I tak to leci. Chwilę temu minęły 33 lata od śmieci Freddiego... Szczęśliwie żyje zarejestrowany głos. Jeszcze i jeszcze, i jeszcze powtarzany... Na dalsze odmierzanie czasu, ile tam go jeszcze nam zostało...
Laxamýri. Æðarfossar. Skjálfandi... Malowniczości, gdzie łososiowa rzeka z komarzego jeziora edredonowym wodospadem umyka do morza, do drżącej zatoki, czemu z oddali przyglądają się błękitne góry... To świat Jóhanna, któremu wypada oddać może głos: Urodziłem się 19 czerwca 1880 roku w dużym gospodarstwie w północnej Islandii, liczącym coś koło dwudziestu dusz. Szeroki strumień, dobrze w łososie zaopatrzony; po obu stronach skały, gdzie miejsce na gniazda znajdowały sobie tysiące edredonów; widok na Atlantyk i klify, gdzie roiło się od morskiego ptactwa; lawowe pola pokryte najniezwyklejszym kwieciem; w oddali niebieszczące się pasmo gór: to była sceneria, teatr dla moich dziecięcych fantazji i miejsce, gdzie powstały moje pierwsze poezje. Gdy miałem czternaście lat, posłano mnie do szkoły w Reykjaviku. Ukończenie jej nie zaspokoiło w pełni moich ambicji i, głodny wiedzy, ruszyłem do Kopenhagi, gdzie postanowiłem studiować weterynarię. Przez trzy lata pracowałem gorliwie, zaliczając
Sá sem ekki lifir í skáldskap lifir ekki af hér á jörðinni. Halldór Laxness, Kristnihald undir jökli W archiwach Morgunblaðið przypadkiem trafiłem na ten zachwycający obrazek sprzed kilku lat. Na tym to przyłapał przyrodę pan Theodór Kr. Þórðarson, policjant z Borgarnes. Wiosenny zmierzch nad Snæfellsjökull. Zdumiewająca gra światła i cieni... Różne obserwowałem tam zorze wieczorne, ale ta ma w sobie coś wyjątkowego. Aż można uwierzyć, że góra ma jakieś tajemne połączenia z Galaktyką i w ogóle ze wszystkimi nadziemskimi mocami i myślą wszechogarniającą. Niektórzy w to naprawdę wierzą, a te cieniste snopy do nieba tylko mogą w takich przekonaniach rozmarzoną duszę utwierdzić. Snæfell jakby napotkała swe odbicie w przestworzach, z którym nawiązała kontakt... Chce się zawołać - parafrazując ks. Twardowskiego - Spieszmy się kochać lodowce, tak szybko znikają... Bez lodowców to się część poezji może zawalić... Snæfellsnes to jeden z najbardziej mal
Dawno już temu jeden poeta po wizycie w Rosji powiedział rozczarowany, że ujrzał ciemność w środku dnia... Od tamtego czasu nic się nie zmieniło, chociaż udawania, że jest inaczej, było co nie miara... A dziś duży, sąsiadujący z nami kraj przekonuje się, co teraz znaczy być osamotnionym, szczególnie gdy ma się obok bandziora, opętanego bandziora, strachliwego, a przez to okrutnego, załganego, anachronicznego... Moskiewski dyktator jawi się na tle dzisiejszych czasów jak oszalały dinozaur... Wydawało nam się, że bombardowania, uliczne strzelaniny, przeganianie niewinnych ludzi z ich domów to na naszym kontynencie już tylko obrazki z przeszłości... Tymczasem... Dwie dekady przymykania oczu, lekkomyślności, geszefcików, gazrurek, niby to europeizowania dzikusa... To dziś pokazuje nam, ile nieszczęścia i ile szczęścia może być tuż obok siebie, po sąsiedzku - wszystko w zależności od tego, jak zostało niegdyś wykorzystane polityczne okienko pogodowe - nam się powiodło i mam nadzieję, że na
Jakieś mi runy mignęły... Ach, to przecież po tęczowym sierpniu w Reykjaviku jeszcze... Tak, tak, bo przy takich okazjach to mi się zawsze pewna boska awantura plącze po głowie... Zaskakująco teatralna rzecz ze stareńkiej staroislandzkiej Eddy... Ale notka jakoś tak tylko roboczo została zasygnalizowana, runicznie... Dobry brachol Loki, coś jakby z branży, irytująco dla bogów poza szafą. Pochodzenie liche, choć to potomek olbrzyma i boginki, ale właśnie ten układ niezbyt mile jest widziany. Kundlisko więc, gorszy sort, niby przez Najwyższego usynowiony, przyjęty, ale to osobnik ze skazą niezatartą. To moc chaosu, wielość w jednostce, to zamieszanie, z którego jednak wynika jakiś porządek i pozycja sprawcy wszystkich turbulencji - ważna, acz trudna. Nieszczęście i wybawienie. To istota, która też przypieczętowuje koniec wszystkiego, bo jego potomkowie to między innymi potwory - jeden z nich - straszliwy wilk Fenrir - pożre kiedyś słońce... Choć z tego Zmierzchu Bogów wyrośnie nowy św
Może dziś trochę cmentarnie. Tak w ramach tęsknot za odpoczynkiem i tak wracając jeszcze do Laxnessa i Álfgríma, o którego przycmentarnym dorastaniu noblista napisał w swej "Kronice z Brekkukot"... Od południa Álfgrímur, od północy Garðar... Podobny start, różne scenariusze, a pośrodku cmentarz, ostateczny koniec wszelkiego rodzaju ludzkich istnień... Dziś Hólavallagarður to już szacowne, stare miejsce pochówku, co z biegiem lat zamieniło się w uroczy borealny ogród. Wyspa zieleni, niepokojąco powyginanych drzew i kaminie nad szczątkami... Dawno już wyciszone dramaty, wyleczone bóle, wygasłe tęsknoty... Bo niewygasłe tęsknoty raczej dotyczą tych pochowanych w nowszych miejscach... Już od jakiegoś czasu żyję w narastającej pustce... To pokłosie tego, że zawsze lubiłem przyjaźnić się ze starszymi ode mnie ludźmi. I dziś, choć metrykalnie nie jestem jeszcze jakimś omszałym staruszkiem, czuję się jednak stary, bo jakoś bardziej dotknąłem czasów dawniejszych, prawie że dziadkowych
Może dziś coś o duchach. Groźnych duchach. Takich jak draug, co grasuje sobie po skandynawskich wybrzeżach. Zwykle to upiór - duch topielca. Straszy na lądzie i na wodzie. Czasem błąka się koło wyrzuconych na brzeg szczątków, a czasem buja się na falach, sterując jakąś ponurą łajbą. Brzydko pachnie, jest właściwie żywym trupem, czasem chętnym do walki z człowiekiem. Może zwiastować złe rzeczy: niepogodę, śmierć... Daje się go pokonać, ale trzeba się strzec, by nie rzucił jakiejś klątwy, jak to się przydarzyło Grettirowi z islandzkiej sagi. Bohater ten miał doświadczenie jeśli idzie o upiory, ale draug narobił mu szkody, bo nim ostatecznie sczezł, ostatnim śmierdzącym tchnieniem zapowiedział mu, że nigdy już w ciemnościach nie zazna spokoju, nękany bowiem będzie przez wszelkie możliwe straszydła... Nie, nie, stare skandynawskie duchy to żadne zwiewne białe damy, to mało sympatyczne i niebezpieczne istoty. Są jak straszne wyobrażenia o śmierci, która przecież czyhała wszędzie. Rybak ru
Ziemia, ziemia, wrzeszczy pijany grabarz, ziemia, ziemia... Ale głupcy mimo to czekają na ten czerwiec, a także następny... Napisał kiedyś Jan Nowicki... Zatoczyło się koło. Można więc zacząć czekać na ten następny, choć w zaistniałych okolicznościach czekanie na czerwiec następny wydaje się mało rozsądne. Ja w każdym razie mam dość. I za dni jedenaście zmykam na Północ dość daleką. Chcę o tym czerwcu paskudnym zapomnieć. Bez nadziei, że następny będzie bardziej wonny a przyjacielski, wolny od wypalonych na rudo trawników. Więc spadamy, w przepaść? Dawno już temu Stanisław Lem opowiadał, że jemu ludzkość kojarzy się z człowiekiem spadającym z dziesiątego piętra; póki co jest na poziomie piętra piątego, więc wszystko wydaje się w porządku... To było wtedy. A dziś? Spadanie najwyraźniej trwa, tyle że to już jest drugie piętro. I nie ma chyba odwrotu - żadna Pippi nas nie ocali. Spadanie, prosta linia w dół. A miało być o kołach, no, ale w końcu jawi się przecież na horyzoncie powtórkow
Na tym etapie pobytu na Ziemi, na jakim jestem, to już w zasadzie jedynie o tej największej przygodzie życia wypada mi rozmyślać szczególnie intensywnie... I może im szybciej, tym lepiej. Bo mogę być już tylko starszy i coraz bardziej śmieszny... Umrzeć - zawsze powtarzam, że najlepiej zrobić to szybko i z dala od dobrych ludzi... Kiedyś śmierć mnie odwiedziła. Tak wytrwale o niej myślałem, że wdepnęła w trakcie jednej ze swych służbowych wycieczek. Dla beki wystroiła się w habit i wzięła kosę... Chociaż wiem, że ona dobrze wie, czym mnie można zanęcić, tak jak to wiedział Arne Garborg. Naszą rozmowę kiedyś tu odtworzyłem. Oczywiście poszła sobie, ledwie mnie tylko tykając paluszkiem, nonszalancko i z pieszczotliwym politowaniem. Jeszcze nie miała u mnie nic do roboty, a na dodatek wywęszyła podczas swej porannej wizyty, że po nocy czuć mnie było nasieniem... Z punktu widzenia demografii moje starania pozostają bezowocne, niemniej tonąłem w smrodku jak najbardziej afirmującym życie...
Komentarze
Prześlij komentarz