Nic takiego, Timo (23)



Jesień będzie się stopniowo rozgaszczać. Będzie powoli, jak przez słomkę, wysysać światło, będzie się stroić malarsko wieczorami, przybierać coraz odważniejsze barwy, słać nieśmiałe zorze sierpniowymi nocami, by przypominać o zimie... Gotuj się... Zmykać, czy zacząć zastanawiać się nad zmianą garderoby?... W suterenie zrobiło się mroczno i chłodno, nie mógł jednak zapalać światła, bo z pewnością po sąsiedzku wiedziano, że teraz nikogo nie powinno tu być... A tymczasem przycupnął tu sobie przybłęda, co się otarł lekko o jakiś tam większy świat, dogorywający wprawdzie, ale... Może tamten staruszek czujnie zaalarmował służby?... Co tam się dzieje w dole?... Miły dreszczyk przeszył Tima. - Gdzieś tam trwa zabawa, a ja sobie tu siedzę schowany i póki co, nikt nie wie, gdzie jestem... Chociaż w gruncie rzeczy kogo to może nurtować... Teraz być może policję. Na nic obietnice składane Bredesenowi. - Czemu tu jest? Bo wiedział zawczasu, że nikogo tu nie będzie. Na jakieś dłużej to lepiej być samemu... - A jednak podróż to coś wspaniałego. - Teraz to dociera do niego. W osiadłości ciągle się jest w relacjach z tymi samymi zjawiskami. A gdy ma się wokół tylko próżnię, to jakoś to jest podejrzane. To już się obrasta jakimś dziwactwem wykwitłym w głowach obserwatorów... Timo nigdy nie zastanawia się nad innymi, niczego nie ocenia, nie wie, co dzieje się nawet tuż za ścianą jego nory. Inni jednak postępują inaczej. Wie, że jest jakiś nienormalny, że jest dziwakiem, że Bóg wie, co łyka, no i nie kręcą się wokół niego kobiety... Tylko Rainer przyjeżdża na swoim wózku, co Timo przyjmuje z pewną rezygnacją, tak jak przyjmuje się jakieś niekorzystne zmiany w pogodzie... No dobrze, niech więc pada; niech będzie skwar; niech będzie ślizgawka... Cokolwiek przychodzi - jest, zostaje na chwilę... Kiedy w relacje z Rainerem wkręciła się ohyda erotyzmu, rzecz w zasadzie zmieniła się na korzyść. Zmiany w tej towarzyskiej pogodzie nabrały gwałtowniejszego charakteru, za to stały się o wiele bardziej krótkotrwałe. Ciężka chmura kulawego erotyzmu napływała, by zaraz się ulotnić... To wielka zaleta mężczyzn - gdy się zaspokoją, chcą zaraz iść. Timo to zawsze podkreśla z wdzięcznością... Chwilowość jest najlepszą rzeczą w życiu... Dobrze, gdy kapryśna, niestabilna pogoda; dobrze, gdy nikt na dłużej się nie zatrzymuje... Chyba że Timo chce się zatrzymać... Stary też się nie chciał zatrzymywać. Pamięta, że nie był specjalnie towarzyski. Na dłużej zostawał tam, gdzie nikogo nie było. Mały Timo mógł mu wtedy towarzyszyć. Bo nic nie oceniał, bo nie zanudzał, najwyżej pytał o nazwy roślin albo usiłował się dowiedzieć czy coś jest stare czy nowe... Na proste pytania padały proste odpowiedzi... - Czy ten garnek jest stary, czy nowy? - Nowy. - Czy to auto jest stare, czy nowe? - Stare. A to co jest? - Nostrzyk. - A to? - Koniczyna. - A to? - Modrzew. A tamto świerk... Narastały wiadomości. Po rzeczach wokół człowieka łatwo było rozpoznać wiek, przynajmniej tyle o ile. Za to świat okazał się niewyobrażalnie stary, a wcale tego po nim nie było widać... Tato zapewniał, że wikingowie też na przykład widzieli Romsdalshornet. Sterczał tam straszliwie i wtedy, w ich czasach, ponad sielską doliną, taką jak dziś... Choć góry są bardzo stare, i stare rosną wokół nich drzewa, to wszystko pełne jest jednocześnie świeżej młodości, która trwać sobie będzie pośród wywoływanych przez nas nieszczęść, bez jednej skargi... - To w sumie dość - pomyślał sobie, siedząc w półmroku Timo. - Te monosylaby, żółte moroszki na dłoni, albo czerwone poziomki zrywane na porębach... I smok pilnujący złota... Tu przystanął na dłużej, na dziesięciolecia, bo nikt nie przeszkadzał i on nikomu nie wadził... Święty spokój i literatura... W stokrotkach... - Timo zachichotał... - Jak to mówił Oscar Wilde: Ojców nie powinno się widzieć ani słyszeć. Jest to naczelna zasada życia rodzinnego... - Stary był bez zarzutu. A ja idąc polem albo gdzieś wzdłuż torowiska mogę z całą pewnością zawyrokować: - To żółte to wrotycz! Bez tresur, które zawsze wyrastają z jakichś kłamliwości... A my i tak wpadamy zawsze w jakieś studnie i, jak biblijny Józef, odkrywamy, że wszędzie wygospodarować sobie można jakąś wygodę... - Czy fizjologia zmusi mnie do opuszczania tej przestrzeni? - Zmulony Timo postanowił rozejrzeć się dokładniej po suterenie... - Co my tu mamy... Tu jakiś schowek, o, nawet jakieś dżemiki... Borówka, truskawka, moroszka... Do tego lettøl - cały zapas, bardziej na pędzenie moczu niż na radość... A tu?... O, jest, kibel, umywalka z wżartym w nią brudem i nawet prowizoryczny prysznic. - Pyk. - włączył bojler, a potem się wysikał, z pluskiem... Zadudniło, że mógłby chyba tym nastraszyć nietoperza, gdyby jakiś mieszkał na strychu... Teraz, po tym plusku, zorientował się, jak głęboka otacza go tu cisza... I nawet jeśli coś tu się wgrało w minionych latach, nie manifestuje swej obecności. Cisza. Żadnych ludzkich pozostałości. A Jan na Grenlandii, szukający być może czegoś nowego do ustawicznego odmalowywania. Bo już chyba dość tej amerykańskiej cerkwi. - Pomyślał teraz o obrazie, który został na Bakken... Trudno byłoby się z nim przemieszczać. Trudno, trudno. Trudno, że trudno... - Może Vernick jednak tylko spał? Tak, na pewno. - Niepodobna jednak tam wracać. Byłoby łyso... Chociaż korci, żeby się tam przejść. Wie jednak, że tego nie uczyni. Będzie tylko w wyobraźni przeżywał taki spacer. Może sobie nawet wyobrazi, że przytomnie sprowadza pomoc... - Boże, przecież wystarczył jeden telefon! - Lecz górę wzięła troska o własny komfort. Bo to by mogło oznaczać jakieś komplikacje. I znowu jakaś nowa sytuacja wśród ludzi... - Wrócił na swoje miejsce. Odbezpieczył karton z mlekiem... - Ojciec... Wszystko można wycenić. Złoto na otarcie łez... - Położył na stole sfatygowany egzemplarz Eddy i postukał weń palcem... Wziął spory łyk mleka. - Siedzisz tam, Hreidmarze i cieszysz się z odszkodowania za syna. Złoto, wypchana nim ogromna wydra, wielka jak człowiek, i jeszcze pokryta nim jak świecącą łuską... I wibrys ostatni przykryty tym pierścieniem, co to niby ma być przeklęty... - Co? Szczupak przeklął? Dupa tam... Złoto ociera łzy, rozprasza żal w chwilowe pogodne melancholie... Ach... Oj tak, tak... - Co tam człowiek, jak jest złoto - gada coś pod czaszką, licho jakieś... - Ojcze nasz, któryś tak osiadł na tym złocie całym swym ojcowskim ciężarem, podzieliłbyś się z synami, wszak my też w żalu po naszym zacnym bracie Otrze... Stoją, dwa głodne pieski o żebraczym spojrzeniu. Fafnir i Reginn. - Poszli precz! - on na to... - O, łajzo zachłanna, zapłacisz, zapłacisz... - Myśl się zła zrodziła. Siostry zaś siedzą w kącie pełne trwogi. - A mówiłyśmy, kto to widział wydrą na ryby się wyprawiać. Co to, sieci mało? Sznurów, haków... I co to teraz taki skarb? Od innego czarownika, jeszcze z ręki Loka, co to nigdy nie wiadomo, jakie nieszczęście sprowadzić może... Ta noc źle się zapowiada. Ojciec złotem odmieniony, chytry nagle, jak nie on... - Zawsze musiał być, skoro zaraz syna wycenił... - Tymczasem Fafnir mieczem się zabawia. Lśnisz. A zaraz szkarłatem krwi się okryjesz... Cóż po ojcu bez pieniędzy? A jak już są pieniądze, to też na co znowu ten ojciec? - Hreidmara w końcu sen zmorzył, a wtedy Fafnir zadał mu cios... Jeszcze tylko tchem ostatnim zdołał córkom przekazać, że to one o pomstę zadbać mają... - W szaleństwo wszyscy popadli. Jakże na bracie się mścić... - A, wilczyce też jakieś... A oszczeńcie się przynajmniej dobrze, co by syn którejś z was dokonał sprawiedliwości... - Reginn miota się po dworze... - I gdzie on teraz? Gdzie złoto całe? Zabiję, zabiję... Ach, Lyngheido, radźże, radźże co... - A co ja ci radzić mogę?... - Bo się temu wydry zachciało, o losie nieszczęsny, o jej, tylko krew się teraz leje, tylko krew... - A już przestań jęczeć, siostro, bo się mleko już rozlało. Radziłaś, nie posłuchali... A ten teraz się radzi... Idź, szukaj, proś, przekonaj, żeby jeszcze kamień na kamieniu mógł pozostać... - Prosić, tę świnię... Gdzie polazł, bydlak?... - Nie dowiesz się, jak się będziesz tylko tu w miejscu miotać. Albo w ogóle odpuść... Chociaż, co ja mówię... -- Wiedźmy dobrze wiedziały... Chichotały przy malinach... Wcale daleko nie trzeba iść. Najpierw polem szerokim, potem lasem świerkowym kawałek, wspiąć się na przełęcz, tam, gdzie te góry na horyzoncie. Za nimi siedzi sobie niepozorny w niepozornej dziurze. Smok, mówią, bo straszy swą zdziczałością, wyje, ryczy, ogniami po nocach przeraża, paści pozakładał, truciznami obsmarował ostrza... Za te złote blaszki niejedną flaszeczkę zakupił ode mnie - mówi wiedźma i pokazuje córce swój niewielki błyszczący skarb. - O, i niech ci się tak oczy nie zapalają. Jeszcze nie czas na szaleństwo. Chociaż, żebym losu Hreidmara nie podzieliła, bierz... - No wiesz! - żachnęła się córka. - Dobrze, dobrze; ale skorom ci już o tym powiedziała, to wiedz, że od dziś będą pod bobkami od czarnych baranów leżały... Dla mnie to gówno, a ty sama nadasz temu wartość, jaką będziesz tylko chciała... A życie niech się toczy... Reginn jest strachliwy, ale i przebiegły... No, córuś... Hehehe... - Sprawdził Timo czy woda już się podgrzała. Była już letnia, więc rozebrał się, by wziąć szybką kąpiel. Był już najwyższy czas, by zmyć z siebie trochę brudu... Świeża skóra, świeży oddech, świeże majtki, to i duch robi się lżejszy. Takie to połączone naczynia... Nawet duch łajdaka w czystym ciele choć troszkę się uskrzydla... - Boże, uciekłem, ale przecież myślę o powrocie do domu... Jakby nadal trwała ta sentymentalna wycieczka, niezakłócona... - Leżąc na twardej ławie, odświeżony, pomyślał sobie o wędrówce po skarb... Toż to też jakieś dawne wakacje. Jøa... - Więc jest cel, jeśli coś mnie stąd pchnie dalej, a pchnie na pewno... Póki co cisza, cisza, cisza... - Fafnir na złocie... Ile dziś siedzi po miastach takich Fafnirów. Niczego nie pragną od świata, chcą, by inni dali im spokój. W ekrany tylko patrzą, popijają kawę i delektują się swoją samotniczą zamożnością. Nie siedzą za górą, za lasem, nie, ledwie są po drugiej stronie ulicy albo tuż za ścianą. W końcu niedostrzeżeni gasną. Wreszcie ich obecność zdradza zapach... Był sobie taki, istotnie... I gmina przyjmuje finansowy zastrzyk... Jakże ostatecznie wszystkim się dzielą ci tak światu bardzo nieprzychylni...

Usnął. Spał długo. Zbudził się zdrętwiały, z katarem. Minął znów dzień, i jeszcze jeden. Siedział, pochłaniał zapasy, wydalał, brał prysznic i czytał o powstaniu świata... Ileż to zachodu i dziwności, a taka bzdura się z tego zrobiła... Duża zabawka dla w sumie nielicznych... A i tak wszystko zmierza ku katastrofie. Nic w miejscu nie stoi. I tu los wreszcie zastukał do drzwi, a nawet je lekko uchylił... Timo był w zasadzie gotów do ucieczki, a w każdym razie w chwilach czuwania, bo jednak nie wtedy, gdy spał, brał kąpiel czy siedział na sedesie (ach, jakże ryzykownymi przedsięwzięciami potrafią być podstawowe czynności). Gość nieproszony zjawił się jednak w odpowiednim momencie, kiedy Timo szykował się dopiero do kolacji... Nagle skrzypnęły drzwi i do wnętrza zajrzał jakiś mężczyzna w polarowej bluzie... Nawet nie zdążył nic powiedzieć, o nic spytać, bo Timo, realizując jakby przećwiczony wcześniej wielokrotnie scenariusz, rzucił się w kierunku intruza. Tylko się jedno przeciągłe a przeraźliwe "łaaaaaaaa" rozległo... Tak jak siekierą utorował sobie drogę do wnętrza domu, tak teraz utorował nią sobie drogę ucieczki...

cdn

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Jonas Lie. Eliasz i draug

Kreml

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Breiðfjörð

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć