Nic takiego, Timo (11)

 


 

- Zatem to Uppsala. Tak, to te wieże. Tak podejrzewałem, ale nie byłem do końca pewien - powiedział i zwrócił Lotcie telefon, w którym ta wcześniej odszukała zdjęcie pasujące do opisu podanego przez Tima. - Dobrze więc mi się ukazało, prawidłowo. Zatem Yrian pochodził czy też pochodzi z Uppsali.

- Najwyraźniej postanowił zatrzeć po sobie wszelkie ślady... Prawdopodobnie po odsiadce wyjechał do Londynu - powiedziała Lotta z tym swoim rozbrajającym uśmiechem, który tak bardzo działał na Tima. Mrużyła teraz oczy, bo prosto w ich stronę świeciło ostre słońce, niskie, późnowieczorne, jaskrawe, każące wszystkim przedmiotom rzucać wyraźnie zarysowane cienie , wydłużone, o szczególnej głębi.

- Jednak Vernick taki jest niedyskretny.

- Bawią go wszystkie niezwykłości. A to, że widzisz duchy szczególnie go rozwesela, bo on jest całkowicie pozbawiony tego daru. Że też tak tłoczno tutaj, mówi z radosnym zdumieniem.

- A może wcale nie roztopił się w Londynie, tylko gdzieś tkwi strupieszały na jakimś strychu. Wyraźnie objawił mi się wisielec. No i sam fakt, że przyszedł...

- No tak, żywi mają inne sposoby. - Lotta wyjęła paczkę papierosów. Pstryknięciem wypchnęła dwa naraz. - Chcą być spalone. Walczę z tym, ale bezskutecznie. Narzeczony daleko, z wołami piżmowymi...

Timo sięgnął po papierosa. Lotta bacznie mu się przyglądała, kiedy go przypalał. Potem znów na jej twarzy zakwitł uśmiech.

- Musiał więc i o tym nagadać.

- A ty to przyjemnie rozwinąłeś. To bardzo ciekawe.

- Interesują cię takie rzeczy?

- Tak, choć nie wiem, co o nich sądzić. Ale nas tu kaskada światła oblewa - zauważyła, bo nie dość, że blask płynął znad horyzontu, to jeszcze słoneczne światło odbijało się w oknach przeszklonej werandy, które znajdowały się tuż nad ich głowami, siedzieli bowiem urzeczeni nagłym rozpogodzeniem na schodach przed frontem domu Vernicka.

- Może to stąd, że mam dość pobieżne relacje z żywymi. A jakieś towarzystwo zawsze człowiek musi mieć. Jeśli sam sobie go nie wybiera, i jeśli jest nadto dość antypatyczny, by i jego żywi nie wybierali, wybierają go umarli... Albo ci, co mają umrzeć, biorąc pod uwagę zew, który mnie tu przywołał...

- Aż tak jesteś niepożądany?

- Aż tak. Tak mi dawano uprzejmie do zrozumienia. Dobrze chyba to pojmowałem.

- Ostatecznie ktoś musi być obok. Sama głowa to sobie organizuje. Stąd pewnie i wiara w anioła stróża. Samotność czy szczególnie trudne sytuacje, graniczne, gdzie idzie o przetrwanie: Shackleton, Anna z pustkowia...

- Ole Jastrau. - zachichotał Timo.

- Tak. Niech będzie i ten, choć z nieco innych powodów...

- Na dłuższą metę to jednak może doprowadzić do obłędu.

- Kiedy niebezpieczeństwo mija, duchy zwykle znikają.

- U mnie zaś są nieustępliwe, z czego na dodatek nic nie wynika. Usiłują tylko straszyć. Dość nieudolnie. 

Lotta roześmiała się serdecznie. - Może to kwestia czasu i w końcu przemówią...

- Jakoś niewiele się spodziewam. Zwykle to chyba idzie o jakieś praktyczne rozstrzygnięcia.

- Tylko warunki muszą być trudne, kiedy to tylko anioł stróż nie traci całkowicie głowy. A my wiemy, że co dwie głowy, to nie jedna.

- A jak jest tylko jedna, to ta jedna głowa umie wyczarować sobie drugą, dla odpowiedniego klimatu. Oh no, you're not alone!

- To już ustaliliśmy. Chociaż mimo eksperymentów i prób naukowych objaśnień lubimy czepiać się myśli, że jest coś obok, względnie nad nami. Że istotnie coś tam gdzieś czuwa, wszystko obserwuje i niekiedy podpowiada nam rozwiązania. Być może też, skoro nie jesteśmy tylko takimi przypadkowymi samotnymi zlepkami komórek, których istnienie nie ma znaczenia, a dla czegoś tajemniczego mamy jednak to znaczenie, sami stajemy się uważniejsi, z bardziej rozbudowanym sumieniem... Jak już wspomnieliśmy o Annie... Głos jej podpowiedział, gdzie jest jej miejsce i komu jest potrzebna. Kiedy umarła jej gospodyni, ta oczywiście zadbała o jej pochówek, cichy, skromny, jak skromne było jej życie. Był tylko jeden problem, bowiem działo się to w czasie wojny, kiedy to Niemcy miejscowego pastora wywieźli do obozu koncentracyjnego w Grini i modlitwę nad zmarłą odmówił wędrowny jakiś kaznodzieja, co się w okolicę zaplątał z Trysil... Ta uważność i wzgląd na wyższe instancje jednak nie dawały jej spokoju. I potem, już późnym latem, chwyciła za wiosła i udała się w podróż do Sømånøstra, by jednak porozmawiać z prawdziwym pastorem... To takie wzruszające - troska, która rozciąga się nawet dalej niż ziemskie istnienie, sięga poza grób. Uspokoiła się dopiero, kiedy pastor zapewnił ją, że wszystko odbyło się jak należy... Dziś chyba trudniej by było o taką postawę... Gdy się świat odpowiednio odczyta, gdy zrozumie się kilka znaków, łatwiej o zgodę z nim, mimo że on taki zły... Czytałeś "Ludzi z Borg" Gunnara Gunnarssona?

- Wiem jedynie, że istnieje to dzieło, ale nigdy się z nim nie zapoznałem.

- Podoba mi się jedna z bohaterek. Stara Kata, służąca w gospodarstwie pastora, która nieco się zraziła do życia, w każdym razie do życia razem z poślubionym mężczyzną już ją po pewnym doświadczeniu nie ciągnęło. W swym staropanieńskim stanie za pan brat była nie tylko z istotami znanymi chrześcijaństwu, ale widywała też rozmaite inne istoty, fylgie... Widziała więcej i dalej. Mając na  uwadze naturalnie tego najwyższego, Boga, który wiedział zawsze, co robi, choć nie zabiegał zbyt często o to, by ludzie mogli pojąć, czemu tak a nie inaczej się dzieje... Czasem jednak pozwala się domyślić, że gdzieś tam jest jakaś sprawiedliwość, choć pośród dość brutalnych razów. Ale takie to już życie... Otóż młoda dziewczyna poznała chłopca. Chcieli się pobrać, ale mało mieli środków, by jakoś się utrzymać, więc chłopiec najął się do pracy w bogatym gospodarstwie, by jakiś grosz zarobić na start... Dziewczyna czekała. Właściwie narzeczona, już bowiem wymienili się pierścionkami... I przyszła ta zima, podczas której miał do niej wrócić. Istotnie, szedł, ale w górach dopadła go śnieżna burza, pobłądził biedak i zamarzł na śmierć. Cóż za rozpacz! Ukochany do niej wracał, a tu takie nieszczęście. U progu dorosłego życia już porwany przez śmierć. Ach, ty okrutny Boże! Co za potworność... Potem jednak wszystko ujrzała w innym świetle. Bo ktoś jeszcze po nim płakał, równie miłośnie, z obietnicą w duchu przechowywaną... Chłopiec wracał, tak, ale nie do dziewczyny, tylko po pierścionek. Bo tam, w bogatym gospodarstwie znalazł nową, chętną kandydatkę na żonę... Po prostu łajdak...Nie dostał nic... Zatem ktoś tam jednak patrzy!

- I tu także.

- Ale chyba nie w tej chwili?

- Nie, nigdy nie zakłócają pogawędek. A jeśli już, to nie podchodzą wtedy za blisko... Będzie coś o tych zjawach? Przy okazji tego wywiadu?

- A to jeszcze się zastanowimy. Trochę świntuch z niego. Lubi opowiadać sprośności i wspominać jakieś niedorzeczne erotyczne przygody.

- Mnie też jakimiś tam uraczył. Ale nieznacznie.

- Pominę jednak chyba rżnięcie w Metropolitan. Chociaż samo miejsce ma coś wspólnego z tym tu domem.

- Tak?

- Samobójstwo. Wśród innych, w gromadzie. Tam z balkonu skoczył człowiek. W przerwie "Makbeta" Verdiego. A tu jakiś wędrowiec wypalił do siebie w tłumie pijanych imprezowiczów...

- Tak, czasami chcemy jednak zaistnieć dobitnie... Choćby na koniec...

- Może ma się nadzieję, że coś się jeszcze zobaczy... Może choć ten momencik, kiedy wszyscy krzyczą: aaaaaaaaaaa!

- Tylko żeby jeszcze był czas się podelektować...

- Jeśli rację ma saga o Jomskich wikingach, to owi wikingowie już mieli takie osobliwe zainteresowania, prawdziwie naukowe. Co się dzieje z łbem, gdy się go utnie? Przez ten jakiś krótki moment łeb jeszcze przecież żywy... Gdy wróg ich pojmał, zażądali, by im kat w oczy patrzył, ucinając łby. Niech przynajmniej będzie z tego jakiś pożytek, coś, co daje do myślenia na przyszłość... Jak by co, zamrugamy... A potem i tak Valhalla...

- Nie ma strachu... Chociaż wymyśliłem sobie coś mało krzepiącego. Ze po wszystkim za karę będziemy stale przeżywać coś, czego w życiu baliśmy się najbardziej... Zdaje się, że mój tato bał się zawsze głębokiej wody. I wreszcie się w niej utopił. Więc może teraz ma to już z głowy... Wydaje mi się, że jest jakimś czarnym gryzmołem... Chyba ojców nie powinno się szukać. Lepiej tkwić w swym niepodobieństwie... Na początku był Wielki Wybuch, i już. Dostatecznie kłopotliwa sprawa na te wszystkie: dlaczego i po co...

- A ty czym się zajmujesz?

Timo roztarł trampkiem niedopałek na kamiennym stopniu.

- Niedowierzaniem.

- Ach tak.

- Zwyczajnie pracuję, by zwyczajnie przetrwać. Jak lunatyk. Nie mam wymagań, sporo udaje mi się odłożyć. Potem udaję się w podróż. Zawsze sam. Choć z duchami. Lokalne zjawy i turyści. Właściwie niewielka różnica. Człowiek najciekawszy jest w migawkowych ujęciach. Modele na wybiegu życia... Mogę tylko w przelocie powiedzieć, że ich kocham... Raptem utknąłem tutaj. Prawdę mówiąc nie wiem, czemu tu jestem... Najbardziej lubię mówić, że zajmuję się poezją. Tak na odczepnego... Czasem wydaje mi się - zaczął recytować - że ja nie istnieję, lecz tylko wyobrażam to sobie. Najtrudniej mi uwierzyć we własną rzeczywistość. Ciągle wymykam się sobie i patrząc na siebie, gdy działam, nie mogę zrozumieć, że ten, który działa, jest tym samym, który patrzy, dziwi się i wątpi, że jest działającym i widzem jednocześnie...

- André Gide.

- Tak - odpowiedział z uśmiechem Timo.

- Może powinieneś zrobić coś, czego zaniechał twój ojciec... Ljan tak się nim rozczarował... Teraz Vernick opowiadał nam o tym ich dziecku... Ljan jeszcze chciał zrobić po swojemu Sigurda, ciągle chyba ufając, że tym razem to Timo będzie... Wszystko zaczęło się od malin, dzikich skandynawskich malin.

- Malin? 

- Już twój tato wymyślił nawet pierwszą scenę. Chciał, żeby rzecz zaczynała się wiedźmami, tak jak "Makbet" Szekspira, tylko nie na ponurym trzęsawisku z ropuchami, a pośród pięknego letniego popołudnia, wśród krzaków dzikich malin. W jasnym słońcu gadają jasnowidzące, zajadając się przegrzanymi upałem owocami...

- Tato, zdaje się, miał siły tylko na pierwsze sceny...

- Pomyśl o tym...

- Mam Sigurdowi osiodłać konia...

- Może się ten gryzmoł rozsupła w jakąś miłą linię...

Rozmowę przerwał im Steffen, kolega Lotty. Byli gotowi: - Na dziś dość. - Porobili z ekipą jeszcze trochę zdjęć i popakowali sprzęt. Miły Steffen. Aż za bardzo. Ślicznotek podobny do tych, którzy w miasteczku Tima grywają latem w siatkówkę plażową... Wyobraził go sobie teraz bosego... Wyraźnie adorował Lottę. A jej narzeczony gdzieś w górach Dovre. Mógłby się chyba zdenerwować, widząc tego nadskakującego urokliwca... Lotta szybko się pozbierała i mówiąc: - Do jutra - porwała swoją piękność, pozostawiając po sobie ciężką do zniesienia pustkę... Nagle cisza... W głowie pierwsza wiadomość o tym, że ojciec miał jakieś pomysły... Tam, u dziadka i strasznej babki pełno było malin... Pod wieczór, po upalnym dniu, były istotnie ciepłe, przegrzane... Zlało mu się to wszystko z powrotem z widmami Yriana - Kaliguli, wisielca i wież uppsalskiej katedry... Niskie słońce świeciło jak oszalałe. Topił się w jego żółtym blasku, który przeniknął i do świata jego widziadeł. Coś odebrało mu siły. Nie mógł się ruszyć. Sparaliżowany światłem...

cdn

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Kreml

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Breiðfjörð

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce