Eyvind z Gór (8)
Arnes i Kari wracają roześmiani.
- Na pysk byłbym runął do jaskini, gdyśmy odwalali głaz.
- Naprawdę? - pyta Halla, zostawiając Tocie do zabawy źdźbło z jagodami. - Teraz możesz pobawić się sama - dodaje, wstając. - Czy rzeczywiście za każdym razem musimy zabezpieczać jaskinię tym nieszczęsnym głazem? Teraz, gdy nie pada, mogłaby pozostać otwarta.
- Nigdy dość ostrożności - zauważa Kari. - Jeśli ktoś nas zaskoczy, nie będzie czasu, by ją zabezpieczyć. Obcy mogliby łatwo ją odnaleźć i wszystko w niej zniszczyć, tak jak to było pięć lat temu. Pamiętacie, na starym miejscu, jak wróciliśmy, by zastać jedynie ruiny i popiół. I to akurat wtedy, gdy zbliżała się zima. Ani kawałka baraniny nie zostawili.
- Nie zapominam tak łatwo - odpowiada Halla.
- Ilekroć o tym myślę, mam ochotę zrobić coś podłego. W końcu też jesteśmy ludźmi.
Halla śmieje się chłodno. - Jesteśmy tylko lisami, co podbierają innym baranki.
Kari spojrzał na Arnesa. - A ty jak chroniłeś swój dobytek, kiedy byłeś całkiem sam?
- Miałem wiele kryjówek - odpowiada Arnes. - Kiedyś ukradłem dwadzieścia osiem funtów masła. Zapchałem nim szczelinę w skale.
- Sprytnie - mówi Kari.
Chwila ciszy.
- Mieliście dobrą widoczność w górach? - spytała wreszcie Halla.
- Tak - odpowiada Kari. - Tylko lekka mgiełka od południa.
- W moim śnie to właśnie od południa szła chmura - zauważyła Halla.
- Ciągle o tym pamiętasz.
- Naliczyłam czternastu jeźdźców wyłaniających się z mgły. - Pauza. - Jesteś pewien, że ci dwaj, których ślady widziałeś, nie weszli na nasz trop?
- Na pewno nie. Już by się tu gdzieś kręcili. Tymczasem żywego ducha...
- Pomyśl tylko, gdyby zobaczyli dym, zaraz by tam w dole dali znać do parafii.
- Nie. Możemy być spokojni. Już dawno by tu byli liczną grupą. Woda się gotuje ostro - dorzuca Kari.
Halla bierze czajnik z ognia i rozlewa wrzątek do kubków z ziołami.
- Chyba herbata będzie się kończyć, co?
- Tak, potrzebuję dnia, by uzbierać dość ziół na zimę. Zejdę ku Sólhlíð. Tam rosną najlepsze.
Piją herbatę.
- Nie zapomnij też o tych ziołach na maść. Wiesz, jakiego kłopotu potrafi narobić byle skaleczenie czy zadrapanie, szczególnie gdy ziąb... Zawsze trzeba pamiętać też, by wysypywać piach z butów... Masz jeszcze miód, który znalazłem?
- Tak.
- To też dobre na rany... I dmuchawców nazbierać trzeba, co by był materiał na knoty do lamp. - Kari wstaje i podchodzi do Toty z herbatą. - Tota też musi spróbować.
Arnes przypatruje się Halli. - Kiedyś twoje włosy były całkiem czarne, za teraz nabrały czerwonawego połysku.
- Ja jakoś nie zwróciłem uwagi - powiedział Kari. - Ale piegi zniknęły - dodaje, klepiąc delikatnie Hallę po policzku. - Dasz nam jeszcze herbaty?
- Ile tylko dusza zapragnie.
Kari poszedł do chaty, skąd wrócił po chwili z trzema drewnianymi fajkami i dwoma woreczkami: większym i mniejszym. - Tak, ty liści oszczędzać nie musisz, ale tytoń skrupulatnie muszę rozdzielić.
Napełnia wszystkim fajki. Halla się śmieje: - Głupotą było uczyć mnie palenia.
- Skoro my mamy przyjemność, dlaczego ty miałabyś jej sobie odmawiać. - Potrząsa torebkami. - Nie ma się co krępować. Jeszcze jest zapas w jaskini. A gdy przyjdzie zima i dobre warunki na narty, ruszymy z Arnesem w dół, do mojego brata. Obiecał odłożyć dla nas dobry tytoń i sól, za które zapłacę mu wełną, tak jak ostatnio.
- Któregoś dnia was złapią. Oby tak się nie stało.
- Nigdy - zapewnił Kari.
Siedzą przez chwilę w ciszy, którą przerywa Kari: - Teraz bym posłuchał jakiejś opowieści. Masz coś ciekawego, Arnes?
- Nie, nic akurat nie mam - odpowiada i odchodzi kawałek w stronę wąwozu.
- Może być taka, którą już znamy.
- Pewnie chce zachować opowieści na zimę - mówi Halla.
Kari wstaje i odkłada fajkę. - Wiesz co? Musisz porządnie pogadać z Arnesem. Jest niespokojny i myśli o opuszczeniu nas, tak mi się zdaje.
- Oby nie.
- Pójdę się wykąpać. Będziesz mogła pogadać z nim w cztery oczy. A ja w tym czasie zmyję z siebie dzisiejszy pot.
Kari odchodzi, śpiewając:
Wędrowałem daleko po górach,
słońce świeciło całą noc;
bo ani myśli słońce latem spać.
A ja swej najdroższej
przyniosę jasny skarb,
bo ślubów swych
wiernie dochowam.
Hej - ho!
Jakie piękne mam pończochy,
jakie buty piękne mam.
Na mej drodze nic złego nie stanie.
- Coś ci ciąży - mówi po chwili Halla, gdy Arnes się do niej zbliżył.
- Nie, to tylko Kari coś sobie ubzdurał, bo nie zawsze jestem wesół.
Halla uśmiecha się. - Kiedyś się przechwalałeś, że jesteś spokrewniony z trollami.
- Bo jestem - odpowiedział Arnes.
Halla wybucha śmiechem i puszcza z ust chmurę dymu prosto w twarz Arnesa, który raptem chwyta ją za nadgarstki. - Kiedyś były sobie dwa trolle. Tak się pokłóciły, że aż zmieniły się w kamień. Jeden musiał stać tam, gdzie wszystkie ptaki zwykły upuszczać swoje łajno, a drugiemu przyszło sterczeć tam, gdzie wiały naraz wszystkie wiatry świata. Którym chciałabyś być?
Halla wyrywa się z uścisków Arnesa. - Jeszczem nie zmieniona w kamień. - Śmieje się. - A już się bałam, żeś zapomniał historyjek.
- Jesteś silna.
Halla siada na trawie i opiera się na ramieniu. - Czy umiesz wróżyć z chmur?
- Przepowiadać pogodę? Tak.
- Nie to miałam na myśli.
Arnes siada obok Halli. - Kiedy byłem dzieckiem, pływałem wśród chmur statkiem wikingów. Chcesz, żebym przepowiedział ci przyszłość?
- Już powiedziałeś, że nie potrafisz.
- Chmury nie mówią niczego o naszym życiu. To tylko kraina marzeń dla tych tu, na ziemi. Pokażesz rękę?
- Dlaczego?
- Myślisz zapewne, że te wszystkie linie to ślady pozostawione przez wrzos i trawę, ale gdybym wiedział dość, mógłbym wyczytać z nich cały twój los. Być może coś tam widzę. Kto by pomyślał, że takie smukłe ramiona umieją być tak silne.
- I co tam stoi napisane?
- Musisz usiąść spokojnie. Tu jest głęboka, wąska bruzda w poprzek dłoni. To oznacza smutek. A tu wielki ogień. - Gładzi opuszkami palców jej rękę. - Widzę języki ognia. To oznacza, że jesteś kochana.
Całuje jej dłoń.
Halla, śmiejąc się, wstaje. - Nie poparzyłeś się przypadkiem?
- Mógłbym czytać o twym losie całymi dniami.
- Pewnie opowiedziałbyś o czymś, czego wolałabym nie słyszeć. Ale teraz muszę już wracać do pracy.
Halla znika w chacie. Arnes patrzy za nią. Wreszcie Halla wraca z wełną, wrzecionem i z owczą skórą. - Jeśliś nie nazbyt zmęczony, mógłbyś jeszcze popracować nad tą skórką.
- Daj mi to - mówi i bierze od niej skórę oraz pierścień z baraniego rogu z przytwierdzoną doń pętlą z linki, w którą włożył stopę, po czym w pierścieniu umieścił skórę, którą przeciągał przezeń energicznie tam i z powrotem.
Halla kręci wrzecionem, zerkając na pracującego Arnesa. Milczą jakiś czas.
- Jest coś dziwnego z brzmieniem wodospadu. Przez większość czasu nawet go nie słyszę. Ale gdyby się nagle zatrzymał i zamilkł, byłoby mi tego brak. Masz tak samo?
- Tak.
- Na początku ten szum mnie niepokoił. A potem go pokochałam i teraz byłoby żal, gdyby umilkł. My, śmiertelnicy, jesteśmy tacy dziwni.
Znów chwila milczenia. Przerywa ją Arnes: - Potrafisz powiedzieć, dlaczego jedni ludzie mają być szczęśliwsi od innych?
- Tego nie umiem wyjaśnić.
- Kari od siedmiu lat jest szczęśliwy.
- Jesteś pewien?
- Czemu miałby nie być? Ma żonę i dziecko.
- Na twojej drodze nie było nikogo, kogo mógłbyś tu zabrać?
- A któż by chciał dla mnie stać się wywołańcem?
- Nie odważyłbyś się uprowadzić kobiety? Starałabym się być dla niej dobra.
- A czy Kari by cię uprowadził wbrew twojej woli?
- Spytaj go.
- Czemu tego nie okazuje, skoro mu zależy? Nie pomaga ci przy organizowaniu opału i nie nosi wody, a jeśli jedzenie nie jest ugotowane tak, jak on lubi, potrafi cię solidnie zbesztać. Ktoś mógłby pomyśleć, żeś jego służącą.
- Nie zamartwiaj się tym.
- Nawet nie zauważył, że zmienił ci się kolor włosów.
- Czy przypadkiem nie żywisz do niego urazy, bo to nie ty złapałeś łabędzia?
- Miałaś piękny dom, dobre imię, i wszystko to dla niego poświęciłaś. Powinien częściej o tym pamiętać.
- A ja nie chcę, by mi wiecznie składał podziękowania jak jakiś niewolnik potulny. Poza tym co ja tam dla niego takiego zrobiłam? Bardziej dla siebie. Zrobiłam, co zrobiłam z myślą o sobie.
- Nawet nie zatroszczy się o skóry na posłanie. Gdyby nie ja, sama musiałabyś się kłopotać.
Halla podnosi się gwałtownie. - Nie potrzebuję twojej pomocy.
- Jesteś zła?
- Oddaj mi to.
Arnes niechętnie ustępuje. Halla wyszarpuje z rogowego pierścienia kawałek skóry i odnosi go do chaty. - Aż tak bardzo potrzebny nie jesteś. Nie tak jak myślisz - dodaje i wraca do swojego zajęcia.
- Ale przecież ja nie dlatego. Nie... Cieszy mnie, gdy mogę coś dla ciebie zrobić. Nie pozwolisz mi dokończyć tego drobiazgu?
- Już sobie daruj.
Arnes wstaje na chwilę zmieszany. - Nie wybaczysz mi tego, co powiedziałem? Trudno mi będzie żyć z myślą, że się na mnie gniewasz.
- Nie gniewam się.
- Kiedy leżałaś chora, przyniosłem ci kiedyś zielone liście, co wyrosły pośród śniegów. Wtedy dałaś mi całusa.
- Rzeczywiście? - Uśmiecha się i całuje Arnesa w policzek. - Czy teraz twoja dusza spokojna?
- Teraz to już nie wiem czy w mojej duszy na powrót zagości spokój.
Pauza.
- Byłeś tak dobry dla mnie, kiedy zmogła mnie choroba.
- Nie jestem dobry dla nikogo. Jestem nikczemny.
- Nie jesteś.
- Czasem nawet myślę, że mógłbym cię skrzywdzić.
- Wszyscy potrafimy być paskudni, kiedy ogarnia nas zmęczenie lub gdy jesteśmy głodni.
- Pozwolisz mi na pocałunek? Chcę ucałować twe usta. Tylko raz.
- Nie - odpowiada Halla i wstaje.
- Twe usta od tego nie ucierpią. - Chwyta ją za ramiona i usiłuje przyciągnąć do siebie. Halla się wyrywa.
- Oszalałeś? Arnes!
- Byłaś mu wierna siedem lat. To chyba dość, by się tym znużyć.
- Twoja twarz wygląda teraz tak, jak twarz naczelnika, gdy mnie nazwał nierządnicą. - Uderza go otwartą dłonią w ucho.
Arnes odpowiada gwałtownie: - Znam cię lepiej niż myślisz. Jesteś taka czysta! Nigdy nie popełniłaś złego uczynku!
- Co masz na myśli?
- Kari jest bardziej gadatliwy niż sądzisz. Miałaś wcześniej dzieciaka, zanim Tota przyszła na świat.
Halla, jakby chcąc uniknąć ciosu, zakryła twarz dłońmi. Arnes zamilkł.
- Czemu nie powiedziałeś, że go zabiłam? To chciałeś rzec? Bo wiesz, że to prawda.
- Moje przeklęte usta.
- Osądzasz mnie. Że też możesz. Nie wiesz, co to sprowadzać życie na świat, gdy zima nie ustępuje, a jest tylko cięższa i cięższa, jak narastający śnieg. Gdyby to wiosna była, słońce... Czasy były straszne, brakowało jedzenia. Zrobiłam dobry uczynek, wystawiając dziecko na mróz. O wiele mniej cierpiało niż gdyby miało zostać i żyć takim nędznym życiem...
- Wcale tego nie oceniam.
- Nie, nie, myślałeś sobie, że jestem aniołem, który pragnie być twoją dziewką. Zapal świecę i wejdź do mej duszy, by ją przeszukać. Wyrzutów sumienia tam nie znajdziesz. Co moglibyśmy zrobić z dzieckiem, jeśli by nam przyszło uciekać? Zostawić je z obcymi? I co by to było? Jak sądzisz? Dziecko przestępców, godne jedynie pogardy.
- Nie przypuszczałem, że me słowa mogą cię tak zranić.
- Myślisz, że zrobiłam to z lekkim sercem? Urodziłam dwójkę dzieci, w okropnych bólach, ale wolałabym jeszcze dziesięć razy urodzić niż jeszcze raz przeżyć taką noc. Kiedy wyniosłam dziecko na mróz, mój umysł się poddał. W malignie myślałam, że dziecko leży obok mnie, a nad nami latało stado czarnych ptaków. Okryłam je własnym ciałem, a ptaki runęły na moje plecy i dziobały, głęboko, jakby chciały dobrać się do moich płuc.
Milknie w emocjach.
- Żebym sczezł.
Halla dodaje, już spokojniej : - Życzyłam temu dziecku śmierci jeszcze zanim się narodziło. - Podchodzi do Toty. - Ale temu wiosennemu dziecięciu nigdy nie życzyłam źle. Jak tylko poczułam w sobie jej obecność, miałam wrażenie, że od losu otrzymałam przebaczenie, poprzez to, że znów pozwolił mi być matką. Kiedy przyszła na świat, słońce lśniło, błękitniało niebo, było ciepło. - Całuje dziewczynkę.
- Mógłbym lepiej używać swego języka. Ale we mnie diabeł mieszka. - Stoi bez ruchu. - Kocham cię.
Halla odwraca się do Arnesa. - Jeszcze nie skończyłeś mnie ranić?
Arnes odpowiada załamany: - Cokolwiek powiem, wypada źle.
- Nie powiem już ani słowa.
- Ani ty nie będziesz musiała mnie słuchać. Idę na dół i niech robią ze mną, co chcą.
- Jeśli zdradzisz im naszą kryjówkę, z pewnością łagodniej cię potraktują.
- Wierzysz, że mógłbym to zrobić?
- Gdybym istotnie leżała ci na sercu, byłbyś dla mnie dobry, a nie zły.
- Miłość uczyniła cię dobrą, a mnie złym. - Milczy przez moment. Potem dodaje: - Pamiętasz, jak Kari i ja poszliśmy na lodowiec i jak wpadł tam w szczelinę? Opowiedział ci, jak bardzo byłem wystraszony i roztrzęsiony. Lecz nie bałem się o jego życie, tylko swoich myśli.
Halla podniosła spojrzenie na Arnesa. - Co chcesz przez to powiedzieć?
- Często życzyłem Karemu śmierci.
- To nieprawda!
- A jednak. Teraz chyba rozumiesz, że muszę odejść. Nie ośmieliłbym się żyć z wami dłużej. Ani też nie chcę żyć sam.
- Żałuję, że nasze drogi się skrzyżowały.
Arnes nadal podąża za swą myślą: - Gdyby on nie był taki ufny, licho wie, co bym zrobił. On tak zawsze we mnie wierzył. Nie wiesz, co Kusiciel umie szeptać do ucha. Sądziłem, że Kari dość zasmakował szczęścia i że byłoby sprawiedliwie, gdyby już zakończył swój żywot. Miałem wrażenie, że nasze dusze są bardziej pokrewne, że to w nas jest więcej miłości. A on stanął między nami.
- Dość już. Dość tych bzdur. Gdyby Kari umarł, poszłabym za nim, miałbyś więc tylko moje zwłoki. A gdybyś coś mu zrobił, wtedy bym zabiła ciebie. Wszystko mu oddałam, łącznie z sumieniem. Mogę dalej żyć, nawet jeśli jemu tak bardzo nie będzie zależało. Ale kiedy przestanę go kochać - umrę.
- Cieszę się, że kochasz swego męża. Kto wie, może dlatego, że przez to uwolniłem się od złych myśli. Pójdę. Może będę musiał swoje odsiedzieć, ale ważne, że mam w sobie spokój. Więc jutro ruszę, by nigdy nie wrócić. Powiem Karemu, że mam ochotę na małą samotną wycieczkę. - Podchodzi do Halli. - Zrobisz coś dla mnie, ostatni raz? Nie pozwól, by poznał prawdę.
- Niczego nie mogę obiecać.
- W takim razie już teraz pożegnam się z tobą, teraz, gdy jesteśmy sami. I pójdę przez ten pas lawy, usiądę na jego skraju, by patrzeć na piaszczystą pustać. Możesz mu powiedzieć, że wkrótce wrócę. - Wyciąga rękę. - Mogę mieć nadzieję, że zdołasz pomyśleć o mnie bez goryczy? Kiedy już mnie nie będzie?
- Żegnaj, Arnes.
- Żegnaj, Hallo. - Odchodzi kilka kroków. - Kiedy będę siedział w więzieniu, będę wspominał cię jak najpiękniejsze zjawisko, jakie kiedykolwiek w życiu widziałem.
Halla patrzy za nim, potem zaś idzie do uwiązanej do kawałka lawy Toty. - Co za grzeczna z ciebie dziewczynka! Śpiąca? - Znajduje kawałek skóry i rozkłada go na ziemi. - A teraz mama zaśpiewa ci kołysankę, tak jak to dawniej robiła. - Odwiązuje linkę. - Chcesz?
- Tak - odpowiada Tota.
Halla bierze ją na kolana. - Musisz teraz zmrużyć oczka... - Siedzi w ciszy, a potem zaczyna nucić, kołysząc dziecko:
Tam na zewnątrz deszcz wciąż pada
- śpij kruszynko ma kochana.
Na ten deszcz jest zawsze rada,
nad swym skarbem mama siada.
Nie należy czuwać w nocy, trzeba spać do rana.
Noc zna wiele mrocznych spraw
- ciężkie myśli tkwią w mej głowie.
Mocą czarnych piachów praw
niknie w czerniach zieleń traw,
A tam z głębi woła śmierć, tam, gdzie jest lodowiec.
- Śpisz?
Halla wstaje powoli, delikatnie kładzie dziecko na skórze i wraca do swojej pracy.
cdn
Komentarze
Prześlij komentarz