Nic takiego, Timo (22)



 Iść, iść, iść. Nie zatrzymywać się, tylko iść... Marzycielskie "przed siebie", aż do przemiany w lotny opar... Był człowiek, i sobie poszedł. I go nie ma. Czy był w ogóle?... Iść... Idź. Albo płyń... Tak, tato poszedł w wodę. To prostsze. Ale bardziej przerażające. Że też nie da się zniknąć bez topornych sztuczek. Tylko w bajkach wszystko takie gładkie i po prostu. Choć stworów tam dziwnych bezlik. Z drugiej strony jednak, co to za pociecha, że po stronie życia nie ma - dajmy na to - ogoniastych kobiet... Chociaż tato raz opowiadał, że tam, u nich, nad Femunden, był człowiek, co widział niejedno. Łącznie z babą z ogonem... Jednak zajęła się nim potem medycyna... No, babka była dość straszna. Więc  był i jakiś element groźnej baśni w życiu, jednak pośród życiowych ograniczeń. Mrukliwa trollica zrodziła jeno mnóstwo lęku, przynajmniej w dwóch postaciach. A trzecia postać przez cudzy lęk z wielu rzeczy w swym życiu musiała zrezygnować... Tylko iść. Pchnęło coś wreszcie Tima do drogi. Trochę późno. Tak że nawet nie miał za bardzo do czego wracać... Tyle że mieszkanie opłacone na rok z góry, więc dobre i to... Inaczej wszystko miało wyglądać, ale Timo już nawet nie starał się przypominać sobie, o czym to jeszcze nie tak dawno temu fantazjował z dreszczykiem... Naraz wszystko obce... Gdyby raptem stanął przed nim Vernick, udawałby, że go nie poznaje, odwróciłby odeń wzrok, bo też i teraz nie śmiałby spojrzeć na niego... Jak był mały, często bawił się w osobliwą grę - wmawiał sobie, że codziennie widziane przedmioty naraz są czymś obcym, nieznanym, do czego nie pasują żadne słowa...

Cholera. Ale to żarcie! Jednak musiał wstąpić do sklepu, mimo że nie chciał być przez nikogo widziany. Bo przecież zaraz zgłodnieje, a nie było pewne, czy u Jana będzie coś do jedzenia... Trudno byłoby mu wyjaśnić komukolwiek zainteresowanemu, dlaczego zaplanował to włamanie, dlaczego w żaden sposób nie chciał samego siebie odwodzić od tego zamiaru... Taki mus, i już, i tyle... Tak, tak byłoby najlepiej, iść i nie dawać się niczemu zatrzymać... A jednak zamierza przystopować tuż obok... Doszedł szybkim krokiem do sklepu, tego samego, w którym nabroił niedawno, strasząc lekkomyślnie personel... Wszedł jednak, trochę skrępowany. Od razu poczuł na sobie nieufne spojrzenie. Timo pochylił tylko głowę i szybko zniknął między półkami... - O Jezu, co ja mam kupić, poza tytoniem? Tak znienacka? - Wpakował do wózka sporo słodyczy, wrzucił tam też jakieś chaotycznie  wybierane konserwy, trochę zielonych bananów. - Pieczywo. Kneipp. Niech będzie kneipp, od razu trzy bochenki... Trochę sera jeszcze... - Szybko za wszystko zapłacił i w trymiga wyparował na zewnątrz. Spakował towary w siaty i ruszył przed siebie jak objuczony zwierz, z bagażem na plecach i z zajętymi rękami...

- Niewygodnie chyba tak podróżować...

"Kurwa mać" - pomyślał Timo. Znowu ten staruszek, ten sam, którego spotkał kiedyś w autobusie oraz pod wiatą przystankową, co ją właśnie w tej chwili też mijał.

- A, to pan - odpowiedział Timo, zły na siebie za to, że nie zignorował teraz tego człowieka i jego uwagi.

- Już nas pan opuszcza? Tak by można było wnioskować po plecaku. Ale te torby. Daleko pan nie ujdzie.

- Pewnie tak.

- Chyba pan zapomniał o namiocie. 

- Co takiego?

- Przyjechał pan tu z namiotem.

- Bardzo pan spostrzegawczy.

- Nie ma się co dziwić. Przez lata byłem malarzem. Na Akademii przede wszystkim uczyli mnie patrzeć.

- Nie maluje już pan?

- Zrobiłem, co swoje. Niech pan usiądzie.

Timo chciał odmówić zaproszenia pod wiatę, a mimo to posłusznie posłuchał staruszka. Zaproponował mu przy okazji papierosa, ale tamten odpowiedział, że już całkiem zrezygnował z tytoniu, w jakiejkolwiek postaci. Timo więc skręcił tylko dla siebie...

- Nie powinien pan palić.

- Chodzi panu o śmiecenie?

- Nie, po prostu pan sobie szkodzi...

- Całe życie. Na różne sposoby.

- Znalazł pan coś?

- Można powiedzieć, że trafiłem do właściwej sali, na właściwy seans, tyle że po czasie, na końcowe napisy, że tak powiem.

- To chyba przykre...

- Podejrzewam, że będę płakać całą noc.

- Rozumiem.

- Jak pan uważa.

- Trochę pan o złym czasie się wybiera. Autobus już odszedł.

- A pan tu siedzi.

- Nie chce mi się siedzieć w domu.

- Może wobec tego zabiorę się stad promem.

- Może pan tak zrobić. Lato już się będzie kończyć. Zaraz dzieci wrócą do szkoły.

- Tak, sierpień już.

- Pan jest w pośpiechu...

- Poniekąd.

Najchętniej szybko by się oddalił, tyle że nie bardzo chciał, aby starzec widział, w którą stronę się udaje. Stromiznę, po jakiej najszybciej można dostać się do Jana, widać było z wiaty doskonale. Może jednak zbyt przesadzał w swej ostrożności? Niczego wszak nie zrobił. Ani dobrego, ani złego. Zaniechanie może mieć jednak nieprzyjemne konsekwencje. Ach, będzie się wypierać. Vernick z pewnością żył, gdy go opuszczał. Skorzystał jedynie z gościnności, na trochę, a potem podążył w swoją stronę. Zresztą może tylko spał. A Timo uległ jedynie jakiemuś dziwnemu nastrojowi, który go zmylił i przestraszył...

Staruszek ani myślał ruszać się z miejsca.

- A nie lepiej posiedzieć gdzieś bliżej wody? - zapytał Timo.

- Tu lepiej widać ludzi. A woda zresztą jest tuż obok - odpowiedział staruszek.

- A co takiego ciekawego jest w ludziach?

- Co jakiś czas wysypują się i tutaj ze statków. Poruszają się. Są radośni. 

- Tratują sobie radośnie.

- Przyciąga przyroda, która stała się naszą zabawką. Ale może być tak, że znów będziemy, nie tylko przez fanaberie, ale z konieczności, zdani na jej bicze.

- Tego wykluczyć nie można.

-  Nie można. Ale to już nie mój kłopot. Ja swoje przeżyłem.

 - Cierpiał pan kiedyś głód?

- Nieszczególnie. W czasie wojny bywało ciężko, ale nie nazwałbym tego głodem. Jednak ile świat się wycierpiał, i ile cierpi... Nie, mnie nigdy źle nie było. Dziecinni ludzie mogą jednak wszystko, co złe, podnieść do potęgi.

- Dziecinni... Tak. Istota chcąca wchłonąć, bez współczucia, potwór bez humoru. To ta zła strona.

 - Pierwotna noc, choć rozświetlona zajmującymi błyskotkami. Skoro już wspomniałem wojnę. Wie pan, jaka jest najosobliwsza pamiątka po niej? Po tej drugiej wojnie światowej?

- Nie wiem. Przychodzą mi na myśl jakieś wybujałe betonowe konstrukcje, które pozostawiła po sobie w wielu miejscach cała ta pomysłowa teutońska furia...

- Nie, to prawdziwe drobiażdżki. Nic betonowego. A te drobiażdżki znajdują się tu, w Norwegii.

- Ach tak...

- Niewinne obrazki, postaci z disneyowskich kreskówek, które w chwilach najstraszliwszych wojennych potworności, w chwilach najdzikszych mordów kopiował zgrabnie Adolf Hitler. Znalazły dla siebie miejsce wśród wojennych pamiątek w wojennym museum w Svolvær. Jeśli się pan wybiera na Lofoty, niech pan obejrzy ten najabsurdalniejszy akcent tamtych lat...

- W pewnym sensie poznałem człowieka, który bardzo wierzył w autora tych kopii... Cierpiał dla niego na froncie.

- Mówi pan o starym Prebenie... Tak. I cóż, utonął...

- Znał go pan dobrze?

- Tyle o ile.

- Rozumiem.  - Po chwili milczenia Timo spytał: - Sądzi pan, że to był wypadek?

- Tego pewnie nigdy się nie dowiemy.

- No tak.

- On był już bardzo chory.

- Tak mi coś podpowiadało. Może to pewnego rodzaju zmowa? Z tym drugim?

- Nie każdy umie być sam.

- Pan umie?

- Ja? Tak, umiem. Przyzwyczaiłem się. Jak to mówią, co nas nie zabije, to nas wzmocni. To pewnie taka bzdura. Ale z samotnością chyba tak jest. Mnie zahartowała. 

- Czy raczej chodzi o osamotnienie.

- Tak, być może, być może... Ponoć dobrze jest, gdy myśląc o tych, którym na nas zależy, możemy doliczyć się pięćdziesiątki... Do ilu pan by zdołał doliczyć?

- A pan?

- Czyli niewiele, skoro odpowiada mi pan pytaniem. Mnie proszę o to nie pytać, bo ja jestem już bardzo stary i ptakiem jestem na wyraju. 

- Dobrze, już dobrze...  Nawet mniej niż niewiele. A może nawet zero...

-  Tak źle to chyba nigdy nie jest.

- Skoro mnie na nikim nie zależy... Mam chyba mentalność smoka. Teraz sobie pomyślałem... Po ojcu została mi opowieść, właściwie nie jego, bo to starodawna fantazja, ale chyba jego ulubiona...

- Jeśli to pana jakoś pociesza.

- Tylko smok powinien czegoś strzec. Coś musi mieć łapczywie zagarniętego.

- Ma pan historię.

- Dziękuję, że mi pan to powiedział. Może jakaś przeciwność będzie ją chciała spode mnie wyszarpać. Groźbą.

- Pan jeszcze taki młody.

- Chciałbym, żeby to się skończyło.

- Niech pan tak nie mówi.

- Wszystko jedno zresztą. Pozwoli pan, że już się oddalę...

Timo wstał i ruszył obwieszony siatami i przytłoczony plecakiem.

- Do widzenia panu.

- Na prom to w przeciwną stronę.

- Trzeba namysłu zanim zaczniemy pchać się na prom.

- Dobrze to zabrzmiało - powiedział staruszek. - Szerokiej drogi, gdziekolwiek ona wiedzie.

"Ta akurat będzie wąska" - pomyślał kwaśno Timo. Odwrócił się teraz i jakież było jego zdumienie - wiata ziała pustką. Znów to samo! Znikający staruszek. Gdyby nie trzymał teraz siatek, obiłby sobie twarz, biorąc ja w dwa liście. - Żebym to ja się tak umiał dematerializować. Tak znikać w miejscu.. - Wszedł w zarośla, by wspiąć się wśród nich do domu Jana. Zniknął teraz. On też, jednak, trochę, choć trochę...

Opuszczenie. Wyczuwało się pustkę. Pustka nic nie wie, nie ma pojęcia, czy na nowo się zapełni odpowiednią treścią. Może  pozostać sobie pustką na wieki. Timo tu jest obcy, zatem jest tylko gościem w pustce, której w żaden sposób nie wypełni. I zapewne żadnych tu boskości nie napotka... Rozejrzał się za jakimś narzędziem. Pod zadaszeniem schły brzozowe polana. Znalazł i siekierę, jakże oczywistą w takim miejscu... Znakomicie. Powinna wystarczyć. Wejście do domu było ledwie symbolicznie zabezpieczone, starej daty zwyczajem, rzec można. Wyrąbał sobie dostęp do wnętrza. Wejście na piętro też było zamknięte na klucz. I naturalnie drzwi też były łatwe do sforsowania, lecz Timo nie zamierzał demolować wnętrza bardziej niż to było konieczne. - Przepraszam - powiedział tylko, patrząc na plakatowe zdjęcie, z którym już się był zapoznał, z ową fotografią przedstawiającą Jana w zaśmieconym otoczeniu w mało szykownym stroju, dzierżącego w dłoni siatkę z REMA 1000 pełną jakichś zakupów, chyba puszek...

Postanowił urządzić się na dole, w suterenie, pośród malowideł... Na stole ułożył zakupy. Przyszła chwila beztroski. Dobra, jest jakiś czas... Pomyślał w tym momencie o obrazie Muncha. Ten niby przedział, godziny spokojne w podróży życia. -  Poczekam, popłynę przez czas, trochę się nie ruszając.

Postanowił poczekać na zmierzch. Zgłodniał. Pomyślał, że zamuli się czekoladkami kupionymi na dole... Nalał sobie wody.

- Cholera, dlaczego ja taki jestem?

Wziął i uciekł. - A jeśli żył?  Potrzebował może pomocy? -  Timo nigdy nie był w stanie nikomu pomóc. Zlodowaciały strach. Gdyby ktoś tuż obok niego spadł z dziesiątego piętra, ominąłby makabrę i poszedłby dalej, lekko może w środku rozedrgany, w poczuciu wstrętu do całego istnienia. Omijał nieszczęścia cudze szerokim łukiem. Udawał, że niczego nie widzi.

Teraz już było za późno. Tylko po jakie licho siedzi w pobliżu... Stąd niewiele widać... Przeniósł się w zimne niewygody przyziemia... Rozejrzał się po mrocznym wnętrzu. Poszperał po półkach. Trochę konserw, starych opakowań. W zamrażarce jakaś padlina, bochenki zmrożonego na kamień chleba... Na stoliku z wytartą ceratą wzruszające odkrycie. Bożonarodzeniowe sardele z Fredrikstad. Wiekowa puszka.

- Niech to diabli. Znowu on... Dawne czasy, kiedy ojciec na święta przywoził z Oslo te konserwy. Sam je potem opróżniał...

Ojciec. Uczepiony tu życia... Jak to było u tego Strindberga... Żałował, że nie zabrał z sobą tamtej książki... Ale tak... Wyrósł bujnie, ale rośliną niesamodzielną. Człowiek jemioła, zawsze potrzebujący podpory... Uczepiony...

Gapił się na starą puszkę z rybnym Mikołajem, pakując sobie w usta kolejną czekoladkę o śmietankowym nadzieniu. Czekał na noc. Pełen niepokoju włamywacz... 

Życie ciągle zaskakuje. - Kto by pomyślał, z będę włamywaczem! Jestem obrzydliwym tchórzem, a jednocześnie zuchwale pakuję się gwałtem do cudzego domu... Jakież to dziwaczne a nieznośne sprzeczności... Co mnie popchnie dalej?... Już powraca mrok...

cdn 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Jonas Lie. Eliasz i draug

Kreml

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Breiðfjörð

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć