Piątkowe wieloryby

 


 

Tak już się ustaliło, że na hasło wieloryb mam nieodmiennie przed oczami postać tego ssaka w kresce Bohdana Butenki. Od dzieciństwa ją lubię... Wieloryby. Jakoś wielkiego szczęścia do nich nie mam, bo mi tam ledwie ze trzy razy plecy pokazały pośród monumentalnych prychnięć, a nadto ja zawsze byłem wtedy bardziej zaabsorbowany tym, by utrzymywać na miejscu zawartość żołądka, bowiem fala wybitnie mi nie służy... Wieloryby. Przypominają mi się te filmowe, sierpniowe, z klimatycznego Maine, choć na obrazie "Sierpniowe wieloryby" ich nie ma, bo tam należą do przeszłości, którą wspominają starzy ludzie... Film o przemijaniu, starości, piękny, z czasów, kiedy bardzo kochałem kino. Nie miałem jeszcze wtedy przesytu i bardziej byłem podatny na różne przekazy. Dziś jestem syty i staram się już nie dopychać... A tu z kolei wieloryb piątkowy, który rozsadza asfalt na reykjavickiej arterii Miklabraut... Surrealistyczny obrazek poetycki, ale nie taki od czapy znowu, bo to piątek, i to po robocie. Więc już po tygodnia trudach dzieją się rzeczy wesołe... Teraz to dla mnie bez znaczenia, bo nie żyję w takim etatowym trybie, ale kiedyś tak było, ta doniosłość piątku... A szczególnie pamiętam okres szkolny, kiedy do ogólniaka zasuwałem tramwajem (albo na częste wagary, które zaczynałem też zawsze w tym samym punkcie). O stałej porze, więc ciągle napotykałem te same ponure twarze ludzi zmierzających do pracy. To jeszcze czasy PRL, więc wszystko było koślawe, strasznie bure, brudne, niedomyte jakby z obowiązku; i ludzie w ortalionowych kurtkach: głównie szarość lub granat, względnie czerń - taki kolorystyczny przepych... Słowo daję, mam wrażenie, że wtedy nie było niczego innego poza mrocznym listopadem... Jezu, ta powtarzalność, dziwaczna, bo przecież miasto duże, więc oblicza winny migotać, a tu codziennie identyczne zbiorowisko w całej tej jeździe do tego monotonnego zarabiania na chleb... Takie Czyczowe iście rozmyślania przerażające. Jezu, tak będzie zawsze? Potem jakaś robota też w takim schemacie?... Okropność. Dziś jest troszkę inaczej, chociaż też, zwłaszcza na starych mych śmieciach, spotykam te same twarze, rankami, gdy idę do parku trochę się poruszać, i spotykam tam tych samych  ludzi na przebieżkach i gimnastykach. To jednak jest przyjemne i zawsze z uśmiechem się pozdrawiamy, zamieniając przy okazji kilka słów, wszyscy  kolorowi... Tak więc nie czekam już na te cząstkowe wyzwolenia po wpychajacych w szarzyznę realiach tygodnia pracy, wyzwolenia po dniach wymuszeń i wiecznych szantaży, kiedy to wczesne piątkowe popołudnia niosły niebywałą, uskrzydlającą ulgę, kiedy to świat raptem normalniał, tak więc z podwójną radością biegłem wtedy na pikietę, prosto z budy... I ta myśl ze szczeniackich marzeń, że świat ma trochę czasu na to, by oprzytomnieć i nie wracać w stare koleiny... Jakim cudem jest swoboda - zdaje się mówić ten symboliczny wieloryb przebijający się przez asfalt... Choć na trochę zrywają się łańcuchy codziennej rutyny. Więc przed piątkiem na piątek życzę wszystkim skaczących wielorybów w najbardziej nawet niespodziewanych miejscach...

Anton Helgi Jónsson

Piątek na Miklabraut

Nagle przede mną wystrzelił wieloryb,

kiedy jechałem Miklabraut na wschód

w piątek po robocie.

 

Wynurzył się spod ulicy,

ale auta nie miały większych problemów,

aby go wyprzedzić. 

 

Vis-à-vis domów w dali

dał wreszcie nura w głębiny,

a jego ogon uniósł się nad asfaltem.

 przełożył z islandzkiego Kiljan Halldórsson

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Kreml

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Breiðfjörð

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce