzchłych czasów, którzy swoim przykładem opowiadają o tym, że to w dużej mierze od nas zależy, w jaki sposób świat się będzie do nas odnosił... A w tym wszystkim wspaniała, choć wtedy jeszcze biedna, carska Finlandia; piękna, dzika, pełna twardych ludzi, zjawiskowo przez Aleksisa Kivi opisana... Doprawdy błyskotliwe i urokliwe były te narodziny fińskojęzycznej powieści... Dobre rzeczy się nie starzeją...

***

Aleksis Kivi, Siedmiu braci, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1977

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Breiðfjörð

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce