Laxamýri. Æðarfossar. Skjálfandi... Malowniczości, gdzie łososiowa rzeka z komarzego jeziora edredonowym wodospadem umyka do morza, do drżącej zatoki, czemu z oddali przyglądają się błękitne góry... To świat Jóhanna, któremu wypada oddać może głos: Urodziłem się 19 czerwca 1880 roku w dużym gospodarstwie w północnej Islandii, liczącym coś koło dwudziestu dusz. Szeroki strumień, dobrze w łososie zaopatrzony; po obu stronach skały, gdzie miejsce na gniazda znajdowały sobie tysiące edredonów; widok na Atlantyk i klify, gdzie roiło się od morskiego ptactwa; lawowe pola pokryte najniezwyklejszym kwieciem; w oddali niebieszczące się pasmo gór: to była sceneria, teatr dla moich dziecięcych fantazji i miejsce, gdzie powstały moje pierwsze poezje. Gdy miałem czternaście lat, posłano mnie do szkoły w Reykjaviku. Ukończenie jej nie zaspokoiło w pełni moich ambicji i, głodny wiedzy, ruszyłem do Kopenhagi, gdzie postanowiłem studiować weterynarię. Przez trzy lata pracowałem gorliwie, zaliczając...
Sá sem ekki lifir í skáldskap lifir ekki af hér á jörðinni. Halldór Laxness, Kristnihald undir jökli W archiwach Morgunblaðið przypadkiem trafiłem na ten zachwycający obrazek sprzed kilku lat. Na tym to przyłapał przyrodę pan Theodór Kr. Þórðarson, policjant z Borgarnes. Wiosenny zmierzch nad Snæfellsjökull. Zdumiewająca gra światła i cieni... Różne obserwowałem tam zorze wieczorne, ale ta ma w sobie coś wyjątkowego. Aż można uwierzyć, że góra ma jakieś tajemne połączenia z Galaktyką i w ogóle ze wszystkimi nadziemskimi mocami i myślą wszechogarniającą. Niektórzy w to naprawdę wierzą, a te cieniste snopy do nieba tylko mogą w takich przekonaniach rozmarzoną duszę utwierdzić. Snæfell jakby napotkała swe odbicie w przestworzach, z którym nawiązała kontakt... Chce się zaw...
Ziemia, ziemia, wrzeszczy pijany grabarz, ziemia, ziemia... Ale głupcy mimo to czekają na ten czerwiec, a także następny... Napisał kiedyś Jan Nowicki... Zatoczyło się koło. Można więc zacząć czekać na ten następny, choć w zaistniałych okolicznościach czekanie na czerwiec następny wydaje się mało rozsądne. Ja w każdym razie mam dość. I za dni jedenaście zmykam na Północ dość daleką. Chcę o tym czerwcu paskudnym zapomnieć. Bez nadziei, że następny będzie bardziej wonny a przyjacielski, wolny od wypalonych na rudo trawników. Więc spadamy, w przepaść? Dawno już temu Stanisław Lem opowiadał, że jemu ludzkość kojarzy się z człowiekiem spadającym z dziesiątego piętra; póki co jest na poziomie piętra piątego, więc wszystko wydaje się w porządku... To było wtedy. A dziś? Spadanie najwyraźniej trwa, tyle że to już jest drugie piętro. I nie ma chyba odwrotu - żadna Pippi nas nie ocali. Spadanie, prosta linia w dół. A miało być o kołach, no, ale w końcu jawi się przecież na horyzoncie powtórkow...
Może dziś coś o duchach. Groźnych duchach. Takich jak draug, co grasuje sobie po skandynawskich wybrzeżach. Zwykle to upiór - duch topielca. Straszy na lądzie i na wodzie. Czasem błąka się koło wyrzuconych na brzeg szczątków, a czasem buja się na falach, sterując jakąś ponurą łajbą. Brzydko pachnie, jest właściwie żywym trupem, czasem chętnym do walki z człowiekiem. Może zwiastować złe rzeczy: niepogodę, śmierć... Daje się go pokonać, ale trzeba się strzec, by nie rzucił jakiejś klątwy, jak to się przydarzyło Grettirowi z islandzkiej sagi. Bohater ten miał doświadczenie jeśli idzie o upiory, ale draug narobił mu szkody, bo nim ostatecznie sczezł, ostatnim śmierdzącym tchnieniem zapowiedział mu, że nigdy już w ciemnościach nie zazna spokoju, nękany bowiem będzie przez wszelkie możliwe straszydła... Nie, nie, stare skandynawskie duchy to żadne zwiewne białe damy, to mało sympatyczne i niebezpieczne istoty. Są jak straszne wyobrażenia o śmierci, która przecież czyhała wszędzie. Ryba...
Jakieś mi runy mignęły... Ach, to przecież po tęczowym sierpniu w Reykjaviku jeszcze... Tak, tak, bo przy takich okazjach to mi się zawsze pewna boska awantura plącze po głowie... Zaskakująco teatralna rzecz ze stareńkiej staroislandzkiej Eddy... Ale notka jakoś tak tylko roboczo została zasygnalizowana, runicznie... Dobry brachol Loki, coś jakby z branży, irytująco dla bogów poza szafą. Pochodzenie liche, choć to potomek olbrzyma i boginki, ale właśnie ten układ niezbyt mile jest widziany. Kundlisko więc, gorszy sort, niby przez Najwyższego usynowiony, przyjęty, ale to osobnik ze skazą niezatartą. To moc chaosu, wielość w jednostce, to zamieszanie, z którego jednak wynika jakiś porządek i pozycja sprawcy wszystkich turbulencji - ważna, acz trudna. Nieszczęście i wybawienie. To istota, która też przypieczętowuje koniec wszystkiego, bo jego potomkowie to między innymi potwory - jeden z nich - straszliwy wilk Fenrir - pożre kiedyś słońce... Choć z tego Zmierzchu Bogów wyrośni...
Dawno już temu jeden poeta po wizycie w Rosji powiedział rozczarowany, że ujrzał ciemność w środku dnia... Od tamtego czasu nic się nie zmieniło, chociaż udawania, że jest inaczej, było co nie miara... A dziś duży, sąsiadujący z nami kraj przekonuje się, co teraz znaczy być osamotnionym, szczególnie gdy ma się obok bandziora, opętanego bandziora, strachliwego, a przez to okrutnego, załganego, anachronicznego... Moskiewski dyktator jawi się na tle dzisiejszych czasów jak oszalały dinozaur... Wydawało nam się, że bombardowania, uliczne strzelaniny, przeganianie niewinnych ludzi z ich domów to na naszym kontynencie już tylko obrazki z przeszłości... Tymczasem... Dwie dekady przymykania oczu, lekkomyślności, geszefcików, gazrurek, niby to europeizowania dzikusa... To dziś pokazuje nam, ile nieszczęścia i ile szczęścia może być tuż obok siebie, po sąsiedzku - wszystko w zależności od tego, jak zostało niegdyś wykorzystane polityczne okienko pogodowe - nam się powiodło i mam nadzieję, ż...
Dziś pójdę z zimne dalekości, do których czytelniczo powróciłem w trakcie niedawnych upałów. Taka mała ochłoda, przynajmniej w wyobraźni. W Arktyce, która na kartach "Oceanu Lodowatego" Sundmana jest jeszcze taka sama, jak ta, z którą mierzyli się szczęśliwie i nieszczęśliwie rozmaici śmiałkowie: Barents, Hudson, Franklin, Nansen, Nordenskiöld, Andrée, Amundsen, etc, etc... Bohaterowie, o których losach kiedyś tam się rozczytywałem, w bardzo szczeniackich czasach. Nawet marzyłem o tym, żeby być takim polarnym badaczem, ale jakoś z czasem to przeszło, choć Północ pozostała, przykleiła się do mnie. No i tak częściowo spełnił się i sen o dalekiej Arktyce i Svalbardzie, choć nie był to żaden wyczyn - ot, zwykły rejsowy samolot SAS z Tromsø do Longyearbyen, co poniósł mnie jako zwykłego turystę, który może tam na przykład zjeść najpółnocniejszy obiad, wypłacić gotówkę w najpółnocniejszym bankomacie, posłuchać najpółnocniejszego i najbardziej zimowego jazzu, i chyba też blues'...
Czas może na zaczarowaną krowę, w tym czasie złym, w tej niepewności, gdy człowiek nie wie, czy przypadkiem nie przynosi do domu potwora, co zadusi. Z bajką zawsze przyjemniej, marzycielsko. Bukolla. Są dwie wersje - z dziewczynką i chłopczykiem. Naturalnie wybieram chłopczyka... Zawsze się śmieję, że to opowieść o ucieczce przed potwornością kobiecości, albo - żeby nie brzmiało to tak drastycznie - przed spotworniałą kobiecością, taką kobiecością, którą zna islandzki folklor... Ale też i wszędzie ten niewieści gniew i ich siła potrafią nastraszyć... Prezes Tysiąclecia otoczył się nawet przed damskim gniewem dziesiątkami radiowozów i, z braku czarodziejskiej krówki, nasłał podstarzały dzieciak oprychów z gazem i pałkami... Baba to nie żarty. Mocarność skryta pod tłuszczykiem. Smoki w szatkach łagodności, z których straszliwych otworów wypełza wszystko to, co się do bolesnego zdechu na tym świecie mozolić musi. A jeszcze koćpiergała zjawić się może, by zagrozić nierządem, obśmiewaj...
Komentarze
Prześlij komentarz