Eyvind z Gór (4)

 


Parobek teraz się zjawił. - Nie ma tu przypadkiem Arnesa? - pyta.

- Jestem tu.

- Bo są tu jakieś owce z oznaczeniami, których nikt nie rozpoznaje. Mógłbyś podejść i rzucić okiem?

- Chwili spokoju - wzdycha Arnes i stara się podnieść, co udaje mu się dopiero, gdy Halla podaje mu rękę.

- Dziękuję za pouczającą opowieść - powiedziała.

W tym czasie parobek zwraca się do Jona: - A twój brązowy skop dał nogę. Nie pozwolił się zapędzić do zagrody.

Na to Jon: - Znakomicie! To dobry znak! Należy spodziewać się tedy jeszcze długiej i pogodnej jesieni. - Podniósł się teraz z ochotą z miejsca, co uczynili także wszyscy jego ludzie. Kobiety żegnają się. - Widzimy się później!

- Tak, do zobaczenia - odpowiada Halla.

Gudfinna zabiera się za pakowanie. - Nie żałowali sobie rekina - mruczy przy tym.

A oto zgrzany, szczęśliwy i roześmiany Kari.

- Witaj, Hallo!

- Dobrze znów cię widzieć.

Arngrim próbuje wstać. - Teraz jestem tak pijany, ze aż raduje mnie beczenie owiec. A tak przy okazji, na piegi dobre ciepłe mleko.

Arngrim gramoli się. Halla odprawia też kobietę: - Dziękuję, Gudfinno. Możesz już iść. Wystarczająco się tu już nasiedziałaś.

Halla i Kari czekają, aż Gudfinna się oddali. Gdy są już sami, Kari przyciąga do siebie Hallę i całuje ją namiętnie.

- Miło, że jesteś.

- Czekałam i niecierpliwiłam się. Dlatego przyszłam aż tutaj. Wolałam być tu niż tam, przy samej zagrodzie. Bałam się, że przepadłeś. Jednak masz w sobie tyle odwagi... Ze też nie zbiegłeś już dawno temu.

- Powiem ci, gdzie moja odwaga. - Znów ją całuje. - Nie wiem,  jak dni mogą być tak cudownie długie. Wydaje mi się, że od twego pierwszego pocałunku już wiek cały upłynął.

- Kochasz mnie!

- Niedawno - zaczął po chwili - niedawno widziałem świeżo rozkwitłe lodnikowe jaskry, a to przecież już jesień. Mimo tego wciąż na nowo kwitną.

- Jakie to obiecujące. Jak blask słońca wśród wzgórz, w strumieniach, jeziorach. Powiedzieć ci coś, Kari? Coś, czego nie wiesz.

- Co takiego?

- Może nie powiem tego teraz. W zamian rzeknę coś innego. Zależy mi obecnie na tobie tysiąc razy bardziej niż jeszcze trzy miesiące temu. Wiesz czemu?

- Czemu?

- Bo jesteś taki odważny. Śpisz w mych ramionach tak spokojnie, jakbyś w całym kraju nie miał żadnych wrogów.

- Pożyczyłem jej sobie od ciebie.

- Miło patrzeć, jak się uśmiechasz. Włosy twoje są jak chmura. Kiedy się śmiejesz, zdaje się unosić nad twym czołem.

- Nie ujrzysz mnie odważniejszym. Część mej odwagi to po prostu lekkomyślność. Zamykam oczy i pozwalam słońcu ogrzewać mi twarz.

- Nigdy nie myślisz o przyszłości?

- Owszem.

- Czyniłam sobie wyrzuty ostatnio. Powinnam cię była już dawno odesłać, lecz nie mogłam. Musiałam być pewna, że mnie miłujesz. Ostatniej nocy słyszałam, jak cię góry wzywają, a ja całą mocą swego ducha starałam się ten zew zagłuszyć. Gdybyś nie wrócił, wybaczyłabym ci, choć to by mi złamało serce. - Z radością dodaje: - I wreszcie zobaczyłam cię schodzącego z wyżyny, poprzedzanego lawiną śnieżnobiałych owiec.

- Myślisz, że oddaliłbym się bez uprzedzenia? Pamiętam, jak raz zasnęłaś obok mnie. Noc była jasna. Miałaś zamknięte oczy, ale ja mogłem widzieć wszystko poprzez powieki. Widziałem małą dziewczynkę o czarnych włosach. - Głaszcze ją czule.

- Tak dobrze znam już tę dłoń. - Ujmuje ją i kładzie sobie na sercu. - Poczuj, jak radośnie bije.

- Czuję się jak człowiek z bajki, który wpadł do głębokiej studni. Myślał, że nigdy nie zdoła się z niej wydostać, że nie ujrzy już słońca, aż tu nagle stoi na zielonej łące. A z wielkiego, wysokiego zamku schodzi doń królewska córka. Pojmujesz? Gdybym nie ukradł, nigdy byśmy się nie spotkali.

- To prawda.

- Rok żyłem w górach. Czasem wpadałem w taką wściekłość, że miałem ochotę samego siebie wychłostać. Raz nawet to zrobiłem. Okładałem się po plecach plecionym sznurem.

- Jakże musiałeś cierpieć.

- Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że będę kiedyś szczęśliwym człowiekiem, zaśmiałbym mu się prosto w twarz. Kiedyś wierzyłem, że szczęście to bogactwa i tytuły. Śniłem, że paraduję po swojej parafii pięknie odziany i że mam wspaniałe konie.

- Nie sądziłam, że byłeś taki próżny - zaśmiała się Halla.

- Ani trochę już. Stałem się chytry. Moje chwile to złote monety. - Bierze Hallę za rękę. - Kiedy trzymam twoją dłoń w mojej, jestem szczęśliwy. Zanim zaczęło mi na tobie zależeć, nie widziałem blasku słońca, a teraz, gdy pada deszcz, wszystkie krople szepczą mi o tobie.

- Więc mnie kochasz!

- Jakbym był w kościele. Niosę pochodnię i zapalam świece, jedną po drugiej. Kiedy płoną już wszystkie, kościół staje się większy i nad wyraz piękny. Tyle że ja jestem złodziejem. Jeśli mnie schwytają, pochowają mnie żywcem. Kościelne dzwony biją. Słyszę tłum zbierający się na zewnątrz.

- Przerażasz mnie.

Kari bierze twarz Halli w swoje dłonie.

- Muszę ci się przyglądać, patrzeć a patrzeć. Gdybym miał teraz oślepnąć, chcę wszystko jak najdokładniej pamiętać. Twoja dusza jest w twoich oczach. Kiedy patrzysz na mnie, czuję na mej twarzy twoją niewidzialną dłoń. Kiedy tylko świeci słońce, widzę twoje oczy. Trudno mi to wyrzec, ale gdy niebo okryje się czerwienią zorzy nowego dnia, będę już w drodze w góry. Tej nocy muszę uciekać.

- Wiedziałam. - Siada. - Powiedz mi, jakie są twoje zamiary?

- Przed zimą muszę się stąd wyprawić. Tylko patrzeć, jak nadejdą listy z południa.

- Wiem to.

- Dziś wieczorem wrócę do domu i powiem, że widziałem jeszcze stado owiec, dalej niż zwykle chodziliśmy szukać. Poproszę cię o dwa konie. Nie odmówisz mi? - Halla potrząsa głową. - Powiem, że natychmiast muszę ruszać, zanim zatrą się ślady. Jak nie wrócę, pomyślą, że natknąłem się na bandytów albo że zdarzył się jakiś wypadek.

- I dokąd zamierzasz iść?

- Do gorących źródeł. Tam, gdzie już byłem. Do Hveravellir.

- Ile ci to zajmie?

- Trzy dni. To jest pośrodku kraju.

- I tam zbudujesz sobie szałas?

- Nie. Ostatnim razem żyłem w lawowej jaskini. Mam tam trochę rzeczy, które dał mi brat. Coś mi podpowiadało, że jeszcze się przydadzą w tamtym miejscu.

Chwila milczenia.

- Ktoś cię tam może wypatrzyć.

- Dym łatwo pomylić z parą.

- A jedzenie? W zimie pewnie trudno je zdobyć.

- W ostateczności konia można zarżnąć. Ale też są inne sposoby. Zawsze gdzieś są na wyżynach zabłąkane owce, które można łatwo podprowadzić. Albo pójść można ku Hvítárvatn, by nałapać ryb. I kto by tam inny zimą się plątał... Nie ma się co martwić. Jest ciepła woda, są i zarośla. Naprawdę, nie ma się co przejmować. Nie będę cierpiał ani głodu, ani zimna.

- Opowiedz mi o tym więcej. Chcę widzieć oczami wyobraźni to miejsce, tak bym mogła cię tam w myślach odwiedzać.

- Już nie pamiętam, com mówił, a czego nie... Kjölur to jest, co rozciąga się pomiędzy Langjökull i Hofsjökull. Od północy otwiera się tam kamienista pustynia, a przed nią ziemia z gorącymi źródłami, która z daleka wygląda jak zagubiona na pustaci farma. Stamtąd, kawałek na południe, jest niedaleko do lawy, gdzie znajduje się owa jaskinia. Możesz sobie myśleć, że widziane w tamtych stronach góry są dzikie i nieprzystępne, lecz tak do końca nie jest. Latem potrafi być tam naprawdę pięknie. Lodowce lśnią biało, jak nietknięte przez człowieka lądy pośród morza piasku, u stóp otoczone zielenią i błękitem. Gdy się do nich zbliżasz, zobaczyć możesz łańcuchy kruchych wzniesień, co są jak mroczne fale na styku lodu i pustyni.

Zamilkł teraz. Halla zaś zerwała jakiś kwiatek i jęła obrywać go z płatków.

- Czemu tak robisz? - spytał. - Co chcesz, by ci ten kwiat podpowiedział?

- Kochasz mnie! - Taką znalazła odpowiedź.

- I potrzebujesz pytać o to kwiatów? - Wstaje. - Czy nie jest ci ani trochę smutno, że musimy się rozstać?

- Byłoby ci lżej, gdybym skowyczała z bólu albo płakała jak dziecko?

- Nie wiem. - Pauza. - Nie musisz mnie żałować. Jestem bogaczem, jestem królem gór. Ogień w mym sercu nigdy nie gaśnie, ni dniem, ni nocą. Ten kraj do mnie należy, jak okiem sięgnąć, jest mój. Moje są lodowce, z których wypływają rzeki. Wzbierają, gdym zły, a głazy z ich dna szczerzą się jak zęby na przekór prądom. I całe posiadam jezioro z jego lodową flotą i łabędzim chórem.

- Nigdy nie mówiłam, że mi ciebie żal.

- Ale jedno mi obiecaj. Że nie poślubisz naczelnika.

- Ależ, mój drogi...

- Jeśli to zrobisz, wrócę i waz zamorduję. Najpierw jego, potem ciebie.

- Naprawdę jesteś o niego zazdrosny? On mnie przecież nienawidzi.

- A z jakiego powodu chce mnie ścigać jak dzikie zwierzę? Jeśli nie z twojego powodu, to z jakiego? Ja mu przecież krzywdy żadnej nie wyrządziłem.

- Obiecuję, że nigdy za niego nie wyjdę. - Obejmuje go i stara się go pocałować. - Pocałuj mnie, Kari!

Ten jednak odsuwa ją od siebie delikatnie.

- Moje imię to nie Kari. Od dziś na imię mam Eyvind. Eyvind z Gór, bo tak mnie nazywają tam, na południu. Tak mi powiedział brat.

- Ale z moich ust innego imienia nie usłyszysz. Dla mnie zawsze będziesz miał na imię Kari, pokochałam bowiem człowieka właśnie o tym imieniu. Człowiek, który nie jest kochany, nie ma imienia. - Chwyta go za ręce.

Kari nagłym gestem przyciąga ją do siebie i całuje w czoło. - Niech cię Bóg błogosławi, Hallo!

- Trzeba już iść, pomóc jeszcze w zagrodzie - dodaje głosem, nad którym trudno mu zapanować.

- Kari!

Odwraca się do niej.

- Muszę drugi raz ci się oświadczać? Myślałam, że się już pobraliśmy.

- Jesteśmy poślubieni przed Bogiem - oznajmił Kari.

- Jeśli dobrze się rozeznaję, jest taki zwyczaj, że gdy mężczyzna przenosi się do innego miejsca, zabiera ze sobą żonę.

- Myślisz, że jest w świecie coś, co bym wolał od życia z tobą?

- Więc spytaj czy tego pragnę.

- Będziesz moją żoną i godzisz się dzielić ze mną wszelką niedolę?

- Chcę tego. Godzę się.

- Weźmiesz na siebie połowę mej winy, by stać się wywołańcem, jak ja?

- Tak - odpowiada z entuzjazmem.

- Będziesz mierzyć się razem ze mną z głodem i zimnem, i wszelkimi innymi przeciwnościami, z mojego powodu?

- Czy wątpiłeś kiedykolwiek, że poszłabym z tobą w dal? Uwierzyłbyś, żebym nakłaniała cię to zostania tu, z całą groźbą pojmania, ze strachem? Przecież wiedziałeś. Każdej nocy myślałam: Jutro zapyta mnie czy pójdę z nim.

- Jaka ty jesteś piękna. Wszystkie te nasze wspólne dni malują się na twej twarzy.

- Czy wierzyłeś kiedykolwiek, że mogłabym tutaj spokojnie siedzieć, myśląc o tobie żyjącym gdzieś tam za górami? Jeśli tak, to mnie nie znasz aż tak dobrze. Wsiadam więc z tobą na te białe, lodowe statki. Będę żyć. Chcę kłaść dłonie na skałach, by poczuć, jak w nich płynie gorąca krew.

W tej chwili nadchodzi Bjorn.

cdn

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Kreml

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Breiðfjörð

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć