Nic takiego, Timo (13)

 


 

Wydawało mu się, że trzymał w dłoniach czyjeś pośladki. Coś go jednak dość nieoczekiwanie przyduszało, aczkolwiek, gdy tylko otworzył oczy, dostrzegł jedynie sękate deski na suficie... Coś nieokreślonego wemknęło się w sen, bez wątpienia tylko w sen. Jedynie o krągłych pośladkach. Usiadł po chwili na poduszce i podkurczył nogi, by móc oprzeć brodę o kolana. Zakołysał się sierotkowato, obejmując rękami piszczele i zamykając się w kokonie własnego ciepła pachnącego nocą. - Człowiek na powrót staje się aromatyczny... - Zdaje się, że znów posłyszał głos Eyvinda. Krążownik na powrót zawinął do zasobnej przystani. Vernick być może powędrował w dół, ku wodzie, by zwyczajowo zanurzyć się we wrogim, chłodnym środowisku. Gapi się może tam, gdzie popłynął ponton. Ponton odpłynął, a czas jakby zawrócił wraz z nagłym pojawieniem się juniora. Ot - taka dziwność życia, co ma skłonność do figli zwanych zbiegami okoliczności... Ależ mu się objawił. Timo z uśmiechem wspomniał chwilę, kiedy Vernick odsunął na bok połę i zajrzał do wnętrza namiotu, w którym właśnie smętnie się ze sobą zabawiał, w porannej wilgoci... Dziś podobna pogoda. Wczoraj roziskrzone słońce, a teraz szarość nieba jednolicie przesłoniętego chmurami... Spojrzał na telefon, ten nadal jednak pozostawał rozładowany... Sięgnął następnie do plecaka po portfel... Wszystko na swoim miejscu. Karty, trochę gotówki, do której zawsze był przywiązany... Pomyślał, że byłoby lepiej, gdyby jednak stale się przemieszczał. Droga ma swoje wymuszenia. Tu poczuł się jak w zasysającym nogi trzęsawisku. - Siedzę tu i nie wygląda to taktownie. Wprawdzie jestem juniorem, więc... No ale cóż to za rodzina?... I co ja taki rodzinny nagle, do cholery... No tak, ale Vernick był dostatecznie obcy, by być kimś dostatecznie bliskim... Może trzeba coś zjeść? - Poczuł ssanie w żołądku. - Czyj zad mi się przyśnił? - Pomyślał o Eyvindzie. Korciło go, by powiadomić Vernicka o wyczynach tej drugiej przybłędy, o tym jak oddała na niego mocz, ale teraz przyłapał się na myśli, że wcale nie byłby zagniewany, gdyby Eyvind to powtórzył. Czuł się w gruncie rzeczy wybitnie godzien takiego traktowania. Pomyje przecież to jego naturalne środowisko. I  wszystko, z czym nawiązuje odrobinę pogłębioną relację, nurza się w fantazjach, które wyściełają prostą drogę do kryminału. Wystarczy krok... Podszedł do okna... Istotnie. Eyvind kopał jakąś zgniecioną puszkę i gadał ze Steffenem... Zatem znów się tu pojawiła ekipa. Pewnie i Lotta gdzieś tu krąży... Poszedł po chwili odświeżyć się do łazienki, by przegnać zapachy nocy... 

Paul miał rację. W domu wszystko wyjedzone. Wypadało więc zejść do osady, by tam spożyć  coś na śniadanie... Nalał wody z kranu do szklanki. Wypił ją duszkiem... Zapukał potem do biblioteki. Ponieważ nikt nie odpowiadał, uchylił drzwi. Pomieszczenie stało puste. Jedynie milczące książki... Znowu myśl o przegrzanych upałem malinach... Na stoliku stała karafka z whisky... Pociągnął z niej łyk. Aż go coś w plecach zakłuło, a potem poczuł przyjemne ciepło w środku... Tego właściwie nie musiał nawet szukać. Edda leżała na biurku... Przyjrzał się sfatygowanej książce z nagłą myślą, że jednak rozsądniejsze, przynajmniej w takim sanatorium, jest rysowanie stokrotek i chaotyczna lektura... Cóż z tego, że bezład - istotne jest poczucie cielesnego kształtu - tylko tyle... Własnego kształtu ułożonego z komórek. I niech się w tym duch turla, w ciepłych granicach niech się oblepia wszystkim, co napotka... Rozejrzał się po półkach... Andersen... Może trzeba będzie znów zajrzeć do "Małej Syrenki", wejść w ten tragizm miłości, ulubioną lekturę Tomasza Manna... Ale nie... Johan Bojer... Zajrzał. Już na początku katastrofalny wicher, który wpada w kamienną rynnę fiordu, by siać spustoszenie i przewracać idące do obory dojarki... Poszedł pod K... Kielland... Morze... Timo też mieszkał nad morzem, u ujścia rzeki, leniwej, szerokiej... Kielland, Kielland... - O, jest, "Garman & Worse", którego z pamięci recytował Vernick ostatniego wieczora... Morze śmieje się do bosonogich urwisów chwytających kraby... O, jakież to budzi tęsknoty, na miły Bóg!... I słone piany z grzywaczy pryskające na pokłady statków... - "Czym morze jest dla tych, co pędzą życie na jego brzegu, tego nikt się nie dowie, bo też i oni o niczym nie mówią. Całe życie zwróceni są ku morzu, ono jest ich towarzyszem, doradcą, przyjacielem i wrogiem, ich dziedzictwem i cmentarzem. Cichy układ, a spojrzenia zmienne, tak jak zmiennym jest morze - raz kojące, raz zaniepokojone, po części lękliwe, po części wyzywające... Ale zabierz takiego mieszkańca wybrzeża w głąb lądu, nawet do najpiękniejszej górskiej doliny, daj mu najlepsze jedzenie i najwygodniejsze łóżko - nie tknie jedzenia i wzgardzi łożem - będzie się tylko wspinał na wierzchołki skał, by stamtąd patrzeć w błękitniejące dale"... Stary Timo nie pochodził znad morza, choć tam, gdzie babka przemieniała się w trolla, nie brakowało przestrzeni i wody, tyle że w jeziorze... Jakże on się lubił zagapiać. Jakże lubił milczeć... - Młodemu też niczego w tym względzie nie brak. I też mu się nie chce za bardzo wnikać w pobliża... Dal... I słodki sen w Mannowskiej tęsknocie... - No nie, jednak Mann nie wzgardziłby wygodnym łóżkiem. Najlepiej, co zapamiętał ze swojego życia to wszystkie swoje łóżka... W nich człowiek leży, niejako szykując się do tego ostatecznego spoczynku... Jakże dobre, acz zgubne są komfortowe zaświaty, już prawie nicość, mgławicowe zainteresowanie wszystkim po trochu, patrzenie z góry... Może być i górska dolina jednak, choć tu blisko tak do różnych kształtów, ale to w chmurach wszystko, a gdzie chmury, tam tylko taniec duchów do powierzchownych podziwów... Celem jest tylko zniknięcie. W żadnych nizinach nie chcemy już się mościć, gdzie istotne te wszystkie profesje i kompetencje... My już tylko leczymy się z życia... Już nam przechodzi... Zamknął książkę, o której  na chwilę zapomniał, i odłożył ją na półkę... A tu trochę jego publicystyki... Kielland, Kielland... "Jesień". Tak mało wiemy o ptakach, a tak ochoczo do nich strzelamy. Przeszło sto lat temu pisał o tym, jak dewastujemy swój świat, licho zorientowani w jego tajemnicach i złożoności fascynującej... Z zapałem objaśnił, czemu gęsi lecą w kluczu... Sposób na jedność w wielości w trudach przelotów, także nocnych, nie żaden pług orzący przestworza. - Wzruszające, jak mało szkód wyrządził stary Timo. Przepadł niemal bez śladu po życiu osobliwym, spędzonym niemal nago... - Timo zaśmiał się głośno. - Nie ma co, tato był ni mniej ni więcej tylko skromnym utrzymankiem... "Jesień" też wróciła na swoje miejsce... Zaskrzypiały drzwi...

- Czytasz sobie? - zapytała głowa Eyvinda, co pojawiła się w uchylonych drzwiach.

- Zerkasz sobie przez drzwi? Fajnie - odpowiedział Timo.

Drzwi otwarły się szerzej i do środka wparował Eyvind. Dopadł do Tima, przywarł całym sobą do jego ciała, odpychając mu twarz do bibliotecznej szafy, gdzie nacisk jego nosa odeprzeć musiał grzbiet zbioru opowiadań Hansa E. Kincka.

- O jakże celnie - stwierdził Timo, gdy tylko udało mu się nieco oswobodzić z uścisku. - Starcie dwóch żywiołów: dzika natura i człowiek...

- Nie przybieraj sobie zbyt wiele do głowy - odpowiedział Eyvind, odwracając Tima twarzą do siebie.

- A chwilę temu jeszcze pomyślałem o tobie z cieniem sympatii... Śmierdzi ci z ust. Jak cholera śmierdzi... Jakaż to marna wizytówka tego obszaru, gdzie wszyscy tacy zaopiekowani...

- I co kłapiesz dziobem? - Eyvind zamachnął się, jakby chciał uderzyć Tima.

- Nie rób tego.

- Bo co?

- Nie mam ubezpieczenia. A chyba nie mnie chcesz wpędzać w koszta. Bo przecież dla ciebie zysku by nie było.

Eyvind pokręcił głową i zachichotał. -  Nawet mi się to podoba... - oznajmił, poklepując Tima po policzku. - Liczyłem, że przyjdziesz... Ale nieważne... Nie wiesz, gdzie stary? Wyście się już tego? - Znów zachichotał, przytykając do siebie koniuszki swoich fakulców... Podszedł potem do stolika z karafką i pociągnął z niej solidny łyk whisky. - To nie wiesz, gdzie polazł?

- Być może poszedł się kąpać. W morzu.

- W morzu?

- Módl się, żeby nie utonął.

- Czemu?

- A no tak. Przecież to by było tobie na rękę.

- Płakał nie będę.

- Bo chłopaki nie płaczą.

-No widzisz. I wszystko powoli się układa.

Ale chyba - chwilowo przynajmniej - nic się nie układało. Eyvind chodził niespokojnie i drapał się po piersi i rękach. Nie był to przyjemny widok, a nawet zaczął budzić pewne obawy. Timo wolał się już nie odzywać. Na szczęście Eyvind zaraz sobie poszedł. Dom dziś nabrał hałaśliwego życia, spragnionego czegoś, buszującego rozpaczliwie po kątach, trzaskającego drzwiami... Timo podszedł do rzędu okien przypominającego przeszklenie kapitańskiego mostka. Na trawniku przed domem stała Lotta. A teraz podszedł do niej Steffen. I jeszcze jakiś mężczyzna, potężny i brodaty. Prowadzili jakąś ożywioną dyskusję, tak przynajmniej można było sądzić, patrząc na ich gwałtowną gestykulację. Lotta chwilami aż zwijała się ze śmiechu, zatem nie były to gesty towarzyszące kłótni. Wszystko jedno zresztą... Tak, pewna bydlęca tęsknota tkwiła w jego spojrzeniu, nikła jednak, nawet chyba niklejsza od tej, którą wywołał klasyk mówiący o morzu śmiejącym się do bosonogich urwisów... - Morze sobie jest... Przepastne oczy, też jak oceany. Kuszące. Ale wejdź tylko, a długo nie pożyjesz... - Steffen raźno sobie poczynał. To istota z tych, które nie stronią od zwracania innym głowy. W popędliwości ich nie ma miejsca na lęk przed międzyludzkim mokradłem... A morze tylko obmywa stopy, na czas jakiś potrafi wziąć kogoś uprzejmie na plecy, poza tym bezlitośnie unicestwiania. Strzeż się pustki... Ocean nie lubi nadto, gdy ktoś opowiada o tym, czym jest w istocie. Nie uważa za stosowne, by go oceniać... Tak, przedstawiciel wielkiej norweskiej czwórki ma prawo bronić morza przed nazywaniem go zdradzieckim... Chętnie by do niej zszedł, gdyby była sama, ale do jej rozpraszających  uwagę kolegów dołączać nie miał zamiaru. Znów gdzieś trzasnęły drzwi... Potem rozległ się hałas silnika. Pewnie Eyvind postanowił już się oddalić. - W jego stanie za kierownicą? Może dobry zbieg okoliczności skrzyżuje jego drogę z policją. Zanim komuś zrobi krzywdę... - Znów spojrzał na biurko. Edda leżała jak upomnienie. Wiedział, że musi ją wziąć, żeby potem niczego sobie nie wyrzucać. Trzeba jednak przekroczyć próg, żeby było się z czego wycofać. Chyba że... No, z bożą pomocą, bo przecież nie tego widma. (Swoją drogą na jaką to odwagę zdobywają się lękliwe istoty, kiedy tylko utracą swą materialność...) Jednak teraz nawet do niej nie zajrzał. Zabrał ją, niosąc jak gorący kartofel... 

Ktoś był w jego pokoju. Od razu  to zauważył. Tylko Eyvind tu się kręcił, więc zapewne to on był tym intruzem. Pierwsze zajrzał do portfela i momentalnie zaniósł się śmiechem. Buchnął mu całą gotówkę. Nie było tego wiele - jakaś może ćwierć średniej miesięcznej pensji. Musiało go mocno przypilić, bo przecież aż go wszystko zaczęło swędzieć, tak... A swędzenie należy do najgorszych dolegliwości... - Osobliwe - pomyślał. - Jeśli ktoś musi mnie okraść, zawsze dzieje się to w zamożnym kraju. Cóż to potrafią być za magicy! - Za każdym razem wprawiało go to w wesołość. Bo też i zło zwykle jest komiczne, nawet w największej grozie. A co dopiero sprytna kradzież, jak razu pewnego w Amsterdamie, w szczeniackich latach, na wycieczce... Wpadł w oko w pewnym wesołym przybytku jednemu panu, na którego twarzy malowało się szalone pragnienie, a że nie proponował dalekich wypraw łóżkowych tylko zwykły kibel, przeto Timo chętnie się zgodził, bowiem łóżko uznawał odpowiednie jedynie na samotność albo zabawy z kobietą, bo zarówno sen jaki i zabawy z płcią jak najdalej idącą w swej przeciwności do własnej uznawał zawsze za niezbyt powabne igrce z kostuchą, w tym sensie, że dla niego było to wszystko nieodmiennie albo niezbędnym przytulaniem się do krewniaka śmierci, Morfeusza, albo zbędnym tuleniem się do brutalnego dostawcy świeżej krwi dla samego Tanatosa, tymczasem nie szło wtedy ani o czarne nabożeństwo, ani o nic równie doniosłego, a tylko o bezimienną przygodę bez zbędnych spowiedzi... Ciekawość młodzika okazała się jednak dość kosztowna, tego młodzika, który nie wyobrażał sobie, że można płacić za seksualne przygody. Okropność, doprawdy... Pan tymczasem sprawił ogromną przyjemność chłopcu, pozostawiając mu jedynie bierne uczestnictwo w całym wydarzeniu. Mruczał Timo tylko jak kotek, stojąc ze spodniami wokół kolan z przyssanym do niesforności mężczyzną, który dokonywał tam w dole cudowności najwyższego gatunku... Jakież było jego wesołe zdziwienie, gdy okazało się, że najistotniej został wysprzątany do czysta, bo gdy przyszło zapłacić mu za drinka, musiał poprosić kolegę o pożyczkę, albowiem okazał się lżejszy także o wszystką gotówkę. - Ale jak? Kiedy? Przecież cały czas był tam na dole tak zajęty tym jednym... - Czyżby? - Kolega zaraz ujrzał na jego szyi malinkę. Istotnie, odtrącony od ust, całował mu szyję i ssał ją jak wysoce spragniony wampir. Więc to musiało być wtedy. Ale i tak, co za spryt... Rzecz jednak ostatecznie warta była tego niespodziewanego wydatku, mężczyzna wszak zapadł w pamięć i nigdy złego słowa by o nim nie powiedział... Ale było w tym też coś smutnego a straceńczego, bo jeśli to taki fach, a on wszystkim tak wszystko łykał, to istniała groźba, że w końcu wchłonie coś dalece niekorzystnego dla swego ustroju... Timo w takie tany nigdy by się nie zapuścił. On, któremu życie takie niemiłe, nie pochłaniał nigdy cudzych wydzielin, choć potrafił się w nich po szyję zanurzyć, i współczuł wszystkim istotom, które mocą takich czy innych sił pragnęły, by w ich środek cokolwiek wydalano... Nie był zlewem, a jedynie paprochem... Ileż było potem gówniarskiego śmiechu. Z tydzień rechotali. I Timo też się śmiał, dodając, że jednak to zdarzenie na zawsze usposobi go marzycielsko... Matka w domu też zaraz dostrzegła wyssaną pamiątkę na szyi... - Oho, były dziewczyny... - Tak, a właściwie jedna, o zadziwiających właściwościach, bo ta akurat wiedziała, jak zrobić dobrze chłopcu... Choć cena wygórowana. - Narzucona rozrzutność, której Timo wszakże pozostawał wierny. Odkładał pieniądze jak najobrzydliwsza sknera, a potem raptem potrafił roztrwonić wcale imponujące sumy, dając znienacka, bez troski o własne jutro, całe garście pieniędzy a to jakiemuś śmierdzącemu menelowi, a to grajkowi, temu, który najgorzej gra, a to narkomanowi... Tedy i ta zuchwała kradzież go nie rozgniewała... - Ależ Eyvindowi śmierdziało z ryja, Chryste Panie!...

Wrócił Vernick. Rzeczywiście poszedł był się kąpać. Właśnie takiego Paula ekipa chciała jeszcze zobaczyć. Towarzyszył mu tam w dole kamerzysta, który porobił mu trochę zdjęć kąpielowych... Jeszcze pozostało kilka rzeczy do obgadania, i znów zapadła cisza. A Timo zaoferował pomoc i stwierdził, że zrobi jakieś zakupy, bo w lodówce nieodmiennie można było zastać jedynie światło...

- Pojutrze chcą wypisać Marie.

- Ach tak?

- Dam ci listę sprawunków... 

- Znakomicie. A czy już wie, że jej...

- Gabriel. Gabriel Preben.

- Aż tak?

- Ciągle nie wiem, co o tym sądzić. Co to za obłęd.

Timo zastanawiał się czy powiedzieć o wizycie Eyvinda... Znów jednak postanowił trzymać język za zębami. To już dwa sekrety. Jeden z sikaniem do wanny, drugi z kradzieżą...

***

Zarzucił na ramię plecak i ruszył na zakupy. Obiecał Bredesenowi, że nie będzie sprawiać kłopotów, a tu jednak naszło go... Znów stanął twarzą w twarz z Lottą. Jakże się doń serdecznie uśmiechnęła. Te cudne dołeczki... Aż by się chciało pisać słoneczne poematy w tej radosnej promienności. Steffen o śliskich oczach też się uśmiechnął. Ciągle dopytywał się Lotty, co jeszcze powinien umieścić w koszyku.

- Miło mi cię widzieć - zawołała zrazu.

- I mnie takoż - oparł Timo.

- Gniewam się na siebie, bo się tam, na Bakken, nie pożegnaliśmy. Myślałam, że do nas zejdziesz. Widziałam cię na piętrze, w bibliotece.

Doprawdy, jedni potrafią niepostrzeżenie kraść pieniądze, a inni jakimś cudem wszystko wokół siebie dostrzegają, a nawet nad sobą...

- Możemy uczynić to u stóp Bakken.

- Nie mamy innego wyjścia... - Znów uroczo się roześmiała, patrząc Timowi prosto w oczy.

- Ja tam po te maliny poszedłem... Jakaś zmowa, za moimi plecami? Edda już czekała na biurku...

- Spróbujesz?

- Skąd ta myśl, że potrafię?

- Będzie teraz ci ciążyć?

- Widziałem go nad ranem, tym razem już bardziej w ludzkiej postaci, przez rulon...

- Rulon?

- Taki z zeszytu.

- Ach tak... To chyba musi coś znaczyć.

- Ładnie tak domagać się od innych czegoś, na co samemu nie miało się ochoty?

- To częsty zwyczaj u rodziców - odpowiedziała z wesołością w głosie.

- To prawda. 

Stała jeszcze chwilę, uśmiechając się. - Z wyrazami sympatii. Bez kondolencji. Bo jak widzę, zguba jednak dość ożywiona.

- Nie wiem, czy mam dziękować ze te maliny.

- Przegrzane.

- Tak...

Steffen już zaczął się trochę niecierpliwić...

- Góry Dovre? - spytał Timo.

- Tak. Powodzenia.

Steffen wyjechał już z wózkiem na sklepowy parking. Lotta pomachała Timowi ręką na pożegnanie. Myślał, że jeszcze się odwróci, ale tego nie uczyniła. Zniknęła zaraz w vanie. Jeszcze tylko Steffen po zapakowaniu do auta zakupów odprowadził na miejsce wózek i w geście pożegnania uniósł prawą dłoń...

- I rozpłynęli się, znikli w powietrzu; a tak jak pusty kształt tego widzenia, ukryte w chmurach szczyty wież, wspaniałe pałace, wzniosłe świątynie, a nawet cały glob ziemski, tak, i wszystko na nim musi rozpłynąć się, jak nierzeczywiste to przedstawienie rozwiało się całe bez śladu. Bowiem my także jesteśmy tym, z czego rodzą się sny; a niewielkie to życie nasze sen spowija wokół...

I Irakijczyk przy kasie myślał, że śni, gdy Timo z kwestią Prospera na ustach zaczął zrzucać na podłogę torebki z pszenną mąką. Jak zjawa w mącznym obłoku szedł, niszcząc sklepowy porządek... Kiedy trochę oprzytomniał, kierownik już porozumiewał się telefonicznie z policją... - Nie, na miły Bóg. Nie chcę sprawiać zawodu Bredesenowi! Zapłacę i posprzątam!! - Nie uwierzył. Wybiegli ze sklepu razem z kasjerem i zamknęli Tima w środku na klucz.

cdn

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Kreml

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Breiðfjörð

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce