Eyvind z Gór (3)



Wyszła więc prawda na jaw i Halli zaszkliły się oczy. - Trudno już będzie w cokolwiek uwierzyć - mówi.

Kari klęka przed nią: - Uczyń, co uznasz za stosowne. Wyrzuć mnie za drzwi albo oddaj w ręce prawa, ale musisz mi wybaczyć. To ten śnieg, ta bieda...

Halla wstaje.

- Nie, nie będę płakać. To głupie. Powstań! Nie jestem Bogiem, byś mnie prosił o wybaczenie.

- Ta samotność w górach - mówi, podnosząc się z kolan - trudna była do zniesienia. Cała zima minęła w ten sposób. Dlatego wreszcie poważyłem się zejść na dół, tutaj, z dala od domu, pod nowym imieniem. Od tego czasu chodziłem jak we śnie, bojąc się przebudzenia. Wiele razy myślałem o tym, by wyjawić całą prawdę, ale z biegiem czasu coraz trudniej było mi się na to zdecydować. Nie wiem, czemu. Teraz jednak wiem i mogę o tym otwarcie powiedzieć. Kari cię kochał. Jesteś jedyną kobietą, do której żywił to uczucie, lecz teraz Karego już nie ma i wszystko było tylko marzeniem biednego, nieszczęśliwego człowieka.

- Nic już nie mów!

- Kochał cię długo, choć dopiero teraz zauważył, jak jesteś piękna. - Zrywa się z miejsca. - Jak góry błękitne, co wyłaniają się z mgły.

Halla zbliża się do niego: - Zamknij oczy, Kari, i śnij jeszcze przez chwilę. Pocałuj mnie!

- Będę śnić z otwartymi oczami - odpowiada i całuje Hallę.

***

Sen przeciągnął się, bo oto już jesień, czas spędzania z gór owiec i ich sortowania. Jest piękna pogoda. Widać zagrodę dla zwierząt, w której zostaną wkrótce rozdzielone, tak by każdy gospodarz zabrał do siebie swoje stado. Sielska dolina. Po lewej stronie porosłe wrzosem zbocze, trochę kamieniste, po prawej zaś niewielka skalna stromizna, w której rozpadlinach i załomach rosną mchy i zielenią się krzaki jałowca. Im dalej się patrzy ku górzystemu widnokręgowi, tym niższa staje się stromizna skalna, która przy końcu zakręca nieco na lewo . Tuż pod tą skalną ścianą widać rząd siodeł i juki pełne prowiantu. Pilnuje ich Gudfinna, krząta się wokół. Wkrótce jednak dołącza do niej Arngrim niosący papierowy zwój pod pachą. Minę ma cokolwiek niezadowoloną.

- Widzę, że jesteś tu sama?

- A no sama. W istocie. Lepiej tego wszystkiego nie zostawiać bez opieki, a szkoda było trzymać tu chłopaka. On tak lubi biegać.

- Halla jest na górze?

- Nie wiem, gdzie jest teraz. Ona też ciągle gdzieś biega bez wytchnienia. Chwilę temu była tam, na pagórku, rozejrzeć się za ostatnim stadem.  Zresztą nie wiem czy bardziej rozgląda się za owcami, czy szuka Karego.

- Niezmordowani jesteśmy w poszukiwaniach. A ja tylko jednej rzeczy się spodziewam - mówi Arngrim, siadając na skale.

- I cóż to takiego, biedaku?

- Dźwięk przybijanych gwoździ do wieka mej trumny. "Śmiałbym się, gdybym nie był wtedy martwy", jak powiada pewien człowiek w takiej jednej historii. 

Nadchodzi Halla, szczęśliwa, uśmiechnięta. Jej talię zdobi szykowny pas.

- Ostatnia gromada nadchodzi - oznajmia. - Całkiem spora. Kari ją pędzi.

- No tak, naturalnie - mówi Gudfinna.

- Dokładnie tak - śmieje się Halla. - Miło cię widzieć, Arngrim.

- Czy coś dobrego zabrałaś może z domu?

Halla uśmiecha się: - Nigdy nie wiadomo. Co my tu mamy. - Sięga do juku i naraz znajduje niebieską flaszkę, którą podaje Arngrimowi. - Zatrzymaj ją.

- Cała ty! - Arngrim unosi butelkę pod światło. - Z jagodami jałowca. - Pociągnął łyk. - To jakby pić samo słońce.

Halla patrzy w dal: - Cóż za zmiana nastąpiła w owcach. Zawsze mnie to zachwyca. Wiosną były takie żółte, brudne, a teraz są bielutkie jak pardwy zimą. Jakie to szczęście widzieć wracające z gór ich stada.

- Wyobrażam sobie jego buty. Kari nie oszczędza nóg - mówi Gudfinna.

- Masz rację, Gudfinno. Jest najlepszy ze wszystkich.

- Ale nikt nie umknie swemu losowi, nawet jeśli jest lotny jak wiatr - zauważa Arngrim.

- Tak myślisz? - pyta Halla. - Czy silny nie może zmierzyć się z losem?

- Mojego nikt nie zdoła odmienić - odparł po chwili Arngrim, patrząc w górę. - Stara piosenka przychodzi mi do głowy, kiedy tak patrzę na ciebie. Nie pamiętam, jak to szło, w każdym razie jest o kimś, kto na czole miał wypisane swe myśli.

Halla uśmiecha się: - Ja tylko czuję ciepło słońca na mym czole.

- Zasługuje na to, by być szczęśliwą - mruczy Arngrim i bierze papierowe zwoje. - Chcesz zobaczyć, czym przepędzam swoje dni?

Gudfinna podchodzi do niego: - O tak, pokaż.

Arngrim rozwija papier, który, jak się okazuje, ozdobiony jest barwnymi rysunkami. - To ptaki rajskie. Szkoda, że nigdy nie słyszałem ich śpiewu. A tu błękitny kwiat, tak wrażliwy, że natychmiast się zamyka, gdy tylko go tknąć. A to roślina z Getsemani, której owoce rozsypane na ziemi są jak krople krwi.

W tej chwili przybiega chłopak: - Kari, Kari nadchodzi!!

- Tak, wiemy to - odpowiada Gudfinna.

- Muszę znowu lecieć - odpowiada chłopak. - Trzeba pomóc w pędzeniu stada. - Zatacza kręgi z radością. - Co za piękny czas! Tak jak w Boże Narodzenie!

- Dokazuje doprawdy jak jagnię - zauważa Arngrim.

- A uważaj tam, żeby cię barany nie pobodły.

- Wkrótce wszystkie już będą tutaj. - Halla przeczesuje włosy i odgarnia je z czoła. - Nie znasz w swej mądrości jakiego środka na piegi?

- Nie masz to nowego zwierciadła? - pyta Arngrim ze śmiechem.

- Zdaje się, że jest jakieś - odpowiedziała rozbawiona.

Do ludzi przy zagrodzie zbliża się teraz Jon z dwoma chłopami, za nimi zaś podążają dwie kobiety: małżonka Jona oraz jej przyjaciółka z dwiema córeczkami: ośmio i dziewięcioletnią. Jon już jest lekko wstawiony i woła do Halli: - Teraz kęs rekiniego mięsa smakowałby znakomicie. Nie masz tam przypadkiem jakiegoś?

Halla śmieje się w głos: - Dobrześ wyczuł. Coś się znajdzie.

- Tak myślałem! - mówi i wyjmuje zza pazuchy flaszkę z brennivinem. - Nie masz nic przeciwko?

- Jak sobie życzysz.

Jon siada i reszta, z wyjątkiem dzieci,  idzie za jego przykładem: - Ech, Hallo, gdybym nie miał tak wspaniałej żony, o ciebie już dawno bym się starał. - Pociąga z flaszki spory łyk, po czym puszcza brennivin w obieg: - Niech powędruje z ust do ust.

- Szczęśliwy dziś ten twój Jon - zauważa Halla.

- Tak, dzisiaj kocha wszystkich - odpowiedziała Halli małżonka Jona.

Chłop popija z butelki, po czym dziękuje i oddaje ją w ręce częstującego.

- Nie myśl, Arngrim, żem zapomniał o tobie - powiedział Jon, podając mu flaszkę z resztką alkoholu.

- Krew stygnie w żyłach starego człowieka, więc ciepło z butelki wspaniale rozgrzewa.

Halla podała Jonowi kawałek mięsa rekina: - Częstuj się.

- Dzięki ci! Aż ślinka cieknie - mówi i wyjmuje z kieszeni nożyk, którym po chwili odcina odrobinę. - Biały jak mleko. I jak pachnie. Zawsze powtarzam: rekin i brennivin to najlepsza para stworzona przez Boga, oczywiście poza kobietami. - Podaje rybę jednemu z chłopów.

Halla w tym czasie obdziela dzieci słodkościami. - Byłyście kiedyś na spędzie owiec? - pyta dziewczynek.

- Nie, to ich pierwszy raz - odpowiedziała za nie ich mama. - Obiecałam im na wiosnę, że jak się będą dobrze spisywać, zabiorę je ze sobą. Bardzo się starały, by sobie na to zasłużyć.

- Widzieliście ostatnią grupę? Bardzo duża - zagadnęła Halla.

- O tak, wielkie stado. Mój brązowy skop szedł na czele. Zwykle zostaje do samego końca w górach. Chyba żeby pogoda się psuła. Wtedy szybciej wraca.

Gudfinna gwarzy na boku z kobietami. Ocenia ich garderobę. Chwali. Usta się nie zamykają.

- Nie zdziwię się, gdy po tak dobrym lecie przyjdzie wcześnie sroga zima - mówi chłop.

- Bóg raczy wiedzieć, ile w tym roku owiec zostało w górach - dodaje drugi. - Pamiętacie te pierwsze zimne dni wiosną? Mogło wymrozić wiele ładnych jagniąt.

- I te przeklęte lisy.

- Lisy to nic przy ludziach. I tu, i tam, w górach - dogaduje Jon.

- A ja tam nie wierzę, żeby ktoś żył w górach. W każdym razie nie tutaj - odparł chłop.

- Nie wierzysz? - zdziwił się Jon. - Mówię ci, dobry człowieku, że w górach jest więcej wywołańców niż się zdaje. Jak dla mnie powodem tego jest prawo. Ja bym wszystkich złodziei powywieszał.

Na to chłop odpowiedział: - Ja na to inaczej patrzę. Mnie się zdaje, że prawo jest zbyt surowe. Myślę, że to przesada, gdy ledwie za jedną czy dwie owce gotowi są skazać człowieka na dożywocie. Trochę te owce chyba przeceniamy.

- Ty zawsze musisz myśleć inaczej - odpowiedział Jon.

Halla wraca i przysłuchuje się rozmowie.

- Ja tam nie wiem, ale ci, co uciekają, robią to z musu. Gdyby prawo było łagodniejsze, nie byłoby żadnych wywołańców. A ty co myślisz, Arngrim?

Na to Arngrim: - Gdyby nas sądzili za myśli, w górach roiłoby się od wyjętych spod prawa włóczęgów.

- Zbyt pogodnie jest, by gadać o złodziejach - zauważył jeden z chłopów. -  Nie znacie czegoś wesołego?

- Opowiedz o naszym cielaku, Jonie.

- O tym, co sobie ogon przysiadł z wrażenia, gdy pierwszy raz zobaczył słońce?

Zjawia się Arnes, też podpity.

- O, oto i zawołany opowiadacz! - krzyknął na jego widok Jon, wstając, by się z nim przywitać.

- Witam was. Co, historii chcecie?

- Napitek czeka. A tylko opowiedz nam coś dobrego.

- Podaj butelkę. - Pije. - Mogę opowiedzieć coś o duchach, tak że aż wam włosy staną na głowie. Ale opowieści o upiorach najlepiej brzmią o zmierzchu. - Śmieje się. - Wtedy baby mniej się boją chłopów.

- Tak, nawet dwóch złośników lepszych od drauga - zgadza się Jon.

- A teraz mogę wam opowiedzieć o tym, dlaczego wiosną przypływają do rzek łososie...

I Arnes wyjaśnił, w czym rzecz. Wszystko bowiem stało się pewną wiosną, dawno, dawno temu, wiosną, która tamtego razu nieustępliwie trwała w zimowej szacie. Bieda była wielka, bo ptaki wróciły na jałową, zmrożoną pustać. Tedy naczelny ptak, orzeł, sejmik zwołał, by coś zaradzić. Pytał ptaków o radę, o jakieś zdanie, ale odpowiedziała mu jedynie martwa cisza. Dopiero sowa śnieżna zabrała głos. Była dość tajemnicza, bo kazała tylko ptakom wrócić do domów i czekać na rozwój wypadków. Sama też odleciała, daleko, w głąb doliny, aż do jej końca, by usiąść na zaśnieżonym czubku najwyższej góry, niedaleko od miejsca, gdzie żył i orzeł. Czarodziejka to była, co umiała wykrzyczeć osobliwą skargę, która zaczarowała ryby... Magia przyszła z pomocą, od mądrej sowy. Ptaki, co żyły u ujścia rzeki pierwsze zobaczyły coś niezwykłego. Oto jedna płetwa przecięła powierzchnię wody, potem druga, trzecia, wreszcie bezlik łososi ukazał się w morzu, łososi zmierzających do rzeki. Było ich tak dużo, że ich pokryte łuską grzbiety zajaśniały w słońcu niczym wielkie, srebrzyste zwierciadło. Płynęły i płynęły, w górę rzekli, doliną głęboko wrzynającą się w ląd. Nic nie było dla nich przeszkodą, ani kaskady, ani wiry, płynęły i płynęły, aż dotarły na płycizny, tak że szorowały swymi ciałami o kamienie i żwir... Orzeł zaś czekał na wyżynie i zastanawiał się, co też taka sowa śnieżna może zdziałać I nagle ujrzał w dolinie srebrzącą się wstęgę. Co za czary! Aż rozłożył skrzydła w zachwycie. I już swe żółte szpony naszykował. Pognał w dół i zaraz porwał smakowitą zdobycz. Ryb było zatrzęsienie, popłynęły tak daleko, że aż znalazły się na suchym lądzie. Wiele z nich było tamtej wiosny pożytku. A i same ryby zdziwione były tym zawołaniem magicznym, widać to było w ich oczach. I w nich pojawiła się radość. Patrzyły ponad wodą na świat. Dla starych była to niebywała rzecz. Jakże przyjemnie na koniec tak tylko być, leżąc sobie między kamieniami i pozwalając, by krystaliczna woda sama przepływała przez nasze skrzela... Rzeka okazała się być dobrym miejscem na koniec, ale też i na początek życia. Od tamtego zaczarowania zmieniły się obyczaje łososia, i po dziś dzień wracają one już każdej wiosny...

Arnes znów przyssał się do butelki z brennivinem...

cdn

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Jonas Lie. Eliasz i draug

Kreml

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Breiðfjörð

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć