Z islandzką nutą
A teraz piosenka, piosenka o tych niegościnnych obszarach, na których dawno temu wiedli także swój dziki żywot Eyvind i Halla. Choć piosenka nie tak dawna, troszkę młodsza, mimo że niektórzy sądzą, iż to jakaś prastara ludowa śpiewka. Chodzi o "Á Sprengisandi", która korzenie ma w dziewiętnastowiecznym romantyzmie, a jej twórcą jest poeta, publicysta, krytyk Grímur Thomsen (1820 - 1896), wielki miłośnik Goethego i Schillera, a także jeden z pierwszych entuzjastów i biografów H. Ch. Andersena. Sięgał Thomsen chętnie oczywiście do rodzimego folkloru, no i wyczarował między innymi wiersz o niebezpiecznej podróży przez Sprengisandur w islandzkim interiorze, przez pustkowie między Vatnajökull i Hofsjökull - wyczarował wiersz, a później, już w dwudziestym wieku, powstała z tego piosenka do melodii, którą stworzył Sigvaldi Stefánsson Kaldalóns (1881 - 1946), lekarz i kompozytor, lekarz, co praktykował kiedyś w Fiordach Zachodnich i od tamtejszego Kaldalón przyjął nazwisko, powodowany swym zauroczeniem, lekarz, co też tworzył coś leczącego duszę - muzykę, ponadczasową, dzięki czemu stał się nieśmiertelny, pozostawiając po sobie wiele nut brzmiących ochoczo dzięki swej atrakcyjności po dziś dzień, naturalnie z piosenką "Á Sprengisandi" na czele, którą znają wszyscy Islandczycy i wszyscy miłośnicy Islandii, jak paciorek niemal...
A zatem złowrogie, przerażające niegdyś ludzi pustkowie Sprengisandur, co mimo swych strachów było jednak dogodnym skrótem dla każdego, kto miał potrzebę z południa wyspy dostać się na jej północne krańce (i na odwrót, rzecz jasna - pędził tamtędy i Sámur, chcąc mieć przewagę czasową nad Hrafnkelem, by przeciw niemu w Þingvellir zbudować dobre stronnictwo w sądowym starciu)... Nie, nie, żadne tam krajoznawcze konne wycieczki po ziemi przeklętej, nawiedzonej... Pędzimy, pędzimy, do wyczerpania, do utraty tchu... (stąd ta nazwa pustkowia). Już tu się słońce skryło za górą, już jakieś cienie złowrogie kładą się po lodowcach... Prowadź nas Boże w tej trudnej podróży... Lis gdzieś przemknął, co by chętnie spragniony pysk zwilżył świeżą krwią; słychać czyjeś głosy; kto wie, może to wywołańcy z okrytego złą sławą Ódáðahraun prowadzą skrycie skradzione komuś owce... Pędźmy, pędźmy przez te piachy, mrok ogarnia Herðubreið, tę królową islandzkich gór, i gdzieś już tam też pewnie elfów królowa po uprząż dla konia sięga, a lepiej by było po drodze jej nie spotykać. Byle jak najdalej od zjaw, duchów i złych ludzi... Człowiek gotów poświęcić najlepszego konia, byle już być po drugiej stronie, u wąwozu Kiðagil...
No i tacy tu starzy wikingowie... Przyjemnie... I jazda!
(...) vænsta klárinn vildi ég gefa til að vera kominn ofan í Kiðagil.
Komentarze
Prześlij komentarz