Po i przed
No i już będzie można wkrótce odfajkować kolejny rok... Był, minął, nie ma...
Czy mam ochotę na jakieś podsumowania? W wymiarze osobistym wszystko jakoś się ułożyło. Tyle że świat wokół tak bardzo straszy i zanosi się na czasy chaotyczne, że tak odwołam się do łagodnych sformułowań... Gdzieś mi się ostatnio nawinęły przed oczy zapiski pamiętnikarskie Andy Rottenberg... Takie tam podróże, lotniska, bieda z miejscem do zapalenia papierosa, nawet dość szczególarsko momentami opisane poszukiwanie odpowiedniej bramki... Tak, czasem, by odlecieć, trzeba się trochę przejść... No i takie spostrzeżenia, że ta rozbawiona młodość baluje i tu, i tam jak na Titanicu, zarabiając te swoje pieniądze i wydając je na swoje tu i teraz, na swoje apetyczne z dnia na dzień... Światowi ludzie tu na tych starych cywilizacyjnych śmieciach, zewsząd, znikąd, zawsze zorientowani, co gdzie grają, gdzie dają pić i jeść (ach, te połączenia na talerzach i w miskach! te trofea kulinarne!), i gdzie najlepiej obłapiają... Takie masowe wtajemniczenia... A ten statek rzeczywiście na jakimś mocno kolizyjnym kursie... I ta góra, na którą płyniemy, raz za razem narasta i widać coraz wyraźniej, jak bardzo złożoną jest strukturą, politycznie i klimatycznie... Ja w tym jakimś drobiazgiem jestem, chyba mało szkodliwym (nawet żadnej żywności po świętach nie wyrzuciłem do śmieci!!), bo też i nic nie potrafię, więc nawet osobiście nie śmiem śnić o sianiu pietruszki na Marsie... No, ale przedstawiciele mego rodzaju już takie sny odważnie snują... Tylko że tu jakoś tak nie potrafimy żyć. Wszystko w zasadzie już pożarte, więc nie wiem, co przy stole znajdą dla siebie dzisiejsze oseski, te nowe ofiary miłości na brudno...
No, ale żyje się. Po co, nie wiem... Może dla miłosnej przyduchy, dla pobycia w chmurze swego i sąsiedniego ciepełka... Na trzeźwo, coraz bardziej... No i już sąsiad nie dowiezie niczego do barku, co zawsze czynił tuż przed sylwestrem, chcąc przynajmniej w ten sposób, butelką czegoś drogiego, zrewanżować się za możliwość korzystania z mojej piwnicy... Mam czym przynajmniej częstować. Tak że jestem osobliwym pijakiem, bo posiadam barek wypełniony po brzegi i od lat po nic dla siebie do niego nie sięgam. Ale w tym roku już nic nie dojdzie, bo w marcu sąsiad wyekspediował się na tamten świat. Sam to sobie zrobił. I od tamtego czasu wieje na klatce chłodem, bo naprzeciwko ciągle pustostan.
I co więcej... Rok nowej władzy. Z trudnym zadaniem, bo po ośmioletniej bolszewickiej w istocie próbie zdewastowania praworządnego kraju jest okropnie dużo do zrobienia, a tu jeszcze są miny i przeszkody pozostawione po prywatnym państwie żoliborskiego potworka, co skazuje nas ciągle na życie w brudnej, niejasnej szarości takiego "dual state" (vide ostatnia kompromitacja PKW)... Trochę precedensów się zdarzyło, z próbą przemienienia przez głowę państwa pałacu prezydenckiego w melinę oraz z tym uciekinierem węgierskim na czele. Tak, ten uciekający pan zniszczył sobie życie i właściwie sam się skazał na więzienie, tylko że trochę większe, z ludźmi mówiącymi dość trudnym językiem. Wyboru wielkiego nie miał, bo jeśli nie tam, pozostawałyby mu Białoruś albo Rosja, by marzycielsko czekać na pomyślny, ułaskawiający polityczny wiatr... Z powstrzymanej dyktatury mógł ten osobnik zbiec jedynie tam, gdzie rzeczywistość w dyktaturę dość krzepko się osuwa... Będzie miał, podejrzewam, coraz gorzej, bo to nie za wygodna postać dla nikogo, poza tym inne sprawy przykryją jego sprawę, więc dziennikarze wkrótce przestaną za nim chodzić, pies z kulawą nogą nie będzie się nim zajmować, ręki też może nie bardzo będzie miał komu podać i stanie się tak, że utkwi jedynie w pamięci policyjnych służb, a więzienie nieodmiennie pozostanie dla niego otworem... (Naturalnie Węgry potrafią być urocze i sam mam przewspaniałe wspomnienia z tej dawnej Panonii, bo przecież byłem tam kiedyś tak zakochany w pewnym chłopcu o imieniu Attila, że ja chyba nawet na łożu śmierci o nim wspomnę... Tyle że nie byłem tam zbiegiem, jeno swobodnym typkiem, który przynajmniej granice państwowe przekraczał bez obaw, których ten pan już tak przekraczać nie będzie mógł...) Tak to jest, gdy człowiek uwierzy w bezkarność. Miało być inaczej, tymczasem rzeczywistość go zaskoczyła i mafijna struktura nie ma już stabilnego gruntu pod stopami... Facet musi się przeraźliwie bać więzienia i się temu nawet nie dziwię, bo ja też sobie czegoś takiego w ogóle nie wyobrażam. I sam odczuwałbym coś takiego jak torturę, no bo to dzielenie małej przestrzeni z jakimiś podejrzanymi typami, zero intymności, takie właściwie siedzenie w kiblu... Coś okropnego. Tak samo więzienia bał się panicznie August Strindberg. I groziła kiedyś szwedzkiemu pisarzowi odsiadka, tyle że nie za defraudowanie publicznego grosza, a za szerzenie poglądów uznanych za bluźniercze, bo takie to były czasy. Sama królowa się podobno zaangażowała w walkę z rzekomym bluźniercą... Strindberg lękał się okropnie, ale jednak przyjechał do kraju, by stanąć przed sądem, w którym obronił się znakomicie i został puszczony wolno, bez jednego straconego włosa ze swej legendarnej grzywy ... Tak że taki delikatny, nerwowy Strindberg umiał być jednak twardy i odważny... A temu odwagi brak, więc bredzi i pluje z daleka, opowiadając coś o kraju, który właśnie chciał ochoczo budować, który miał mu dawać bezkarność, bo to oni chcieli przecież wpleść politykę tam, gdzie tylko się da, a teraz państwo z jego prawem i sprawiedliwością - o zgrozo! - upomina się o przestępczych polityków i to się uznaje za sprawę polityczną, bo typy niektóre myślą sobie, że jak ktoś jest politykiem, to już nawet jako złodziej pozostaje kimś szczególnym i doniosłym, godnym wyjątkowego traktowania... Nie powiodło się. I los się ironiczny okazał... (Doprawdy przedstawiciele niedawnej władzy a dzisiejszej opozycji stali się w swych słowach i działaniach już wręcz obsceniczni - zaczynając od harców na podupadłych smoleńskich wampiriadach, kończąc zaś właśnie na tym węgierskim wypadzie... Równie dobrze media mogłyby zamiast nich pokazywać materiały pornograficzne, a kto wie, czy nie byłoby to nawet bardziej przyzwoite...)
Rozliczenia idą wolno. Mnóstwo jeszcze wszędzie nieczystości po najeździe Hunów. No i trochę oszukaństwa, bo są grupy, których problemy znowu chyba pozostaną nierozwiązane... Takie to nabranie się na "trzecią drogę"... A nie ma żadnej trzeciej drogi, są tylko dwie, które układają się równoleżnikowo... Zastanawia mnie to ciągłe wałkowanie tego samego scenariusza, w którym zawsze coś wpada i chce się wcisnąć klinem między dwa okrzepłe dość obozy (taka dola, na to jesteśmy chyba skazani, co też nie jest żadnym światowym ewenementem przecież!!), wpada, oszałamia na moment, by potrwać góra dwa sezony, przy czym ten drugi to już w postaci najwyżej ogryzka, nie wiadomo po jaką cholerę... Tu się podpięła efemeryda pod środowisko, które miało po pewnej refleksji konkretne propozycje mające wreszcie wyjść pewnym grupom naprzeciw, a gdy już się znalazła na upragnionej mecie, raptem o tym zapomniała i zaczyna stawiać tamy, by się odróżnić, tam, gdzie to najprostsze... Więc można było sobie huczeć o aborcjach, związkach partnerskich... Ciekawe, co z tego ostatecznie wyjdzie, z tego wesołego ogrania nas... Ach, te retoryczne, uwodzicielskie popisy, ten wygadany Hołownia, który jednak też na przyczepkę potrzebował kogoś na dodatek, żeby tę rzepkę sobie wyrwać ... No i rzepka wyrwana, tylko że krasomówca to już zwykły nudziarz, któremu jeszcze na dodatek ktoś z boku wciska z niewinną minką hamulec... Czas mu nie sprzyja, tym bardziej że to jedynie gadanie... Fajerwerki szybko gasną...
A te sylwestrowe to najlepiej żeby w ogóle nie wybuchały, by psy nie musiały odchodzić od zmysłów i wszelkie inne zwierzątka takoż...
I tak sobie idzie Nowy Rok. Oby nie był gorszy od mijającego. Tak sobie skromnie życzę... A innym to wszystkiego najlepszego...
I jakaś przygrywka by się przydała. Pomyślałem o czymś takim na każdy czas... Wybrałem to...
The Hollies. "He Ain't Heavy, He's My Brother". Trzymajcie się...
Komentarze
Prześlij komentarz